Joanna Cwynar, Interia: Na swoim koncie na TikToku dzieli się pan prawniczą wiedzą m.in. z uczniami, którzy chcą dowiedzieć się więcej na temat tego, jakie mają prawa w szkole i czego – zgodnie z przepisami – nie powinni robić nauczyciele. Kiedy sam pan był jeszcze uczniem, też często czuł pan, że niektóre zasady panujące w szkołach nie są w porządku wobec dzieci i młodzieży?

Marcin Kruszewski, prawnik i tiktoker: Jako uczeń miałem takie doświadczenia i to one doprowadziły do tego, że jako prawnik skupiłem się w jakimś stopniu na prawie oświatowym. Ja byłem w pewnym sensie uprzywilejowanym uczniem, ponieważ chodziłem do jednego z najlepszych liceów w Polsce, a mam wrażenie, że im szkoła ma lepszą renomę, tym takie zjawiska występują rzadziej, bo nauczyciele traktują uczniów jako równorzędnych sobie. Niemiej nawet i w takich placówkach zdarzają się patologiczne sytuacje.

Sam najczęściej spotykałem się tym, co doskwiera chyba najbardziej polskim uczniom, czyli z brakiem możliwości wyrażania własnych opinii. A wolność słowa jest przecież jedną z najbardziej fundamentalnych zasad ustrojowych w naszej konstytucji. Niestety w Polsce nadal uwidacznia się duch minionych czasów, duch PRL-u, że dzieci i ryby głosu nie mają. Możliwość wyrażania własnych opinii nie wpływa może na oceny, ale jest punktem wyjścia do innych praw. Jeśli boimy się wyrazić nasz pogląd, który jest inny niż ten nauczyciela, to bardzo często nie będziemy też w stanie wskazać, kiedy pedagog przekracza jakieś granice. Za czasów szkolnych właśnie z czymś takim się spotykałem, że starszy zawsze miał mieć rację, a przecież nie powinno tak być.

Oczywiście pojawiały się też bardziej prozaiczne przykłady sytuacji, w których naruszano prawa uczniów, jak zabieranie telefonów komórkowych czy też naginanie zasad, dotyczących nieklasyfikowania uczniów. Dzięki tym doświadczeniom zauważyłem, że prawo oświatowe jest dziedziną, o której mało się wie, bo nie ma związanej z tym rzetelnej edukacji ani dla uczniów, ani dla nauczycieli. Dlatego pomyślałem, że będzie to temat, którym warto dzielić się z ludźmi i okazało się, że rzeczywiście jest duże zapotrzebowanie na takie treści.

Przeczytaj również: Najmłodszy nauczyciel w Polsce: Uczniowie znają swoje prawa i głośno o nich mówią. Patrzę na to z dumą

Stąd też wziął się pomysł na założenie kanału Prawo Marcina? Jako prawnik na pewno nie ma pan nadmiaru wolnego czasu... Czy widzi pan swoją działalność w mediach społecznościowych jako misję związaną z przekazywaniem wiedzy, którą powinien mieć przecież każdy, bo jak mówi łacińska paremia „nieznajomość prawa szkodzi”?

Prawo Marcina założyłem dość spontanicznie. Zastanawiałem się, czy da się w ogóle w sposób ciekawy dzielić z innymi prawem, bo zazwyczaj kojarzy się ono z nudnymi, smutnymi panami w ciemnych garniturach i pod krawatem. Myślałem nad tym, dlaczego w internecie powstaje bardzo wiele interesujących treści popularnonaukowych na temat fizyki, chemii czy medycyny, a dlaczego nikt nie przekazuje w ten sposób tematów prawniczych.

Nie jest to oczywiście przystępna dziedzina nauki i trudno jest mówić o niej ciekawie. Piszę aktualnie pracę doktorską, więc również mam takie akademickie naleciałości, ale w styczniu zeszłego roku wpadłem na pomysł, jak mówić o prawie tak, by było to interesujące dla odbiorcy i miało możliwie najkrótszą formę. TikTok mi to umożliwił, bo jest to komunikacja poprzez filmy, które trwają minutę lub jeszcze krócej.

