Streszczenie szczegółowe
Słów kilka do XV polskiego wydania Dywizjonu 303
Przedmowa autora zaczyna się od zdumienia, że nikt z literatów obecnych w Brytanii w czasie wojny, nie skusił się na opisanie bohaterskich czynów Dywizjonu 303. Fiedler otrzymał dyspozycję na pisania historii polskich lotników w bitwie o Brytanię od generała Sikorskiego. Podkreśla, że jego książka jest sprawozdaniem, a nie utworem literackim. Jest to utwór pisany na gorąco, na podstawie obserwacji autora i zawartych znajomości z mechanikami i lotnikami polskiego Dywizjonu. Książka była nie na rękę części emigracji polskiej w Londynie i sprzeciwiali się jej wydaniu oficerowie, którzy ponieśli klęskę podczas kampanii wrześniowej w 1939 roku. Nie chcieli, aby wszyscy dowiedzieli się o wyjątkowym bohaterstwie lotników. Kierowała nimi zazdrość i małostkowość. Nazywani byli „dziadkami leśnymi”. Wprawdzie ich sprzeciw nie zatrzymał wydania książki, ale autor był szykanowany jeszcze przez lata, między innymi broniąc się podczas trzyletniej sprawy honorowej przed sądem sztabu Polskich Sił Zbrojnych.
Książka ukazała się w Wielkiej Brytanii zarówno w języku polskim, jak i angielskim, a także została przemycona do Polski, gdzie powstawały także wydania podziemne. Utwór zyskał uznanie (a przede wszystkim dokonania polskich lotników) także w Stanach Zjednoczonych w Kanadzie i Brazylii. Autor twierdzi, że gdyby przyszło mu pisać „Dywizjon 303” jeszcze raz, zrobiły to nieco inaczej. Wspomina także, że pierwsze wydania zawierały rysunki lotnika – grafika Artura Horowicza. Krytykuje film z 1970 roku, nakręcony przez Brytyjczyków, który pokazuje Polaków w zupełnie nieprawdziwym świetle, jako niezdyscyplinowanych młodzieńców. Podsumowuje go słowami: „ej, brytyjscy scenarzyści filmu coś tam nieładnie nawalili, jakoś pamięć ich zawiodła”.
Bitwa o Brytanię w 1940 roku
Lato 1940 roku należało do bardzo trudnych. Nastroje na całym świecie w obliczu agresji niemieckiej były bardzo złe. W ciągu tygodnia upadła Polska, niedługo potem Francja, Belgia, Norwegia, aż nadeszła pora na Brytanię. Wiadomo było, że upadek Wielkiej Brytanii byłby ogromnym ciosem i wielkim zwycięstwem hitlerowców. Winston Churchill otwarcie przemawiał do narodu, ostrzegając przed napaścią niemiecką i koniecznością obrony każdego kawałka kraju. 8 sierpnia 1940 roku, po upadku Francji, Hitler miał ruszyć na imperium Brytyjskie z zamiarem zrównania go z ziemią.
Największą siłą Niemców było lotnictwo. Luftwaffe było decydującym powodem zwycięstwa hitlerowców w Polsce, Norwegii, Holandii, Belgii i Francji. Dodatkowym atutem Niemców była gigantyczna przewaga liczebna maszyn. Pierwszego dnia inwazji na Anglię przybyło tu 300 samolotów, a wkrótce 600. Całej bitwie o Anglię Niemcy użyli około 6000 samolotów, dokonując 98 nalotów. Przeciwstawić im się miały siły alianckie, wśród których znajdował się właśnie Dywizjon 303 z wybitnymi polskimi myśliwcami (pilotami myśliwców). Dla porównania sił niemieckich do alianckich: w dniach 15-20 września do ataku po niemieckiej stronie znajdowało się 250 samolotów o sile bojowej 400 000 koni mechanicznych, a po stronie Anglii stanęło 250 myśliwców z dwoma tysiącami karabinów maszynowych. 185 samolotów hitlerowców zostało zastrzelonych, a ich szczątki pokrywały pola Surrey`u i Kentu.
Zwycięstwo w bitwie o Anglię nad Niemcami miało wymiar nie tylko strategiczny, ale również symboliczny. Po ogromnych stratach, jakie Europa do tej odniosła w pierwszym roku wojny ze strony hitlerowców, okazało się, że można im się przeciwstawić skutecznie, a nawet z nimi wygrać. Było to bardzo ważne ze względu na morale zarówno w Polsce, jak i w innych krajach europejskich. Wygrana bitwa dawała nadzieję na wygraną całej wojny. Winston Churchill podsumował bitwę w bardzo wymownych słowach: „Nigdy w dziedzinie ludzkich konfliktów tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”.
Zasługi Polaków w tej bitwie były gigantyczne, ponieważ słynny Dywizjon 303, stacjonujący w Northolt pod Londynem, walczył przez 43 dni od 30 sierpnia, strącając 126 niemieckich samolotów. Dywizjon stanowiła odważna eskadra Kościuszkowska. Dywizjon 303 wyróżniał się także na tle pozostałych żołnierzy alianckich. We wrześniu 1940 roku zestrzelono 108 maszyn, podczas gdy Brytyjczycy zniszczyli ich tylko 48. Wydawało się, że 15 września będzie nie tylko świętem brytyjskiego myślistwa, ale także brytyjskich i polskich lotników. W przypisie jednak autor podaje, że Brytyjczycy szybko zapomnieli o gigantycznym wkładzie Polaków w zwycięski wynik bitwy o Brytanię i podczas obchodów 15 września nawet o nich nie wspomniano.
Myśliwiec
Myśliwiec to pilot myśliwca. Autor nazywa go „rycerzem wśród wspaniałego rodu lotników”. Myśliwiec jest obrońcą bardzo dynamicznym: „zawsze naciera, zawsze szturmuje, zawsze się pieni”. Samolot myśliwca jest szybki, jak błyskawica i takie też muszą być wszystkie decyzje, jakie podejmuje pilot. Od tego zależy życie i śmierć, a czasu na zastanowienie nie ma. To jedynie ułamki sekund. Największe bitwy lotnicze nad Brytanią we wrześniu 1940 roku rozgrywały się w ciągu 10-15 minut.
Autor wskazuje niezwykłą symbiozę pilota i samolotu. Myśliwiec ma do dyspozycji tylko niewielką kabinę i staje się niemal zespolony z maszyną, tworząc z nią całość. W powietrzu nie ma czasu na myślenie o problemach, czy wizualizowanie sobie wroga, który zasłużył na śmierć. W górze decyduje szybki refleks i umiejętność podejmowania trafnych decyzji, a także sokoli wzrok. Ponoć niektórzy myśliwcy mieli wrażenie, że skrzydła samolotu stanowią przedłużenie ich ciała. Pilot staje się mózgiem samolotu zamkniętym w ciasnej kabinie. Jego sercem jest z kolei silnik.
Polacy wyróżniali się na tle innych myśliwców. Przyczyną ich zwycięstw był doskonały wzrok (ponoć lepszy, niż wzrok brytyjskich kolegów) i spostrzegawczość, która pomaga podejmować trafne decyzje w górze. Zwycięska okazała się także taktyka bojowa, która przez niektórych odbierana była początkowo, jako niepotrzebna brawura. Polscy myśliwcy zbliżali się do celu i zdecydowanie go niszczyli, podczas gdy inni piloci byli bardziej zachowawczy i starali się zachować większy dystans w walce. Okazało się jednak, że Polska taktyka była nie tylko bardziej skuteczna, jeśli brać pod uwagę ilość strąconych samolotów niemieckich. Ich działanie przynosiło mniejszą ilością strat własnych. Wreszcie polscy piloci wyróżniali się niezwykłą walecznością i odwagą, prowadząc zdecydowane szarże przeciwko niemieckim samolotom. To wskazuje także na zawziętość, która była kolejnym źródłem zwycięstw polskich myśliwców.
