Piękno atmosferyczne staje się coraz bardziej powszechne — i to zła wiadomość dla środowiska. W ciągu tego miesiąca obserwatorzy ze Szwecji byli świadkami zjawiska, znanego szerzej jako chmury perłowe (ang. nacreous clouds) lub polarne chmury stratosferyczne w skrócie PSCs, które swoim wyglądem przypominają tęczową benzynę wyciekającą wysoko na niebie lub błyszczącą masę perłową.
Perłowe chmury są uważane za jedną z najpiękniejszych formacji chmur, ale także najbardziej destrukcyjną dla naszej atmosfery. Ich obecność „zachęca” do reakcji chemicznych rozkładających warstwę ozonową, która działa jak niezbędna tarcza chroniąca nas przed szkodliwym promieniowaniem słonecznym.
Vivid and lustrous, wafting iridescent waves of color filled this mountain and skyscape near Tanndalen, Sweden on January 3. Known as nacreous clouds or mother-of-pearl clouds, they are rare.https://t.co/V7QqYfoBDb pic.twitter.com/51KbIput2W
— Domenico Calia (@CaliaDomenico) January 10, 2020
Nie można ich zaobserwować w pełnym świetle dnia, musi to być zachód słońca lub kilka chwil tuż po jego wschodzie. Najbardziej oszałamiająco wyglądają nad ranem, gdy niebo jest jeszcze nieco ciemne, a kontrast sprawia, że wyglądają magicznie. Zjawisko to — często mylone z zorzą polarną — jest czynnikiem przyczyniającym się do tworzenia dziur w warstwie ozonowej nad Arktyką i Antarktydą.
Chmury perłowe są uważane za rzadkie zjawisko występujące głównie na wysokich szerokościach geograficznych (przeczytaj, czym jest szerokość geograficzna). Jednak coraz częściej można je zauważyć dużo niżej, znane są przypadki pojawienia się ich nad Wyspami Brytyjskimi.
Jak powstaje to niszczycielskie piękno?
Ten rodzaj polarnej chmury stratosferycznej (sprawdź, czym jest stratosfera) pojawia się tylko wtedy, gdy temperatury stratosferyczne spadają poniżej -78 °C. To zamienia wszelką wilgoć w powietrzu w super chłodzoną ciecz, więc w zwykle bezchmurnej dolnej stratosferze tworzą się kryształki lodu. Zawieszone na wysokościach od 15 do 25 kilometrów chmury mogą rozpraszać światło słoneczne po zachodzie słońca i przed świtem. Dyfrakcja światła słonecznego powoduje interferencję podobną do opalizujących barw płyty CD lub przypominają iryzujący wyciek benzyny. Wtedy właśnie powstają spektakularnie opalizujące pastelowe odcienie.
Zimą zdarza się to częściej na Antarktydzie niż na Arktyce. Właśnie dlatego tego typu chmury częściej obserwuje się na półkuli południowej, a wyżej wymienione przykłady są dowodem zmieniających się warunków klimatycznych. Z tego powodu warstwa ozonowa jest znacznie cieńsza na biegunie południowym w porównaniu z biegunem północnym.
Dlaczego ich pojawienie się to zła wiadomość?
Oprócz powodowania pięknych opalizujących kolorów maleńkie kryształki lodu perłowych chmur działają również w celu pobudzenia reakcji chemicznych między ozonem a chlorem i bromem. Obecność tych niszczących ozon gazów w stratosferze jest problemem, który sami stworzyliśmy. Głównym powodem ich obecności jest nasze zastosowanie chlorofluorowęglowodorów (CFC) w produktach takich jak lodówki i puszki z aerozolami np. dezodoranty. Chociaż od czasu Protokołu montrealskiego w 1987 r., użycie CFC zostało znacznie zmniejszone, szacuje się, że może minąć kolejne 50–100 lat, zanim zmniejszy się ilość CFC w atmosferze. Według amerykańskiej Agencji Ochrony Środowiska (EPA) tylko jeden atom chloru w stratosferze może zniszczyć ponad 100 000 cząsteczek ozonu. Bez perłowych chmur te destrukcyjne reakcje byłyby znikome.

Miejmy nadzieję, że większość z nas żyjących poza Arktyką nigdy nie będzie cieszyć się blaskiem polarnych chmur stratosferycznych, jeśli nie podróżujemy, gdyż świadczą one o postępujących zmianach klimatycznych i są niszczące dla warstwy ozonowej. Poza tym perłowe chmury są praktycznie niemożliwe do przewidzenia i nadal są zagadką dla naukowców, którzy próbują dowiedzieć się więcej o ich zawiłościach i efektach.