Pomysł wypalił. Już pierwsze moje filmy, które były odpowiedziami na trzy najczęściej zadawane w internecie pytania prawne, bardzo dobrze się przyjęły. Ludzie szukali wówczas w sieci informacji na temat kwestii, które były dla nich niejasne, czyli np. czy w czasie głośnej imprezy, musi się wpuścić do domu policję i w jakich sytuacjach trzeba to zrobić, a w jakich nie. Wtedy uznałem, że jeśli ludzie chcą takie rzeczy wiedzieć, to będę wrzucał raz na jakiś czas podobny filmik i zrobię z tego sposób na przekazywanie wiedzy prawniczej. W swojej pracy doktorskiej też to robię, ale nieco inaczej i odmiennym językiem. TikTok natomiast wcale nie jest gorszą metodą, jest po prostu zupełnie inną.

U mnie wiąże się to z jakąś misją, bo uważam, że prawo powinno być jak najprostsze, a prawnicy powinni je wyjaśniać i jak najmniej komplikować. Swoją działalnością chcę doprowadzić do tego, by ludzie nie musieli chodzić do prawnika z byle głupotą, tylko żeby takie najprostsze sprawy mogli sobie po prostu sprawdzić. To jest właśnie ten element edukacji prawnej, która moim zdaniem, powinna zaczynać się już w szkołach, bo społeczeństwu bardzo jej brakuje. To jest właśnie cel mojej działalności i chciałbym chociaż w małym stopniu przybliżyć się do jego realizacji, choć jest to bardzo trudne zadanie.

O to też właśnie chciałam zapytać. Czy uważa pan, że polskim uczniom przydałby się oddzielny przedmiot, na którym poznawaliby swoje prawa? Pana działalność wskazuje na to, że ich głód wiedzy jest w tej dziedzinie duży. Mamy wprawdzie WOS czy HiT, ale wydaje się, że mało tam prawniczej wiedzy praktycznej, która rzeczywiście przydaje się na co dzień.

Dowiedziałam się od moich młodszych kolegów, którzy na studia dopiero się wybierają, że faktycznie w tej chwili w ramach rozszerzenia wiedzy o społeczeństwie pojawia się troszkę więcej praktycznych elementów i porusza się bardziej szczegółowo dziedziny prawa. Mimo tego, ja nadal uważam, że jest tego za mało. Nie jest to przecież wiedza, którą powinny mieć tylko osoby, zamierzające studiować prawo, bo tak jak pani powiedziała, ignorantia iuris nocet, czyli nieznajomość prawa szkodzi. Prawo trzeba znać, ale państwo nie zawsze dostarcza nam mechanizmów, które są potrzebne do tego, by było ono znane.

Niestety reformy systemu edukacji, czy wszystkie te zmiany, które były wprowadzone w szkołach – jak chociażby pojawienie się przedmiotu historia i teraźniejszość – de facto służą bardziej politykom niż obywatelom. Do szkół wprowadzony został przedmiot, który jest po prostu zideologizowany, natomiast nie rozwiązuje żadnych problemów młodzieży i brakuje w nim takich elementów, które wychowywałyby świadomego obywatela.

Ja uważam, że nauka o prawach ucznia to jest pierwszy moment, w którym młody człowiek może zetknąć się z prawem w ogóle. Ma to znaczenie nie tylko podczas życia w szkole, bo szkołę kończymy i o niej zapominamy... Ale uczeń, który zna swoje prawa w szkole i umie o nie zawalczyć, będzie też znał swoje prawa w dorosłym życiu i będzie potrafił w odpowiedni sposób się postawić, kiedy władza czy politycy będą je naruszać, np. kiedy policjant zachowa się w niewłaściwy sposób.

W szkole nie dowiadujemy się też o zupełnie prozaicznych kwestiach, np. o tym, że możemy nie przyjąć mandatu i nie ma z tego tytułu żadnych konsekwencji. Takich rzeczy uczymy się z własnych doświadczeń albo z obiegowych opinii, które też nie zawsze są zgodne z prawdą. Uważam, że w szkole powinna być edukacja prawna. Czy miałaby to być ta wiedza o społeczeństwie, czy jakkolwiek inny przedmiot, to powinien on zawierać cały dział, który mówiłby o podstawach prawa i przekazywałby praktyczną wiedzę – nie tylko to, jakie mamy sądy i trybunały. To też jest oczywiście istotna wiedza, ale społeczeństwo potrzebuje przede wszystkim informacji na temat tego, jak prawo zastosować w praktyce.