Pierwsza walka
31 sierpnia 1940 roku o godzinie 18.00 Dywizjon 303 patrolował niebo nad Londynem. Był to ostatni lot ćwiczeniowy i kolejnego dnia piloci mieli brać udział w bitwie o Brytanię, która trwała już od trzech tygodni. Dowódcą Dywizjonu był Anglik major Kellet, który nie najlepiej znał polskich myśliwców i wątpił w ich umiejętności. Uważał, że są odważni, ale nie miał pewności, czy podołają w walce o stolicę Brytanii.
Nieoczekiwanie padł rozkaz zmiany kursu. Okazało się, że ćwiczenia zmieniają się w walkę. Przed oczami polskich myśliwców pojawiły się niemieckie bombowce i Messerschmitty. W pierwszych trzech myśliwcach leciał Kellet i sierżanci Szapocznikow i Karubin. W mgnieniu oka zestrzelili lecące przed nimi Messerschmitty, które niczego się nie spodziewały. Wszystko działo się błyskawicznie. Za chwilę za nimi pojawiły się kolejne Messerschmitty, które jednak zostały zastrzelone w szybkim tempie przez porucznika Fericia i sierżanta Wünsche. Dowodził im porucznik Henneberg, który dał swoim znak, by za nim lecieli, ale nagle zorientował się, że jest sam. Zobaczył przed sobą kolejne Messerschmitty, które ewidentnie uciekały. Wykorzystując dogodny moment, zastrzelił jednego z nich.
Samoloty wracające do bazy kręciły przed lądowaniem zamaszystą beczkę, będącą oznaką triumfu. Początkowo wróciło pięciu myśliwców, ale już po chwili pojawił się szósty – Henneberg.
Major Keller przekonał się o niezwykłej odwadze i mocy bojowej Polaków. Wkrótce cała Brytania, a potem cały świat, byli zachwyceni wyczynami polskich myśliwców.
Koleżeńskość
Nad Dover unosiły się balony zaporowe, które miały chronić przed niemieckimi samolotami, które zaplątawszy się w linach, mogły runąć na ziemię. Pewnego dnia nad Dover nadleciały Messerschmitty, które niespodziewanie napotkały Dywizjon 303. Polacy zaczęli walkę kołową, szybko przejmując kontrolę nad przeciwnikami. W ten sposób przepędzili Niemców znad brytyjskiego nieba. Porucznik Ferić postanowił zdobyć drugiego "Adolfika” i wysłał serię pocisków w stronę jednego z Messerschmittów. Konkurentem okazał się najprawdopodobniej żółtodziób, dlatego porucznik sądził, że bez trudu go dobije. Druga seria dotknęła Messerschmitta, ale nieoczekiwanie w kabinie porucznika Fericia zrobiło się ciemno. Okazało się, że to olej zalał szybę, a chwilę później silnik najwyraźniej się zatarł i samolot zaczął się trząść. Pilot wyłączył silnik i postanowił lecieć jedynie mocą swych skrzydeł z nadzieją, że jakimś cudem dotrze na miejsce. Do celu miał około 25 km, pod sobą taflę morza widzianą z 20 000 stóp. Zdawał sobie sprawę z powagi swojej sytuacji. Nagle u swego boku zobaczył dwa samoloty. Był to podporucznik Łokuciewicz i porucznik Paszkiewicz. Oboje postanowili eskortować przyjaciela do bazy, ryzykując, że w razie starcia, trudno im będzie odeprzeć atak. Byli jednak gotowi oddać życie za przyjaciela, solidaryzując się w walce. Co było widoczne w chwili, gdy pojawił się myśliwce wroga. Niemieccy Messerschmitty widząc trzy myśliwce lecące i który szykował się do ataku, Łokuciewicz i Paszkiewicz krążyli nad Fericem uniemożliwiając wrogów i wyłapanie słabego punktu. Ostatecznie wróg odpuścił. A Farec, Łokuciewicz i Paszkiewicz szczęśliwie dotarli do celu i będąc już chwilę przed lądowaniem, umówili się, że Ferić w ramach podziękowania stawia tego dnia whisky kolegom. Nawet w powietrzu istniała niezwykła koleżeńskość i lojalność myśliwców wobec siebie.
A gdy kul zabrakło…
„Zawziętość jest bronią równie zabójczą jak karabin”. Właśnie tę broń szczególnie wykorzystywali Polacy, którzy mieli w sobie ogromną wolę walki i właśnie zawziętość. Doskonale opisuje to historia sierżanta Karubina, który, choć wyglądał na dwudziestolatka, to w jego oczach widać było zaczepność i żar. Pewnego dnia gonił wraz z Dywizjonem 303 nad Tamizą niemieckie bombowce, ale nagle stracił kontakt z kolegami. Zobaczył przed sobą samotnego Messerschmitta i postanowił go zestrzelić. Ruszył czym prędzej za nim i starał się zbliżyć do niego na jak najmniejszą odległość, aby na pewno trafić. Strzał, choć celny nie zrobił przeciwnikowi większej szkody. Karubin posłał przeciwnikowi drugą serię, ale nagle okazało się, że nie ma już więcej amunicji. Lecieli nisko, za nimi dwa Hurricany, którym Karubin zrobił miejsce, ale szybko ocenił, że są za daleko, aby dogonić i zaatakować Messerschmitta. W zasadzie nie miał co zrobić, aby strącić myśliwce, ale nie stracił woli walki. Zbliżył się do przeciwnika i przeleciał nad jego maszyną zaledwie metr od kabiny pilota, którego przerażoną twarz zobaczył przez ułamek sekundy. Niedoświadczonemu Niemcowi drgnęła ręka ze strachu, a jego maszyna runęła na ziemię, wybuchając. Karubin odniósł sukces, nie mając naboi. Wygrała jego zawziętość i żarliwość. Krążyły legendy o tym, jak Polacy rzucają się po wystrzelaniu amunicji na wroga, jednakże w tym przypadku zginął tylko wróg.
Raz na wozie, raz podwoziem
5 września przyniósł zwycięstwo Dywizjonu 303, który strącił 8 maszyn, tracąc tylko jedną swoją. Kolejnego dnia Niemcy przygotowali Brytyjczykom prawdziwe piekło. Nad Londyn nadleciała niezliczona liczba Luftwaffe. „Niebo wyglądało jak akwarium z wieloma rybkami!”. Niebo usłane było białymi liniami przez smugi po Messerschmittach, patrolujących niebo na dużych wysokościach, jak pajęczyna. Dywizjon 303 ruszył na południowy wschód. Nagle zobaczyli zgrupowanie niemieckich bombowców, kierujące się w stronę Londynu. Ochraniające je Messerschmitty atakował Dywizjon Spitfirów, a Polacy zdecydowali się na atak na bombowce. Z góry rzucili się na nich jak szarańcza. Samolot majora Zdzisława Krasnodębskiego oberwał, a on sam uratował się spadochronem. Myśliwce nie poddali się jednak i walczyli w pojedynkach. Porucznik Witold Urbanowicz zestrzelił Messerschmitta, a sierżant Karubin ustrzelił kolejnego. Następnie razem z Heinklem III poleciał za trzema bombowcami, ale został też trafiony i musiał awaryjnie lądować na łąkach. Sierżant Wünsche ratował Spitfire`a przed atakiem Messerschmitta, którego puścił z dymem. Spitfire niestety też oberwał i myśliwiec musiał skoczyć ze spadochronem.
W walce brało udział około 100 Messerschmittów. Porucznik Ferić ustrzelił jednego z nich. Kapitan brytyjski Forbes wprawdzie trafił jednego Messerschmitta, lecz sam został trafiony i musiał ratować się skokiem ze spadochronem. Niebo pustoszało, a ostatnie samoloty zmęczone walką, z resztkami paliwa poleciały nad Francję.
