Wojenne przygody
John F. Kennedy, zanim został 35. prezydentem USA, był kapitanem kutra torpedowego w czasie II wojny światowej. W 1943 roku jego okręt został staranowany przez japoński niszczyciel w okolicach Wysp Salomona. Ocalała załoga musiała przepłynąć wpław ponad 5,5 km do jednej z okolicznych wysepek. Kennedy przez cały ten dystans holował na pasku rannego towarzysza broni, a po krótkim pobycie na wyspie żołnierze popłynęli w dalszą drogę, poszukując pożywienia. Na jednej z kolejnych wysp napotkali dwóch tubylców, dzięki którym skontaktowali się z amerykańską bazą. Kiedy po zaginionych wysłano kutry, Kennedy opuścił wyspę i dostał się na pokład statków niewielką łódką, zamaskowany pod palmowymi liśćmi na wypadek spotkania z japońskim patrolem. Przyszły prezydent stanął następnie na czele poszukiwań i wrócił po czekających na niego podkomendnych.
Aligatory w Białym Domu
Choć obecnie amerykańscy prezydenci ograniczają się do trzymania w swojej rezydencji psów czy kotów, o tyle dawniej nie brakowało tam najróżniejszych gatunków. Martin Van Buren trzymał przy sobie dwa małe tygrysy, a Theodore Roosevelt otworzył nawet małe zoo. John Quincy Adams, 6. prezydent USA, miał natomiast w Białym Domu aligatora, którego trzymał w jednej z łazienek. Aż dwa aligatory pomieszkiwały tam za czasów 31. prezydenta Herberta Hoovera i należały do jego syna, Allana. W lecie spędzały czas w ogrodach Białego Domu, w zimie również przebywały w łazience. Spędziły jednak tylko rok w rezydencji, po czym oddano je do stołecznego zoo.
Ucieczka od wojska
Grover Cleveland, 22. i 24. prezydent USA (jego kadencje były przedzielone kadencją Benjamina Harrisona) wymigał się od służby wojskowej w okresie wojny secesyjnej. Wykorzystując ówczesne prawo, zatrudnił na swoje miejsce zastępcę. Tym, który miał służyć zamiast niego, był polski emigrant George Brinski, który do Ameryki przybył w wieku dwudziestu lat i pracował na statkach transportowych. Brinskiemu udało się przeżyć wojnę, po jej zakończeniu osiadł w Detroit. Decyzja Clevelanda nie spotkała się natomiast z ogólną aprobatą, ponieważ dwaj jego bracia stawili się w armii na ochotnika.
Pechowa trzynastka
Franklin D. Roosevelt, 32. prezydent USA, był bardzo przesądnym człowiekiem. Jak tylko mógł, unikał liczby 13, uznając ją za pechową. Nie wybierał się w podróż w trzynasty dzień miesiąca, a gdy zapraszał gości, starał się, by przypadkiem nie było ich dokładnie trzynastu. Nie zasiadał też do stołu, jeżeli zgromadzonych było przy nim właśnie trzynaście osób. Co ciekawe, jego wuj i jeden z poprzednich prezydentów, Theodore Roosevelt, należał do tzw. Klubu Trzynaście. Działalność stowarzyszenia polegała na zwalczaniu wszelkich przesądów związanych z trzynastką. Klubowicze spotykali się zawsze trzynastego i jedli przy stole zastawionym trzynastoma talerzami. Chcieli udowodnić, że bzdurą jest przekonanie o niechybnej śmierci jednego z uczestników takiego posiłku.
Polityczne dowcipy
Ronald Reagan, 40. prezydent USA, uwielbiał żartować i opowiadać dowcipy. Robił to zawsze podczas oficjalnych spotkań czy narad ze współpracownikami. Gdy przed kolejnymi wyborami Reagan przebywał w studiu radiowym, podczas próby mikrofonu powiedział: „Moi drodzy Amerykanie, z przyjemnością oznajmiam wam, że podpisałem ustawę, która na zawsze delegalizuje Rosję. Rozpoczynamy bombardowanie za pięć minut”. Żart został nagrany i obiegł później media na całym świecie, doprowadzając do kolejnego kryzysu w stosunkach Stanów Zjednoczonych ze Związkiem Radzieckim.
Przemysław Mosur-Darowski