@prawomarcina #prawomarcina #prawo #prawnik #nauczyciel #zachowanie #ocena ♬ Hey, Mickey! - Baby Tate


Kto zgłasza się do pana z pytaniami przez media społecznościowe? Czy są to tylko uczniowie? Czy może także rodzice i nauczyciele? Z jakimi problemami najczęściej przychodzą? 

Ze względu na liczbę wiadomości, które dostaję, poznaję przekrój niemal całego społeczeństwa. Jeśli jest to dzień, w którym wrzucę film, mający bardzo duży zasięg, to tych wiadomości jest nawet parę tysięcy dziennie. Nie da się więc na wszystkie odpowiedzieć, ale na pewno wszystkie one są dla mnie źródłem inspiracji.

Bardzo dużo odzywa się do mnie młodzieży, bo wiedza na temat praw ucznia, prawa oświatowego jest w szkole pomijana. Zazwyczaj, gdy prowadzę w szkołach spotkania dla uczniów, wskazują oni na to, że uczą się głównie o swoich obowiązkach i bardzo dobrze je znają. Wiedzą, czego nie można, ale nie wiedzą, jak skutecznie zawalczyć o własne prawa.

Często też odzywają się do mnie rodzice. Zapamiętałem nawet taką absurdalną sytuację, że pewnej szkole zakazano przynosić konkretne typy jedzenia, dokładniej sushi czy ryby, bo wychowawczyni nienawidziła tego typu zapachów. Ja na to kuriozalne pytanie, dotyczące tego, czy taki zakaz jest zgodny z prawem, odpowiedziałem. Mama uczennicy porozmawiała z nauczycielką i problem się rozwiązał, ale to obrazuje właśnie, jak dziwne problemy szkolne mogą się pojawiać. Odzywa się też do mnie coraz więcej nauczycieli, którzy chcą ukrócić w szkołach jakieś praktyki, które im się nie podobają.

Oczywiście pojawiają się też pytania o bieżące, niezwiązane ze szkołą problemy – w okresie zmian dotyczących przepisów ruchu drogowego pisze do mnie bardzo wielu kierowców, bo poruszam w swoich filmach tematy z różnych dziedzin prawa. Jednakże kwestie dotyczące praw ucznia, czy w ogóle praw młodych ludzi, są najbardziej popularne, bo TikTok to głównie licealiści, studenci czy osoby kończące podstawówkę i tak bym tę najszerszą grupę swoich widzów zdefiniował. Choć odzywają się do mnie także studenci prawa, bo czasem to, czego uczą się na uczelni jest zbyt „suche” i chcą poznać dany temat także od strony praktycznej.

Przeczytaj również: Baba od polskiego: Tylko niektórzy uczniowie mają dostęp do dobrego nauczania

Kiedyś nauczyciel miał ogromny autorytet, szczególnie ten formalny, i mało kto próbował z nim dyskutować, nawet jeśli pedagog się mylił. Dziś uczniowie chcą i nie boją się walczyć o swoje, interesują się własnymi prawami, co uwidacznia się na pana tiktokowym kanale. Jak pan myśli, jest to swoista cecha Generacji Z, kwestia większego dostępu do wiedzy, ogólnego upadku autorytetu nauczyciela, czy może jeszcze czegoś innego?

Myślę, że jest to bardzo ciekawy temat do badań psychologicznych, ale patrząc tylko na moje obserwacje, jako twórcy internetowego, który ma kontakt z bardzo wieloma młodymi ludźmi, to wydaje mi się, że składa się na to kilka czynników.