Dywizjon 303 stracił w tym dniu 5 na 9 maszyn, a 4 myśliwców zostało rannych. Nikt jednak nie zginął, co, biorąc pod uwagę gigantyczną ilość samolotów wroga, było ogromnym sukcesem. Pomimo strat Polacy i Brytyjczycy odnieśli zwycięstwo nad samolotami Hitlera, ponieważ dali dowód innym żołnierzom i społeczeństwu, że z Niemcami można walczyć i znacząco ich osłabiać. Było to bardzo ważne ze względu na morale. Po tej akcji generał Sikorski napisał list gratulacyjny, który miał motywować i pokazywać, że można walczyć z wrogiem. Stanowisko polskiego dowódcy Dywizjonu 303 zostało przekazane Witoldowi Urbanowiczowi zastępca Zdzisława Krasnodębskiego), co było słuszną decyzją, ale spotkało się z negatywnym podejściem Sztabu Polskich Sił Zbrojnych w Londynie, którzy chcieli obsadzić "swojego człowieka" na tym stanowisku. Generał Ujejski (szef polskiego lotnictwa w Wielkiej Brytanii) złożył protest, co nie przyniosło skutków i dalej na stanowisku pozostał Witold Urbanowicz.
Tłusta przekąska: Dorniery
7 września Londyńczycy odpoczywali, jak przystało na sobotę. Dzień był słoneczny i wszyscy z przyjemnością oddawali się błogiemu lenistwu. Nieoczekiwanie o 16:30 na niebie pojawiły się niezliczone ilości niemieckich bombowców, zrzucających bomby burzące i zapalające na miasto. W gruzach i płomieniach znalazły się spichrze, mieszkania, zbiorniki, ogródki, doki – wszystko, jak sięgnąć okiem. Ginęli przy tym ludzie, w tym dzieci. Niemieccy piloci odegrali swoją demoniczną rolę, ciesząc się z sukcesu.
Dywizjon 303 wyruszył tego dnia za późno na niebo. 40 bombowców niemieckich było osłaniane przez drugie tyle Messerschmittów 109. „Był to czarny dzień Londynu i czarny dzień dowództwa brytyjskiego myślistwa”. Początkowo myśliwce prowadzone były przez kapitana Forbesa, ale potem jego rolę objął porucznik Paszkiewicz, ponieważ o mały włos myśliwce straciliby szansę ataku na wroga.
Dywizjon podzielony był na 4 na klucze. Polacy najpierw wyprzedzili, a potem okrążyli bombowce, które były bezbronne w tej sytuacji. Dorniery buchały płomieniami. Cała walka rozegrała się bardzo szybko i sprawnie, a niemieckie Messerschmitty nie zdążyły przylecieć z pomocą. Niemieckie niedobitki uciekały w stronę Francji, a myśliwcy Dywizjonu 303 strącali jeszcze pojedyncze Messerschmitty. Obyło się bez strat w ludziach po stronie brytyjskiej.
Porucznik Marian Pisarek potrącenie jednego z Messerschmittów musiał ratować się skokiem na spadochronie, ale wyskakując, zaczepił butem o kant samolotu i ledwie udało mu się z tej opresji uratować. Na ziemi znalazł się bezpieczny, ale bez jednego buta i na dodatek w dziurawej skarpetce.
Inaczej potoczyły się losy podporucznika Zumbacha, który po wykończeniu jednego z Dornierów zasłabł, ale w ostatniej chwili obudził się, aby wyciągnąć jeszcze maszynę do góry. „W tej walce Dywizjon 303 zestrzelił 14 maszyn pewnych i cztery prawdopodobne. Strat własnych poniósł: dwie maszyny, jednego rannego i – i jeden trzewik”.
Porucznik Urbanowicz wylądował awaryjnie na pustym lotnisku na wschód od Londynu. Zaskoczony był tą pustką, aż w końcu spotkał angielskiego kaprala, który zaprosił go do schronu. W środku „żołnierze spokojnej pili herbatę i flegmatycznie gawędzą palili papierosy”. Urbanowicz wściekły kazał zaprowadzić się w miejsce, z którego będzie mógł wziąć amunicję i paliwo. Nie mógł zrozumieć, jak Anglicy mogą spokojnie pić herbatę, podczas gdy Londyn płonie. Kiedy był już w powietrzu, pomału otrząsał się z wydarzeń sprzed chwili „i zrozumiał, jak olśnienie, wielką prawdę tej wyspy: takiemu narodowi spalą zapewne wszystkie Londyny, lecz i wtedy nawet nie straci spokoju – i kto wie, czy właśnie tą niebywałą niewzruszonością nie wygra wojny”.
Ból
Jednym z lotników Dywizjonu 303 był podporucznik Kazimierz Daszewski, zwany Długim Joe. Wyglądał na nieśmiałego, o łagodnym uśmiechu i to zmyliło angielskiego marynarza, który chciał mu odbić dziewczynę w tańcu. Został znokautowany zupełnie niespodziewanie, ponieważ nie wiedział, że Daszewski posiadał też stalowe mięśnie i charakter. Miał ze sobą traumatyczną historię. Podczas wrześniowej walki powietrznej z Niemcami Daszewski oberwał pociskiem od jednego Messerschmitta. Niestety dostała nie tylko maszyna, ale także jej pilot i to solidnie: w udo biodro i ramię. Ból był na tyle silny, że prawa strona ciała została natychmiast sparaliżowana. Na domiar złego gorący glikol poparzył mu twarz, a kabina wypełniła się dymem. Ostatkiem sił udało mu się wyskoczyć ze spadochronem i to w sytuacji, w której samolot robił już korkociąg. Wydawało się, że spada dobrych parę minut, odwrócony plecami w dół. Osłabiony bólem starał się zachować resztki zdrowego rozsądku i próbował otworzyć spadochron. Nie było to łatwe, ponieważ rączka od spadochronu znajdowała się po stronie rannej ręki. Z trudem udało mu się otworzyć spadochron lewą ręką około 2000 m nad ziemią. Nie był to dla niego koniec cierpień, ponieważ pasek od plecaka podrażniał zranione biodro. Kiedy wreszcie udało mu się wylądować na ziemi, spadochron ciągnął go po polu, powodując kolejny ból. Zauważyli go ludzie ze wsi i sądzili, że jest Niemcem. Z trudem udało mu się wyjaśnić, że jest Polakiem i wówczas wszyscy próbowali mu pomóc, niechcący powodując przy tym kolejny ból. Wreszcie zabrał go ambulans i wówczas pilot stracił przytomność.
Leczenie ran trwało aż trzy i pół miesiąca, ale Daszewski wyszedł ze szpitala pełen woli walki. Nie poddał się i dalej walczył w powietrzu. Żołnierz nadal był pogodny, miał radość w oczach i pogodę ducha. „Jego niepokonana żywotność była wzruszająca i czasem, patrząc na to nieugięte chłopię znad Wisły, odnosiło się wrażenie, że Daszewski był więcej niż dziarskim myśliwcem. Że Daszewski to symbol czegoś niezniszczalnego. Że jego ból i blizny, i słoneczne oczy, i uśmiech – to rzeczywiście symbole zwycięskiego, choć w ranach, narodu”.