Po pierwsze kwestia dostępności wiedzy – dziś nie jest już ona tajemna. Gdy jako uczeń chciałem się dowiedzieć czegoś na temat zasad nieklasyfikowania, bardzo trudno było mi to zrobić. Wtedy regulowało to rozporządzenie i jako ten licealista najpierw naszukałem się tego rozporządzenia, bo nie wiedziałem, gdzie je znaleźć, później namęczyłem się z jego zrozumieniem... W końcu udało mi się dojść do tego, o co w nim chodzi, ale to wszystko zajęło mi wiele godzin. Dzisiaj ta wiedza jest bardziej dostępna, są organizacje działające na rzecz praw ucznia; są media społecznościowe, które tę wiedzę przybliżają; jest coraz więcej prawników, którzy tak jak ja, spotykają się z uczniami w szkołach. Co więcej, szkoły same coraz częściej są otwarte na taką formułę. Gdy zaczynałem działalność na TikToku, wiele placówek podchodziło do tego sceptycznie, dziś dostaję od nich tyle zaproszeń, że większość muszę odrzucać, ponieważ mam już zapełniony kalendarz. Zatem jakaś potrzeba tej wiedzy jest i szkoły starają się sprostać temu zainteresowaniu.

Kolejną kwestią jest wychowanie. Mam wrażenie, że te młodsze pokolenia są wychowywane w duchu wolności. Urodziły się już w nowych czasach, w Unii Europejskiej, ich rodzice też często nie pamiętają PRL-u i byli wychowywani w inny sposób – nikt nie bił ich już w szkołach linijką po rękach, jak działo się w przypadku wcześniejszych roczników. I mam wrażenie, że to właśnie dlatego Pokolenie Z jest bardziej świadome swoich praw. Oni wiedzą, że mogą walczyć o swoje, bo rodzice traktują ich po partnersku. Taki model wychowania jest aktualnie coraz bardziej obecny, i uważam, że jest on dobry, bo młody człowiek to nie jest człowiek gorszy; może mniej doświadczony, ale wcale nie głupszy od dorosłych.

Ja nie mam jeszcze dzieci, ale gdybym je miał, to chciałbym, by chodziły one do szkoły, w której byłyby traktowane jak usługobiorcy. Mamy oczywiście państwową szkołę, mamy prawo do bezpłatnej nauki, ale wciąż jest to usługa. I mam wrażenie, że coraz więcej rodziców podchodzi do szkoły jako do usługi, czyli jeśli są niezadowoleni z jej jakości, to głośno o tym mówią. Ja sam pamiętam, że gdy chodziłem do szkoły, więcej uczniów bardziej niż kary od nauczyciela bało się tego, że rodzice dowiedzą się o uwadze. Teraz się to zmienia – dzieciaki coraz częściej same idą do swoich rodziców, skarżą się i mówią: „Zrób coś z tym, bo moje prawa są naruszane”.

A kwestia autorytetu nauczyciela to też jest bardzo złożona sprawa. Wynagrodzenia w tym sektorze są nie są wysokie. Czasami do szkół idą pracować pasjonaci, naprawdę świetni nauczyciele, którzy pomimo tych ciężkich warunków, reform edukacji i tego, że władza nie zawsze im pracę upraszcza, chcą dla dzieciaków jak najlepiej. Ale zdarzają się również nauczyciele, którzy trafili do tej pracy przez przypadek – skończyli studia, na które nie ma wysokich progów punktowych, praca im się nie podoba, są źle opłacani i po prostu wylewa się z nich ta frustracja. Mam wrażenie, że wielu takich niezadowolonych nauczycieli spotykają w szkole moi widzowie i to też nie wpływa dobrze na autorytet nauczyciela. Gdyby był to lepiej opłacany, bardziej elitarny zawód, to na pewno też ten autorytet byłby wyższy.

Nie można też bagatelizować tego, że obecna władza stara się antagonizować uczniów z nauczycielami, co doskonale było widać przy strajku nauczycieli. Odwracano wówczas uwagę od problemów systemowych, mówiąc, że cały strajk to wina nauczycieli i przez nich uczniowie nie napiszą matury. A prawda jest taka, że polska szkoła ma systemowe problemy i nawet najlepszy nauczyciel ich nie rozwiąże, bo jest to po prostu niemożliwe.