Uśmiech poprzez krew
Pewnego dnia na tyłach klucza jako trzeci leciał podporucznik Jan Zumbach. Sceneria wydawała się dosłownie zaczarowana i choć pilot mocno stąpał po ziemi, widok gęstej chmury, nad którą lecieli, wydawał mu się bajeczny. Nagle stracił z pola widzenia swojego dowódcę, ale już po chwili samolot znów pojawił się około 500 m przed nim. Przyspieszył, aby wyrównać szyk, ale nagle zorientował się, że to nie jest jego dowódca, a niemiecki Messerschmitt. Przyspieszył, wycelował i postawił wroga w ogniu. Po chwili kolejny Messerschmitt zaatakował go z góry. Rozpoczęła się trudna bitwa. Wnet pojawił się, kolejny Messerschmitt. Obydwa samoloty zaczęły nieoczekiwanie jakby pilnować Zumbacha, lecąc obok niego. Nagle pojawiły się kolejne dwa, a pod samolotem Polaka jeszcze piąty. 2 Messerschmitty wzniosły się wysoko ku słońcu, aby z tej pozycji dogodnie zestrzelić Hurricane`a. Pociski na szczęście go omijały, ale pilot lecącego pod nim Messerschmitta wziął pociski lecące niebezpiecznie blisko niego za ostrzał wroga i dał nura w chmury. Zumbach natychmiast uczynił to samo i domyślając się, że może mieć na celowniku wroga, oddał strzały – jak się okazało celne. Jeszcze chwilę wcześniej myślał, że go losy są policzone, wpadając w pułapkę wroga, a teraz ukryty w chmurach leciał prosto do bazy. Gdy wylądował, poprosił od razu o papierosa i szklankę wody. "Uśmiechnął się do swych przyjaciół - poprzez krew".
Chmura
Chmury były dla lotników wyjątkowe. Z jednej strony mogły oznaczać zasadzkę, ale z drugiej bywały także bezpiecznym schronieniem. Tak, jak uratowały podporucznika Zumbacha, tak w tym samym czasie w innej chmurze znalazł schronienie sierżant Wünsche. Gdy napadło na niego kilka Messerschmittów, uciekł wprost do chmury wielkiej na ponad kilometr. Wiedział, że jeśli z niej wyleci, może znów spotkać wroga, więc latał w kółko. Gdy w końcu zdecydował się wychylić z bezpiecznej przestrzeni, od razu spotkał 5 czy 6 Messerschmittów, zatem znów uciekł do chmury. Zdawał sobie sprawę z tego, że miał coraz mniej paliwa i powinien kierować się już na lotnisko, ale niebezpieczeństwo, które czekało na niego poza granicami chmury wpędzało go w stan nieprzyjazny każdemu lotnikowi. Nerwy w górze są bardzo złym doradcą. Właśnie one towarzyszyły młodemu lotnikowi. Pragnął znaleźć się już w otwartej przestrzeni, ale dopadał go obłęd. Gdy wyleciał z chmur, leciał w stronę słońca i oślepiony jego promieniami nie widział wroga. Ani się obejrzał, a jego maszyna została trafiona. Gorąca oliwa popatrzyła mu twarz i myśliwiec resztkami zdrowego rozsądku podciągnął samolot do góry i otworzył kabinę, wyskakując ze spadochronem. Nerwy go nie opuściły i niepotrzebnie od razu otworzył spadochron, stając się żywym celem dla Messerschmittów. Niemcy nie mieli litości nawet nad bezbronnymi i strzelali do spadochroniarzy. Na szczęście pojawiły się trzy Spitfire`y, które przegoniły Messerschmitty, ratując myśliwcowi życie. Winnym całej sytuacji był lęk, który wkradł się w serce lotnika, podczas gdy powinien ufać naturze.
Najliczniejsze zwycięstwo
Począwszy od 7 września 1940 roku, Hitler rozpoczął masowe ataki lotnicze na Londyn, wierząc, że w ten sposób doprowadzi do upadku imperium. Nie spodziewał się, że jego plan może się nie powieźć. Wprawdzie atak 7 września był dotkliwy, a kolejny z 7 na 8 nalot miał miejsce, gdy nie wygasły jeszcze pożary z poprzedniego, ale Londyńczycy każdego dnia rano, jakby nigdy nic, zabierali się za codzienne sprawy. 8 września był już spokojny, ale 9 września nastąpił kolejny atak, w którym Niemcy stracili 52 samoloty. Najgorszy dzień miał dopiero nadejść. Był to 11 września (środa). Brytyjski wywiad spodziewał się, że Niemcy szykują coś dużego.
O godzinie czwartej po południu Luftwaffe zaatakowało z różnych stron, ale był to dopiero początek. Główny atak nastąpił chwilę później z pomocą 60 bombowców, Heinkli 111 i Dornierów 215, których osłaniało z góry, z tyłu, około 40 Messerschmittów 110, nad tymi zaś jeszcze wyżej i z tyłu - 50 Messerschmittów 109, kierujących się prosto na Londyn. Nie dotarli jednak do celów w takiej ilości, jak sądzili, ponieważ już po drodze Dywizjon 303 strącił 17 maszyn swoimi 12. Dywizjon leciał nad bombowcami, ale pod Messerschmittami. Dywizjon angielski leciał niżej, naprzeciw bombowców, aby zamknąć im drogę. Kapitan Forbes zamierzał uderzyć na bombowce, choć było to bardzo ryzykowne. W drugim kluczu pomagał mu porucznik Paszkiewicz. Wprawdzie zadali straty Niemcom, ale najważniejsze był aspekt psychologiczny, ponieważ „zadecydowało przerażenie wroga”. Bombowce zaczęły uciekać w stronę Francji i Irlandii i nastąpiła najzwyklejsza panika. „Wielka wyprawa Luftwaffe rozpadła się w bezładne części jak ciało trędowatego”.
Przeciwko gigantycznej bandzie samolotów niemieckich walczyło 18 Hurricane`ów, ale wkład sześciu pod dowództwem Paszkiewicza i Henneberga okazał się decydujący. W ciągu kilkudziesięciu sekund tak przerazili wroga, że odnieśli zwycięstwo.
Kolejnym etapem walki było już tylko gonienie wroga i próba jego strącenia. „Polski myśliwiec jeszcze raz składał dowody swego męstwa, twardej zawziętości i sprawności niepowszedniego pilota – szalał, budził podziw i zwyciężał”.
Nie obyło się również bez strat. W tej niezwykłej walce zginęło dwóch Polaków: porucznik Cebrzyński i sierżant Wojtowicz. Tego dnia wszystkie Dywizjony RAF-u strąciły 61 samolotów, z czego Dywizjon 303 aż 17. Straty po stronie brytyjskiej wyniosły 24 samoloty i 17 poległych pilotów. Biorąc pod uwagę gigantyczne siły wroga, uderzające na miasto jest to wynik znakomity, szczególnie że ani jedna bomba nie spadła tego dnia na Londyn.
Wróg tańczy taniec śmierci
Myśliwcy są jak myśliwi. Piloci Dywizjonu 303 upatrzyli sobie brzeg kanału, który był miejscem, w którym można było czatować na wroga. Nazywali to "metodą Frantiszka”. W ten sposób zadziałał podporucznik Tolo Łokuciewski i po słynnej bitwie z 11 września oddalił się na tyle od swoich, że nie było sensu ich szukać. Udał się nad kanał, ponieważ był nieopodal. Wkrótce zobaczył Dorniera 215, wracającego znad Anglii. Sprawnie postrzelił go silnik i bombowiec po kilku dziwnych akrobacjach spadł jak długi w dół. Pilot napawał się widokiem wroga, który był już bezsilny. Domyślał się, że trafiając samolot, mógł również zranić pilota, który trzymając drążek, bezwładnie kierował teraz samolotem. Ostatecznie wróg zatopił się w morzu, które "zamknęło się nad nim jak teatralna kurtyna".
Sierżant Frantiszek – dzielny Czech
Frantiszek w niczym nie przypominał swoich rodaków. Chodził własnymi ścieżkami, z jednej strony był romantykiem, a z drugiej wybuchał jak wulkan. W marcu 1939 roku porwał samolot i poleciał do Polski, sprzeciwiając się swoim władzom. Chciał walczyć z Niemcami. Szukał tej możliwości w Rumunii, na Bałkanach, nad Morzem Śródziemnym i we Francji. W ostatnim z tych miejsc pokazał swój kunszt, jako pilot strącając 10 samolotów Luftwaffe. Niestety Francja skapitulowała. Dotarł do Anglii i związał się z Dywizjonem 303.