Z relacji uczniów w komentarzach pod pana filmami wynika, że w wielu szkołach łamie się prawo. Rewizja 55 statutów szkolnych, przeprowadzona przez stowarzyszenia Dopamina Lab, także pokazała, że w większości z nich znalazły się zapisy niezgodne z prawem. Czy pana zdaniem to wszystko jest wynikiem zbyt małej wiedzy prawniczej dyrektorów szkół i nauczycieli? Czy może to kwestia tego, że interpretacja przepisów jest zbyt trudna dla laika? Często zdarza się przecież, że statuty szkół są niezgodne z aktami wyższego rzędu np. konstytucją...

To również jest bardzo szeroki temat i trudno o nim krótko opowiedzieć. Myślę, że są przypadki, gdzie faktycznie brakuje dobrej woli ze strony szkół, i ta interpretacja prawa w takich przypadkach idzie w tę stronę, by zakroić jak najszerszy zakres władzy nad uczniami.

Często wynika to też z lenistwa czy niewiedzy. Zdarza się, że statuty są po prostu nieaktualne, czerpią z nieaktualnych już przepisów, np. dotyczących wyglądu uczniów. Kiedyś szkoła miała większy zakres regulowania tej kwestii – mogła określać cały wygląd ucznia, dziś może tylko ubiór. Tu ujawnia się właśnie nieznajomość konkretnych przepisów, ale też braki w ogólnej wiedzy prawniczej. Często miałem do czynienia ze szkołami, które łamały prawa ucznia i rościły sobie kompetencje, których nie miały. Spotykałem się też z nauczycielami, którzy mówili, że tu jest szkoła i tu nie obowiązuje jakaś ustawa, konstytucja tylko statut. Więc tu widać też problem z tym myśleniem, że wolno wszystko, co nie jest zakazane. Tak, obywatelowi wolno wszystko, co nie jest zakazane, ale nie dotyczy to szkoły, która w jakimś sensie działa w imieniu państwa, i szkole wolno tylko tyle, ile wynika z przepisów, więc nie może ona sobie tak po prostu rozszerzać kompetencji. Aby ograniczyć jakiekolwiek wolności obywatelskie, trzeba to zrobić w drodze ustawy, a w szkołach często statut te wolności wprost ogranicza, chociażby w kwestii wyglądu uczniów.

Jest jeszcze problem wykładni i interpretacji przepisów. Mamy chociażby ten prosty problem klasyfikacji i nieklasyfikacji ucznia, czyli kiedy można go nie klasyfikować. Przepis jest sformułowany dość niejasno, więc jeśli nie przeczyta się go kilka razy lub nie ma się wiedzy na temat wykładni, to można go zrozumieć w ten sposób, że ucznia można nie klasyfikować, jeśli ma on ponad 50 proc. nieobecności na zajęciach. Tylko, że w tym przepisie jest jeszcze dodane to, że aby nieklasyfikacja mogła nastąpić, to muszą pojawić się też inne przesłanki – ta nieobecność musi spowodować brak podstaw do wystawienia oceny śródrocznej czy końcowej. A nauczyciele często ten fragment przepisu pomijają. Wydaje mi się, że często robią to w wyniku błędu, ale nie zawsze tak jest.

Ale żeby nie zostawiać takiego gorzkiego spojrzenia, to czytałem też kilka statutów warszawskich szkół, bo poprosili mnie o to ich dyrektorzy po spotkaniach czy rozmowach. Wiele z nich nie naruszało praw ucznia, zatem nie zawsze jest tak źle. Czasem jest naprawdę dobrze. Moim zdaniem takie statuty po prostu powinni konsultować prawnicy, którzy zajmują się prawem oświatowym. Rozmawiałem z tego typu prawnikami i faktycznie wiele szkół się z nimi w tej sprawie kontaktuje. W kuratoriach też tacy prawnicy pracują. Są wzorce statutów, z których można czerpać; są organizacje, działające na rzecz ucznia, które stworzyły wzór idealnego, zgodnego z prawem statutu. Dlatego myślę, że każda szkoła w Polsce może taką wiedzę zdobyć.