Pomimo swojej odwagi i umiejętności, okazał się nieposłusznym żołnierzem. Dwukrotnie uciekł z klucza, kierując się nad kanał i zestrzeliwując tam nieprzyjacielskie samoloty. Działanie wbrew rozkazom wprowadzało chaos. Frantiszek tłumaczył się przed przełożonym, że z daleka dojrzał niemiecki samolot i postanowił go zniszczyć, dlatego odchodził od szyku. Urbanowicz wyjaśniał mu, że bycie żołnierzem wymaga dyscypliny. Po dwóch dniach słuchania rozkazów znów zaczął uciekać z szyku nad kanał, gdzie czekał na powracające niedobitki niemieckie. Właśnie dlatego patrolowanie okolic kanału nazywano "metodą Frantiszka”. Ważne było jednak to, że można to robić dopiero po walce, a nie uciekać w czasie jej trwania, jak robił to Czech. Zdecydowano, aby Frantiszek został uznany nie członkiem a gościem Dywizjonu, co dawało mu pewną swobodę działania. Ponoć, gdy pewnego razu awaryjnie lądował na jednym z angielskich lotnisk, przedstawił się od razu, jako Polak. Czuł się związany właśnie z polskim Dywizjonem i nie chciał go zmienić na angielski.
Pewnego razu postrzelił Messerschmitta 110, ale Niemiec poddał się, chcąc wylądować. Czech pozwolił mu na to, ale gdy okazało się, że jest to podstęp, zestrzelił hitlerowską maszynę, gdy tylko poderwała się z powrotem do lotu.
Z końcem września Frantiszek zaczął się zmieniać. Panicznie bał się nalotów, jakby obawiał się w ogóle przebywać na ziemi, toteż coraz więcej czasu spędzał w powietrzu. Być może przeczuwał, że w spotkaniu z ziemią straci życie. 8 października zahaczył skrzydłem o kopiec i rozbijając samolot, zginął na miejscu. Józef Frantiszek zestrzelił 27 niemieckich maszyn (10 we Francji, 17 w Anglii) i był nieustraszonym myśliwcem, który chciał walczyć o boku Polaków.
Szare korzenie bujnych kwiatów
Niedocenionymi bohaterami w czasie wojny byli mechanicy, którzy w rzeczywistości walczyli ramię w ramię z myśliwcami. To oni przygotowywali maszynę do lotu, dbając o każdy szczegół. Zdawali sobie sprawę z tego, że ich najmniejszy i błąd może kosztować życie pilota. Każdy samolot musiał być w 100% sprawny, aby ponownie zbić się w powietrze i bronić nieba. Mechaników i myśliwców łączyła nie tylko przyjaźń, ale także wspólne cele. Każdy z nich kochał samolot, ale to piloci uznawani byli za bohaterów. Mechanicy byli jak korzenie pięknego kwiatu, bez których ten by nie przeżył, ale pozostawali w cieniu. Myśliwcy wracający z lotu kręcili beczki dla mechaników na znak pomyślnej akcji, a tuż po lądowaniu podnosili kciuk do góry, oznajmiając tym samym dobre wiadomości. Henryk Ford doceniał polskich mechaników, uważając ich za „najinteligentniejszych mechaników w swych zakładach”. Rzeczywiście była w tym sama prawda. Polscy mechanicy poznali dogłębnie Hurricane`a i potrafili o niego zadbać, a także wybawić najgorszych tarapatów. Dywizjon 303 odnosił ogromne zwycięstwa między innymi dlatego, że zazwyczaj latał w pełnym składzie. Nie byłoby tak, gdyby nie ciężka praca mechaników, którzy za każdym razem naprawiali maszyny w ekspresowym tempie i to nawet takie usterki, które kwalifikowały się do odesłania samolotu do fabryki.
Wyjątkiem były 4 sytuacje, kiedy dwukrotnie wyleciało nie 12, a 9 samolotów, raz 6 i raz w pierwszym locie 12, w kolejnym 9, a ostatnim tylko 4. Na szczęście ostatni nie spotkali już wroga, który został wcześniej przepędzony znad angielskiego nieba. Mechanicy tego dnia wiedzieli, że czeka ich pracowita noc i bez żadnego rozkazu zabrali się do roboty. Samoloty były mocno uszkodzone, a mimo tego następnego ranka, wszystkie były gotowe do lotu. „Dzień chwały brytyjskich i polskich myśliwców był również dniem chwały polskich mechaników”. Kierownikiem mechaników był porucznik inżynier Bierkiewicz, będący zdolnym konstruktorem i trudno było sobie wyobrazić zwycięstwa Dywizjonu bez jego wsparcia.
Mechanicy niesłusznie pozostawali w cieniu, nie mogąc liczyć na najwyższe odznaczenia, ponieważ nie brali udziału w bezpośrednich walkach. Gdyby jednak nie ich praca i ogromne zaangażowanie, bohaterowie nie mieliby jak stanąć do wielu z tych potyczek. Dla żołnierzy walczących w boju bezcenna jest praca całej obsługi naziemnej, a zatem nie tylko mechaników, ale również lekarza Zygmunta Wodeckiego czy kapitana Giejsztofta, który zajmował się radiolokacją.
Lotnik bez lęku i skazy
Przyjmuje się, że nowa wojna była wojną zespołów, ale prawda była taka, że do walki leciał zespół, ale już po chwili każdy z osobna toczył osobny bój. Właśnie wtedy można było poznać najdzielniejszych bohaterów. Asami był Henneberg, Paszkiewicz, Zumbach, Ferić, Łokuciewski, Daszewski, Szaposznikow, Karubin czy Frantiszek. Najwybitniejszy był jednak Witold Urbanowicz. Był jak metal. Był kapitanem wojsk polskich i miał 34 lata. We wrześniu zadbał, aby jego pluton znalazł się bezpieczny w Rumunii, po czym wrócił do Polski, aby dalej walczyć. Dostał się do niewoli, ale udało mu się uciec. Po wielu perypetiach dotarł do Francji, zabierając ze sobą wszystkich swoich żołnierzy. W styczniu 1940 roku dotarł do Brytanii, gdzie początkowo walczył w brytyjskim Dywizjonie. Pokazał tam swoją waleczność i odwagę: „trafność decyzji, szybkość reakcji, odwagę i zaciekłość”.
Po 5 września Urbanowicz stanął na czele Dywizjonu 303, kiedy ranny został major Krasnodębski. Również tu odnosił sukcesy, strącając 9 niemieckich maszyn w ciągu kilku dni. 30 września w ciągu kilku minut zestrzelił 3 samoloty wroga i zyskał uznanie Anglików.
Mit Messerschmitta 110
Jedną z najgorszych broni Hitlerowców była propaganda. Już na początku wojny Niemcy obwieścili, że udało mi się zbudować maszynę niezwykle groźną, niemal niezniszczalną: Messerschmitta 110. W jednej z wrześniowych bitew mit Messerschmitta 110 prysł. Nad Anglię leciało 30 bombowców Heinkli III. Osłaniało je 70 Messerschmittów 109. Naprzeciw nim stanęły samoloty Dywizjonu 303, wsparte przez oddziały Dywizjonu brytyjskiego i wspólnie udało im się powstrzymać nieprzyjaciela. Okazało się jednak, że 2 000 m dalej nadlatuje 40 legendarnych Messerschmittów 110. Wypatrzył je Urbanowicz, który wraz z kilkoma brytyjskimi myśliwcami rzucił się do ataku. Messerschmitt 110 utworzyły koło, chroniąc tym samym jeden drugiego, a na dokładkę przyleciały im na ratunek jeszcze Messerschmitty 109. Finalnie nawet to ich nie uratowało. Najpierw Hurricany rozprawiły się ze starszymi Messerschmittami, po czym jeden po drugim wykańczały niby niezniszczalne Messerschmitty 110. Tak upadł mit Messerschmitta 110.
Podstępy
Piloci Messerschmittów bywali zuchwali i pewni siebie. Pewnego razu Messerschmitt 109 próbował atakować klucz porucznika Hennenberga, ale zrezygnował widząc zbliżającego się z odsieczą Zumbacha. Tuż przed samolotem Polaków zatoczył jednak zuchwałą pętlę, wystawiając się na odstrzał. Sytuację wykorzystał Zumbach i zestrzelił nieprzyjaciela. Messerschmitt wpadł w korkociąg i spadał. Po chwili zaczął lecieć normalnie. Zumbach w pierwszej chwili dał się nabrać, ale nie dał za wygraną. Ruszył w dół za Niemcem, gdy ten zaczął kręcić następny korkociąg. Śledził go wytrwale, czekając, aż będzie musiał przestać, aby nie rozbić się o ziemię. Gdy tylko Niemiec wyszedł z korkociągu, Zumbach zestrzelił przeciwnika. Podobnych sytuacji i wiele podstępów żołnierze napotykali na co dzień.
Istniały również postępy innego typu. Żołnierze Dywizjonu 303 cieszyli się dobrą sławą nie tylko wśród Anglików, ale również angielek. Pewnego razu Lady Smith-Bingham urządziła na cześć myśliwców cocktail-party, na które zaproszone zostały najświetniejsze panie. Polacy bawili się z nimi, tańczyli i zakochiwali. Gdy jedna z kobiet kokietowała Zumbacha, ten wyszeptał „kocham cię”, ale po chwili pożałował, ponieważ przed jego oczami stanęło wspomnienie Zosi, Jadzi czy Marysi. W sercach polskich żołnierzy była bowiem tęsknota za ojczyzną, która dopadała ich znienacka i podstępnie.
Losy się ważą
Na 15 września Hitler zaplanował gigantyczny nalot na Brytanię, który miał odnieść sukces i zapewnić wejście do Anglii 200 zwycięskich dywizji, czekających na sygnał nad kanałem angielskim. Niektórzy twierdzą, że nad angielskim niebem pojawiło się 1000 samolotów nieprzyjaciela, ale prawdopodobnie było to tylko 650-700 maszyn, co i tak stanowiło ogromną ilość. Uderzały na raty. Najpierw nadleciały Messerschmitty, które prawdopodobnie miały za zadanie zwabić Brytyjczyków, ale im się nie udało. Następne nadleciały bombowce w towarzystwie Messerschmittów. Część z nich została rozbita już na wstępie, a reszta leciała dalej, spotykając, opór kolejnych Dywizjonów. Niedługo potem część bombowców dotarła nad Londyn, ale nie zdążyli wyrządzić tam żadnych szkód, ponieważ zostali rozgromieni przez kolejne Dywizjony, wysłane z dalszych lotnisk. Niemcy ratowali się ucieczką.
W tej ogromnej powietrznej bitwie Dywizjon 303 strącił 1/6 wszystkich samolotów wroga, zniszczonych przez siły RAF-u. Walczyli jak zawsze trójkami. Pierwsi pod dowództwem Kenta, który ścigając niepotrzebnie Messerschmitty, doprowadził do rozproszenia Dywizjonu. Drugi klucz wprowadzony był przez porucznika Henneberga w towarzystwie Zumbacha. Trzeci klucz prowadził porucznik Paszkiewicz z podporucznikiem Łokuciewskim, który został ranny, ale bezpiecznie doleciał do bazy. Czwartym kluczem dowodził porucznik Pisarek w towarzystwie sierżanta Frantiszka, który oczywiście ulotnił się, aby wybijać „Adolfików” nad kanałem. Tak czy inaczej, Dywizjon 303 strącił w tej bitwie 9,5 maszyn (jeden na pół z innym dywizjonem). Inny polski Dywizjon 302 Poznański zestrzelił 11 maszyn.
Winston Churchill cały czas śledził bitwę. Ponoć jego cygaro zgasło w kulminacyjnym momencie bitwy. Anglicy byli uratowani, ale dzień się jeszcze nie skończył.
Losy się rozstrzygnęły
Rozwścieczeni Niemcy nie chcieli dać za wygraną i już kilka godzin po pierwszym nalocie nad Anglię ruszyły kolejne bombowce. Naprzeciw nim stanął niepełny Dywizjon 303. 4 maszyny prowadził Kellet, a kolejnych 5 — Urbanowicz. Dostali rozkaz, aby wzbić się na wysokość 20 000 stóp. Wlecieli w chmury, co nie było im na rękę, a gdy udało się im z nich wydostać, byli już na poziomie 22 000 stóp. Wkrótce zobaczyli przed sobą stado 60 bombowców, a nad nimi 2 km wyżej rój Messerschmittów, do których nie było sensu lecieć. Nagle pojawiło się 5 Messerschmittów 110 zaledwie 600 m od Urbanowicza, który początkowo chciał je gonić, ale ostatecznie zmienił decyzję i postanowił lecieć na bombowce. Polacy zaatakowali grupę bombowców z takim impetem, że Niemcy zwyczajnie się wystraszyli. Niektórzy zaczęli uciekać, widząc trafionych kolegów, którzy szli w dół. Polacy rozgromili atak Luftwaffe i ostatecznie wygrali tym samym bitwę. Rój Messerschmittów był za daleko, aby móc ratować bombowce, które już nie miały zamiaru wracać. Pojedyncze próbowały zejść niżej, aby zrzucić bomby, ale ich zamiary zostały udaremnione.
Straty tym razem były większe wśród Polaków, ponieważ zginął sierżant Brzozowski, Andruszków uratował się spadochronem, ale długo walczył zaczepiony o przewód radiowy, a Ferić dostał od całej chmary Messerschmittów, ale udało mu się uciec z chmury. W tej ostatecznej bitwie 15 września 1940 roku wrogowie stracili 185 maszyn. „Nigdy w soczewce jednej godziny nie przetoczyło się tyle dziejowej wagi”.
Zaczynamy poznawać Polaków
Bitwa 15 września zmieniła losy wojny. Gdyby nie myśliwcy, którzy uratowali Brytanię, to Anglia upadłaby, ponieważ nie była przygotowana do walki na lądzie. Po 15 wprawdzie próbowało nalotów, ale były to już ostatnie pomruki desperacji hitlerowców. Zwycięstwo garstki Polaków nad gigantyczną ilością wojsk niemieckich było dowodem na to, że z Niemcami można wygrać. Zwycięstwo myśliwców otworzyło oczy nie tylko Anglikom, ale również Amerykanom, dając początek planom frontu, idącego przez Londyn do Moskwy. Wkład Dywizjonu 303 w wynik bitwy o Brytanię był imponujący, ponieważ Polacy zestrzelili trzy razy więcej przeciwników niż każdy z pozostałych Dywizjonów alianckich, mając trzy razy mniej strat niż pozostali. Łącznie w bitwie o Anglię Dywizjon 303 strącił 126 maszyn nieprzyjaciela, a Dywizjon 302 – 16.
O polskich myśliwcach mówili wszyscy. Byli oni uosobieniem męskości, odwagi i niezwykłej waleczności. Co więcej, myślano o nich, jak o nadludziach. Tymczasem byli to zwykli Polacy, tacy sami jak ci, którzy zostali w Polsce. Walczyli nie na terenie swojej ojczyzny, ale wróg był wtedy jeden. Początkowo Polaków traktowano z uprzedzeniem, ale dowiedli w walce, jak wiele warte są ich umiejętności i odwaga. Gdyby kiedyś zapytano polskich myśliwców, jak odpłacić im się za ich czyny, odpowiedzieliby zapewne, że niczym, bo walczyli we wspólnym interesie. Z drugiej strony zapewne chcieliby, aby Anglicy zmienili swój stosunek do naszego narodu. „Tego żądaliby polscy lotnicy w zapłacie: uczciwego i rozumnego spojrzenia na Polaków”.