@prawomarcina #prawomarcina #prawo #prawnik #nauczyciel #ocena #szkoła #nauka #jedynka #jedynki ♬ Goo Goo Muck - The Cramps

 
Często dostaje pan wiadomości lub komentarze od uczniów, którzy próbują walczyć w szkole o swoje prawa, i mimo tego, że mają mocne argumenty – których pana działalność na TikToku przecież im dostarcza – ich prawa nadal są łamane? Czy jednak coś się w tej kwestii zmienia? Prawo Marcina może być przecież źródłem prawniczej wiedzy nie tylko dla uczniów, ale także nauczycieli.

Wczoraj rozmawiałem z panią dyrektor jednego z podwarszawskich liceów. Razem ze swoimi uczniami brała czynny udział w spotkaniu ze mną, zadawała pytania. Powiedziała mi, że znalazła jedną praktykę w swoich działaniach, która była niezgodna z prawem i faktycznie o tym nie wiedziała, ale chce to zmienić. Więc wydaje mi się, że jednak powoli idzie to wszystko w dobrym kierunku. Mam wrażenie, że kropla drąży skałę. To, że ja nagram film, oczywiście niczego nie zmieni, ale jeśli ten film trafi do ucznia czy rodzica, to oni od razu mają w nim podstawę prawną, bo zawsze podaję źródło, więc mogą pójść do nauczyciela i pokazać mu konkretny przepis. Zatem dzięki temu coś może się realnie zmienić.

Istnieją oczywiście także bardzo zatwardziałe szkoły, w których pedagodzy czy dyrektorzy uważają, że nie panuje u nich żadne prawo Marcina, tylko np. prawo Danuty, jak powiedziała kiedyś uczniowi jedna nauczycielka, dodając, że prawnicy nie będą mówić jej, jakie ma ona stosować metody wychowawcze, bo jest pedagogiem od kilkudziesięciu lat i tych metod nie zmienia. Tylko, że w tym czasie też trochę zmienił się świat, zmieniło się prawo i nauczycielom już nie zawsze wszystko wolno.

W podobnych przypadkach uczniowie lub rodzice zazwyczaj idą do dyrekcji, jednak nie zawsze ta dyrekcja jest otwarta na rozmowę. Jeśli jest, to najczęściej się to poprawia, choć są też szkoły, które bez interwencji kuratora niczego nie zmienią. Na szczęście takich interwencji kuratorów jest teraz trochę więcej i w kwestiach dotyczących wykładni przepisów, nikt nie powinien bać się o te prawa zawalczyć drogą prawną, bo nie jest ona wcale taka trudna, jak się wydaje.

Przeczytaj również: Depresja w szkolnej ławce – jak rozpoznać, że z uczniem dzieje się coś złego? Rozmowa z psycholog Kingą Dziewiątkowską-Kozłowską

Każdy powinien przestrzegać prawa, ale spójrzmy na to również ze strony nauczyciela. Wydaje się, że pedagodzy niekiedy łamią prawo, obawiając się poważniejszych konsekwencji. Weźmy za przykład kwestię wypuszczania uczniów do toalety podczas lekcji. Z jednej strony, zgodnie z prawem, nauczyciel powinien pozwolić uczniowi na zaspokojenie potrzeby fizjologicznej, z drugiej na pewno obawia się tego, że gdy straci go z zasięgu wzroku, może wydarzyć się coś złego, a przecież nadal jest za niego odpowiedzialny. Jak wygląda to od strony prawnej?

Strona nauczyciela w takich przypadkach również jest bardzo ważna. Szkoła powinna minimalizować takie niebezpieczeństwo dla ucznia, jak i dla nauczyciela, czyli dołożyć starań, by i uczniowi nic się nie stało, i by nauczyciel nie musiał martwić się o konsekwencje czegoś, na co w danej chwili nie ma wpływu. To placówka edukacyjna powinna zapewnić takie warunki i procedury, żeby prawom ucznia stało się zadość. Prawo jest jasne w tej kwestii: choć szkoła ma pewne obowiązki w zakresie odpowiedzialności za zdrowie i życie uczniów, to nie mogą one wpływać na ograniczenie elementarnych praw człowieka, bo wyjścia do toalety nie powinno się odmawiać nawet więźniowi.