Streszczenie krótkie
„Dywizjon 303” Arkadego Fiedlera to reportaż dokumentujący ważniejsze walki podczas bitwy o Brytanię w 1940 roku. Autor opowiada o męstwie polskich lotników i ich niezwykłym bohaterstwie. Nie tylko wspomina o najważniejszych starciach, które miały miejsce 6 i 7 września oraz 15 września, ale także wspomina kilka wyczynów poszczególnych myśliwców.
Arkady Fiedler spisał losy Dywizjonu 303, składającego się z polskich żołnierzy pod dowództwem najpierw Krasnodębskiego, a potem Urbanowicza. W poszczególnych rozdziałach pokazuje szybkość ich reakcji, niezawodność w działaniu i odwagę, która owocowała imponującymi zwycięstwami. 12 samolotów potrafiło rozgromić rój bombowców i Messerschmittów w ciągu kilkunastu minut. To właśnie Polacy obalili również mit niezniszczalnego Messerschmitta 110, który miał być według Hitlera niezawodną bronią. Gdyby nie Polacy, losy wojny potoczyłyby się zupełnie inaczej. Anglicy byli bowiem kompletnie nieprzygotowani do wojny na lądzie. Co więcej, ich flegmatyczna mentalność w zasadzie skazywała ten kraj na klęskę. Dobrym przykładem jest zachowanie żołnierzy angielskich w schronie, którzy podczas bombardowania Londynu spokojnie pili herbatę. Widok tej sceny spotkał się z absolutnym niezrozumieniem Urbanowicza, który nie mógł pojąć, jak można spokojnie siedzieć, gdy stolica płonie. Wśród Polaków nie było słabych ogniw, niemniej jednak autor wskazuje kilku asów, a wśród nich Urbanowicza, Henneberga, Paszkiewicza, Zumbacha, Fericia, Łokuciewskiego, Daszewskiego, Szaposznikowa, Karubina czy Frantiszka.
Szczególnym typem żołnierza był Czech Frantiszek, który walczył u boku Polaków. Uciekł ze swojej ojczyzny, aby wywalczyć z Hitlerem. W żargonie myśliwców ma miejsce „metoda Frantiszka”, czyli odstrzeliwanie „Adolfików” (niemieckich samolotów) nad kanałem, wracających lub uciekających z pola bitwy. Innym przykładem niezłomnego myśliwca był Daszyński, który w bitwie nie bał się podejmowania szybkich niebezpiecznych decyzji, ale przypłacił to wypadkiem. Pewnego razu trafiony przez niemiecki samolot, musiał się ratować się spadochronem. Wprawdzie udało mu się, ale zanim trafił do karetki, bardzo cierpiał z powodu ran postrzałowych. Po kilkumiesięcznej konwalescencji wrócił w powietrze, aby dalej walczyć. Jego postawa była typową postawą polskiego lotnika, który nie bał się konfrontacji z wrogiem.
Fiedler opowiada także o niezwykłych bohaterach Dywizjonu 303, którymi byli niezawodni mechanicy. Potrafili naprawić nawet najtrudniejsze usterki i gdyby nie ich praca, myśliwcy nie mieliby jak walczyć w powietrzu. Autor podkreśla, że niesprawiedliwe jest to, że mechanicy stoją w cieniu żołnierzy, choć ich wkład pracy ma ogromny wpływ na zwycięstwo w walce.
W ostatecznej bitwie 15 września Hitler rzucił na niebo prawdopodobnie około 700 samolotów. Były to bombowce oraz Messerschmitty 109 i 110, wysyłane w powietrze na raty. Gigantyczna ilość samolotów Luftwaffe została zestrzelona lub przepędzona znad Brytanii przez garstkę samolotów alianckich. Szczególny udział mieli w tym Polacy z Dywizjonu 303, którzy w całej bitwie o Brytanię zestrzelili 126 samolotów niemieckich. Statystycznie byli trzy razy bardziej skuteczni przy trzykrotnie mniejszych stratach, biorąc pod uwagę dokonania pozostałych Dywizjonów. Można śmiało powiedzieć, że udział Dywizjonu 303 był decydujący dla zwycięskiej bitwy i losów dalszej wojny. Dzięki rozgromieniu Niemców ludzie znajdowali nadzieję na zwycięstwo. Alianci pokazali, że można pokonać Hitlera, nawet jeśli siły są zupełnie nieproporcjonalne.
Plan wydarzeń
- Zwycięstwo aliantów w bitwie o Brytanię i zasługi Polaków.
- Cechy myśliwców i polskich lotników.
- Pierwsza walka Polaków nad brytyjskim niebem.
- Lojalność myśliwców i koleżeństwo.
- Zawziętość i walka do końca.
- Bitwa 6 września 1940 r. i pokonanie Niemców.
- 7 września i walka z Dornierami.
- Przygody Kazimierza Daszewskiego.
- Walka Zumbacha z Messerschmittami.
- Chmura ratująca życie sierżanta Wünsche.
- 11 września i pokonanie nalotu bombowców.
- Metoda Frantiszka i walka Łokuciewskiego z bombowcem.
- Historia sierżanta Frantiszka z Czech.
- Niedoceniona praca mechaników.
- Historia Witolda Urbanowicza.
- Polacy obalają mit niezniszczalnego Messerschmitta 110.
- Podstępność wroga i tęsknota za ojczyzną.
- 15 września i gigantyczny nalot Luftwaffe.
- Decydujące zwycięstwo w bitwie o Brytanię.
- Polacy bohaterami bitwy o Anglię.
Charakterystyka bohaterów
Myśliwcy Dywizjonu 303 – dzielni, waleczni, nieustraszeni polscy piloci. Dowodził im początkowo major Zdzisław Krasnodębski, następnie porucznik Witold Urbanowicz. Wyniki Dywizjonu 303 wyróżniały się na tle innych Dywizjonów, ponieważ Polacy mieli kilkakrotnie lepsze wyniki (ilość strąconych samolotów wroga), a jednocześnie kilka razy mniejsze straty. Wśród myśliwców Fiedler pisze więcej o kilku wybranych:
Witold Urbanowicz – dowódca Dywizjonu 303 i doskonały przełożony, który zawsze dba o bezpieczeństwo swoich ludzi. We wrześniu 1939 najpierw wysłał swoich żołnierzy do Rumunii, a sam wrócił do Polski, by walczyć. Ze swoimi ostatecznie dotarł po wielu perypetiach do Brytanii.
Józef Frantiszek – sierżant, Czech. Uciekł z ojczyzny, nie godząc się na poddanie się Hitlerowi. Walczył u boku Polaków ze wspólnym wrogiem. Był niezdyscyplinowany i nieustannie oddalał się w powietrzu od kolegów, wybijając „Adolfików” nad kanałem. Nazywano to „metodą Frantiszka”. Zginął w wypadku samolotu.
Kazimierz Daszewski – podporucznik, Długi Joe. Wyglądał niewinnie, ale w istocie był niezwykle silny fizycznie i psychicznie. Przeszedł piekło, gdy trafiony przez Niemców musiał się wyskoczyć z samolotu. Pasy od spadochronu podrażniały rany i zanim Daszewski został uratowany, bardzo cierpiał. Nawet tak traumatyczne przeżycie nie zabiło w nim ducha walki i po kilku miesiącach leczenia wrócił za stery samolotu, aby walczyć z Niemcami.
Jan Zumbach – podporucznik, któremu chmury uratowały życie. Podczas jednego ze starć z 5 Messerschmittami myśliwiec musiał ratować się ucieczką w chmury. Latał w kółko, aż wreszcie udało mu się uciec, strącając jeszcze na koniec jeden z samolotów wroga.
Wünsche – sierżant, któremu również chmury uratowały życie. Schronił się w kilometrowej chmurze przed czyhającymi na niego Messerschmittami. Nie miał tyle szczęścia, co Zumbach, bo został trafiony i musiał ratować się spadochronem.
Czas i miejsce akcji
Akcja „Dywizjonu 303” Arkady Fiedlera rozgrywa się w czasie II wojny światowej, w sierpniu i we wrześniu 1940 roku w Anglii. Autor, opowiadając o losach poszczególnych lotników, przenosi akcję także do przeszłości, ale najważniejsze są tu wydarzenia, które spisuje na gorąco. Charakterystyczne jest również to, że większość wydarzeń ma miejsce w powietrzu, w którym rozgrywały się lotnicze bitwy aliantów z lotnictwem niemieckim.
Geneza utworu i gatunek
Już w przedmowie genezę utworu opisuje sam autor – Arkady Fiedler. „Dywizjon 303” powstał na prośbę generała Sikorskiego. Pisarz dodaje, że dziwi się, iż wcześniej losy polskich lotników nie zostały spisane przez innych rodzimych literatów, którzy przebywali wówczas z Anglii. Książka ma charakter sprawozdania i sam Fiedler tłumaczy się z formy, którą wybrał i braku poetyckości. Autor podkreślał, że dokumentuje walkę Polaków, aby zachować pamięć o ich świetności i męstwie, a nie po to, aby stworzyć dzieło literatury pięknej.
Gatunek: dokument – sprawozdanie. Tak gatunek „Dywizjonu 303” określa Arkady Fiedler w przedmowie. Z całą pewnością mamy tu do czynienia z literaturą faktu, która łączy ze sobą elementy literatury z dziennikarskim reportażem, tworząc powieść-dokument. W przypadku „Dywizjonu 303” znajdziemy więcej cech właśnie reportażu (liczby, modele samolotów, daty i godziny – mnóstwo faktów). Zgodnie z definicją reportaż jest gatunkiem z pogranicza dziennikarstwa i literatury, a autor bierze udział w opisywanych wydarzeniach. Arkady Fiedler był bezpośrednim obserwatorem bitwy o Anglię i osobiście znał myśliwców i mechaników. Opisy bitew powietrznych pochodziły zatem z pierwszej ręki.
Problematyka
„Dywizjon 303” Arkadego Fiedlera ukazuje męstwo i waleczność polskich lotników z tytułowego Dywizjonu, który stacjonował w okolicach Londynu i bronił brytyjskiego nieba przed Luftwaffe. Udział Polaków w bitwie o Brytanię miał wymiar zarówno symboliczny, jak również istotnie decydujący o losach wojny. Gdyby Hitlerowi udało się 15 września 1940 r. zdobyć Londyn, wówczas Anglia nie miałaby najmniejszych szans wobec gigantycznej ilości żołnierzy, którzy już czekali na wejście na brytyjski ląd. Upadek Brytanii mógłby oznaczać faktyczne zwycięstwo Hitlera w II wojnie światowej. Stało się jednak zupełnie odwrotnie. Alianci pokonali Luftwaffe i to w jakim stylu! Hitler wysłał w powietrze dosłownie rój samolotów, którym przeciwstawili się m.in. myśliwcy z Dywizjonu 303. Znamienne jest to, że 12 samolotów potrafiło przegonić z nieba dziesiątki maszyn wroga, strącając przy tym część z nich. O powodzeniu Dywizjonu 303 decydowały cechy żołnierzy polskich: niezłomność, męstwo, dobry wzrok, szybkość reakcji i umiejętność podejmowania ekspresowych decyzji. Polacy przede wszystkim nie bali się ryzykować, ale było to ryzyko taktyczne, które wygrywało ze strachem Niemców. O tym, że ich decyzje nie były tylko impulsywne, świadczy fakt, że Dywizjon 303 nie tylko strącał z nieba 3 razy więcej samolotów wroga niż inni, ale przy tym miał aż 3 razy mniejsze straty. Ryzyko podejmowane przez myśliwców w czasie podniebnych walk nie było tylko efektowne, ale przede wszystkim efektywne.
Spisanie dokonań Dywizjonu 303 przez Arkadego Fiedlera miało także wymiar symboliczny i propagandowy. Niezwykłe bohaterstwo Polaków było na językach całego świata i dowodziło, że z Hitlerem można wygrać, nawet jeśli dysponuje się mniejszą ilością ludzi i sprzętu. Właśnie ta wiara odwróciła losy wojny i przyczyniła się do powstania frontu, idącego na Moskwę. Co ciekawe, „Dywizjon 303” dotarł do Polski w 1943 r. i był również kopiowany w podziemiu. Odwaga myśliwców dodawała odwagi Polakom, walczącym w kraju i pozwalała wierzyć, że wojna zakończy się upadkiem Niemców.
Niestety Anglicy szybko zapomnieli o bohaterstwie polskich pilotów i ich wpływie na losy nie tylko Brytanii, ale całego świata. „Dywizjon 303” Arkadego Fiedlera ma za zadanie pielęgnować pamięć o polskich bohaterach.
Biografia autora
Arkady Fiedler urodził się 28 listopada 1894 r. w Poznaniu. Był podróżnikiem, przyrodnikiem, prozaikiem, reportażystą i wojskowym. Fiedler otrzymał szereg nagród i odznaczeń państwowych i literackich.
Pochodził z rodziny, w której troska o ojczyznę miała szczególne znaczenia. Ojciec Antoni miał największe w Wielkopolsce zakłady chemigraficzne i litograficzne, a także był działaczem Polskiej Organizacji Wojskowej Zaboru Pruskiego. To on rozbudził w Arkadym umiłowanie do przyrody i podróży. Twórca uczył się w gimnazjum w Poznaniu, a potem studiował nauki przyrodnicze i filozofię na dwóch uczelniach: w Uniwersytecie Jagiellońskim oraz w Poznaniu. Naukę przerwał mu wybuch wojny i wcielenie do wojska niemieckiego (w zaborze pruskim). W 1917 r. wydał debiutancki cykl wierszy.
W 1920 r. ożenił się z Janiną Ritter, z którą miał córkę Barbarę. Brał udział w Powstaniu Wielkopolskim, a w 1921 r. został porucznikiem żandarmerii. W latach 1922-23 studiował w Lipsku chemigrafię. W 1926 r. wydał pierwszą książkę prozą, a 2 lata później wyjechał w podróż do Brazylii, skąd przywiózł nie tylko rośliny, ale także materiał do powieści podróżniczych. W 1934 r. rozwiódł się z żoną. Kolejne lata przyniosły mu szereg podróży, które owocowały nowymi książkami.
W czasie II wojny światowej przebywał na Tahiti, potem w Brytanii, gdzie poznał lotników Dywizjonu 303, następnie pływał na statkach handlowych. Po wojnie osiadł pod Poznaniem. Przerwę w podróżowaniu wykorzystał na tworzenie utworów dla młodzieży. Po 1956 r. znów ruszył w drogę.
Zmarł 6 marca 1985 r. w Puszczykowie w wieku 101 lat.
Ważniejsza twórczość:
- „Przez wiry i porohy Dniestru” (1926)
- „Kanada pachnąca żywicą” (1935)
- „Ryby śpiewają w Ukajali” (1935)
- „Zdobywamy Amazonkę” (1937)
- „Jutro na Madagaskar!” (1939)
- „Dywizjon 303” (1942)
- „Dziękuję ci, kapitanie” (1944)
- „Wyspa Robinsona” (1954)
- „Orinoko” (1957)
- „Wyspa kochających lemurów” (1957)
- „Spotkałem szczęśliwych Indian” (1968)
- „Mój ojciec i dęby” (1973)
- „Wiek męski – zwycięski” (1976)