Wydaje mi się, że tu często po prostu brakuje odpowiednich procedur ze strony szkoły, by zapewnić uczniowi bezpieczną drogę do toalety. Na przerwie też przecież w toaletach przebywają uczniowie i może im się coś stać, a nikt tego nie sprawdza, nie ma tam monitoringu, bo przecież byłoby to dość kontrowersyjne w takim miejscu. W niektórych szkołach są takie ustalenia, że podczas lekcji na korytarzu dyżuruje jakiś nauczyciel, który ma w tym czasie okienko, i to on podprowadza ucznia do toalety. Wiem, że są też uczniowie z problemami natury psychicznej, przy których jest obawa, że mogą sobie zrobić krzywdę i takich uczniów właśnie ktoś powinien odprowadzić i sprawdzać, czy wszystko jest w porządku. Powinno się w szkołach takie właśnie procedury zapewniać.

Myślę, że tu jednocześnie po dwóch stronach powinna być też jakaś wyrozumiałość – uczniowie nie powinni tego swojego prawa nadużywać i wychodzić do toalety dziesięć razy w ciągu jednej lekcji, jeśli tego nie potrzebują.

Z pana odpowiedzi na pytania obserwatorów wynika, że uczniów interesuje szczególnie dbanie o własne prawa. Czy dostaje pan również pytania, dotyczące prawnych konsekwencji ich własnego postępowania? Gdyby młodzież wiedziała, np. jaka odpowiedzialność karna grozi za stosowanie cyberprzemocy wobec innych, to być może rzadziej by do niej dochodziło.

Takie tematy również poruszam. Oczywiście najbardziej chwytliwe są jednak te, które dotyczą zwykłych, codziennych spraw, szczególnie tych szkolnych. Ludzie po prostu lubią lifehacki, a ja im daję proste rozwiązania, jak zrobić coś, co wcześniej im się nie udawało. Pytają np. czy trzynastolatek może zamówić pizzę, tzn. czy może zawrzeć taką umowę w świetle Kodeksu cywilnego, a ja w takim filmie daję im bardzo prostą odpowiedź, podaję właściwie zachowanie w konkretnym przypadku.

Często tworzę też bardziej ogólne treści, np. analizowałem zmianę w sprawach nieletnich, dotyczącą procedury karnej wobec osób przed 17. rokiem życia, i faktycznie te filmy też się przyjmowały. O cyberprzestępstwach również nagrywałem i też mam wrażenie, że takie filmy miały dobry odbiór. Największymi hitami są jednak te treści typowo szkolne i ich uczniowie pożądają najbardziej.

Dużą częścią mojej twórczości są też po prostu pytania od widzów i siłą rzeczy takie bardziej złożone kwestie, pojawiają się rzadziej, choć wcale nie są mniej ważne. Ja też oczywiście uważam, że edukacja o konsekwencjach jest sensowna, dlatego też bez wahania stałem się twarzą kampanii przeciwko piciu alkoholu przed 18. rokiem życia. Pokazałem w niej konsekwencje picia: te natury zdrowotnej, natury psychologicznej, ale też natury prawnej, bo spożywanie alkoholu przez nieletnich rodzi konsekwencje prawne również dla osoby, która rozpija takiego nieletniego albo sprzedaje mu alkohol, bo to są czyny zabronione.

Przeczytaj również: Uczniowie szukają wsparcia psychicznego w mediach społecznościowych. Rozmowa z Magdaleną Chorzewską - psycholog z TikToka

O tę akcję „Nie daj się nabić w butelkę...”, której jest pan twarzą, również chciałam zapytać. Czy może pan powiedzieć o niej coś więcej?

Jest to akcja, którą organizuję razem z Miastem Stołecznym Warszawa i Centrum Wspierania Rodzin. Kiedy dowiedziałem się o kampanii, uznałem, że jest skrojona idealnie dla mnie, bo ja przed 18. rokiem życia po prostu nie piłem. I teraz odczuwam z tego powodu, już jako dorosły człowiek, wiele korzyści, zarówno jeśli chodzi o oszczędność pieniędzy, jak i mniejszą ilość stresu, czy po prostu lepsze samopoczucie, bo alkohol poprawia nastrój tylko chwilowo – nie jest to trwały skutek.

Kiedy rozpoczynaliśmy pracę nad akcją, wiedzieliśmy, że chcemy poruszyć temat w sposób atrakcyjny, tak jak ja robię to na TikToku. Po pierwsze miał być ciekawy efekt wizualny, więc zrealizowaliśmy to w formie fajnego spotu, a w Warszawie pojawił się też ciekawy mural, z kręcącą się butelką, która wskazuje zagrożenia, wynikające ze spożywania alkoholu. Po drugie, ja również starałem się przekazać przesłanie całej kampanii takim stylu, w jakim robię to na swoim kanale, czyli nie straszeniem ludzi typu: „zobaczysz, co ci się stanie, jak się napijesz”, tylko po prostu podaniem merytorycznych argumentów przeciwko piciu, bo ja traktuję swoich widzów jako osoby dojrzałe i mądre. Zawsze podkreślam też to, że jeśli się nie pije, to warto też robić to świadomie, czyli nie pić alkoholu, dlatego, że wie się, jak negatywnie wpływa on na człowieka, a nie tylko dlatego, że ktoś tego zakazał.

@prawomarcina Zapraszam do wzięcia udziału, warto! 😎 #prawomarcina #prawo #prawnik ♬ Better Call Saul TV Theme - Original Motion Picture Soundtrack - Voidoid


Środowisko prawników jest dość hermetyczne. Jak koleżeństwo z branży patrzy na pana działalność na Instagramie czy TikToku? To dość nietypowe w tej branży.

To rzeczywiście dość nietypowe w tej branży. Są oczywiście w tym środowisku osoby konserwatywne, które postrzegają zawód prawnika jako taki, który wykonuje się wyłącznie w biurze czy w sądzie, ale ogólnie raczej spotkałem się z bardzo pozytywnym odbiorem. Już w pierwszym roku mojego działania na TikToku stałem się twarzą kampanii, zachęcającej do studiowania na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Warszawskiego, którego jestem absolwentem. To było dla mnie duże wyróżnienie i okazało się też, że odbiór mojej działalności ze strony akademickiej jest bardzo dobry.

Spotykam też na co dzień wielu adwokatów, praktyków prawa, którzy również mówią, że to świetnie, że przekazuję tę wiedzę w sposób prosty. Czasami pojawiają się komentarze typu: „Marcin, trochę nam tym zabierasz pracę, bo za to ktoś mógłby zapłacić”, ale to są oczywiście bardziej żartobliwe słowa. Widzę też, że coraz więcej prawników pojawia się na TikToku i pyta mnie, w jaki sposób tę swoją działkę prawniczą przekazywać za pomocą tego medium. Ja oczywiście zawsze chętnie takich odpowiedzi udzielam.

Wśród prawników starszej daty spotykałem się czasem z takimi opiniami, że z jednej strony dobrze, że dzieciaki będą znały swoje prawa, ale z drugiej praca w szkole będzie wówczas dużo cięższa. Na takie argumenty trudno jest jednak nie odpowiadać w sposób merytoryczny, bo są to argumenty emocjonalne osób wychowanych w zupełnie innej kulturze. Dla wielu ludzi, którzy uczyli się w szkołach w okresie PRL-u, tak duży zakres praw dziecka, praw ucznia, może się wydawać po prostu niepojęty. Ale taki jest fakt – dziś dzieciaki mają szersze prawa niż kiedyś i mam nadzieję, że będą jak najbardziej z tego korzystać. Bo nawet to, że czasem nie wypełnimy jakichś swoich obowiązków czy złamiemy jakieś prawo, nie pozbawia nas z automatu wszystkich innych praw. Część naszych praw jest po prostu niezbywalna.

 

Rozwiąż nasze quizy:

Czy popełniasz te typowe błędy ortograficzne? Rozwiąż QUIZ z języka polskiego

QUIZ ze znajomości Polski. Wiesz, gdzie to jest?

Test z wiedzy ogólnej. Uczeń podstawówki nie ma z nim problemu, a ty?