W słownikach i encyklopediach znajdujemy taka oto definicje cierpienia: "Długotrwały, intensywny ból fizyczny lub psychiczny; męka, udręka, męczarnia, dolegliwość, przykrość" . Z całą pewnością mogę stwierdzić, że nie ma świecie człowieka, który nie zna bólu i nigdy go nie zaznał. Jest wiele rodzajów cierpienia. Każdy z nas ma swoje jego wyobrażenie i na swój własny sposób je odczuwa. W życiu pojawiają się takie cierpienia z którymi uczymy się żyć i po pewnym czasie już ich nie zauważamy. Są też takie, które powodują nasze załamania , rodzą osobiste tragedie, prowadzą nas na skraj rozpaczy. I są bardzo niebezpieczne. Niektórzy z nas rzucają im wyzwanie, starając się traktować swoje cierpienie jako nowe wyzwanie, zadanie do wykonania.

Moim zdaniem w cierpieniu nie ma żadnej przyjemności( niektórzy twierdzą, że jest). Zawsze starałam się go jakoś unikać. Często szukałam innego sposobu osiągnięcia jakiegoś celu bez przeżywania przykrości. Dziś już wiem, że nie jest to możliwe do zrealizowania. Życie nasze zostało tak skonstruowane, żeby znalazły się w nim te dobre i te smutne chwile. Bo przez obecność tych złych momentów dostrzegamy istnienie tych radosnych uczuć. Jaką byłoby dla mnie przyjemnością przeżywanie samych radosnych chwil. Nie umiałabym ich docenić. Bo nie znałabym uczucia przykrości i zawodu.

Odczuwamy cierpienie bo jesteśmy istotami czującymi, ludźmi. Nasze ciało jest zbudowane z mnóstwa nerwów, które reagują na najmniejszy nawet ból. Ludzka dusza też jest zdolna do odczuwania cierpienia. Musimy się nauczyć to wykorzystywać.

Każdy ma w swym życiu chwile cierpienia, które musi przetrzymać. To jest jedyna pewna sprawa. Teraz od niego tylko zależy w jaki sposób będzie próbował się uodpornić. Zawsze staję przed dylematem czy próbować zwalczać mój ból wszelkimi znanymi mi sposobami czy się mu poddać? Może powinnam się pogodzić z tym wszystkim, a nie walczyć. No bo przecież nie mogę udawać, że cierpienie nie istnieje.

Na lekcjach poświęconych literaturze wiele razy dowiadywałam się, że jest sens w cierpieniu. Świadczył o tym przykład bohaterów literackich znoszących swój los. Jednym z przykładów może być pojawiający się w Biblii Hiob. Jemu zostało zabrane wszystko to ,czym żył i co kochał. I jeszcze na domiar złego chorował. Jednak on się nie poddał. Nie zdradził swoich przekonań i wiary. Mimo, że cierpiał. I dzięki temu odniósł zwycięstwo. Wszak wszystko odzyskał i to jeszcze z rekompensatą. Nasuwa mi się w związku z tym pytanie- czy w zamian za cierpienie otrzymamy nagrodę. I czy tylko po to żyjemy z bólem? Sama sobie odpowiadam, że chyba to nie jest tak. Hiob został wystawiony na próbę, nie po to , żeby otrzymać, ale żeby została sprawdzona jego wierność. Jaki więc z tego wniosek dla nas? Moim zdaniem ta sytuacja nie tłumaczy nam sensu cierpienia. Mam wrażenie, ze Bóg użyła cierpienia dla własnych celów sprawdzenia sobie poddanego człowieka.

Jednak ciekawi mnie jedna sprawa. Zauważyłam, że bardzo często Bóg sprowadza na człowieka cierpienie kiedy chce go sprawdzić. Dlaczego cierpienie jest nieomal jedyną boską karą dla nas. Choć znam ludzi, którzy uważają, że cierpienie nie jest karą. A jeśli cierpienie powstało właśnie w taki sposób. Pierwszy raz przykrości doznali Adam i Ewa po wystawieniu na próbę. Nie sprostali jej więc zostali skazani na ból poza granicami Edenu. To była najdotkliwsza kara.

Trudno komukolwiek z nas zrozumieć sens cierpienie. "żeby czyściec (o)minąć, trzeba tu cierpieć"- to znamienne słowa matki Teresy z Kalkuty. Wniosek jaki z tego płynie jest taki, że człowiek podczas swego życia na Ziemi musi cierpieć. To go uszlachetnia. Jeśli natomiast nie zazna cierpienia tutaj będzie musiał pójść do czyśćca.

Ja osobiście nie zgadzam się z tym, że w cierpieniu nie ma sensu. Odczucie bólu fizycznego lub psychicznego skłania każdego do myślenia o życiu , o swoich zasadach. zastanowienia się nad Wcale nie uważam, że cierpienie nie ma sensu. I cierpiąc uczymy się siebie, poznajemy swoje granice. Widzi prawdę o sobie. Zaczyna zadawać pytania i szukać na nie odpowiedzi. Dzięki temu pojawia się w jego myślach pojęcie celu i sensu życia. Każdy musi się nauczyć żyć z tą "przypadłością"(bólem) bo towarzyszy nam ono całe życie.

Zastanawiam się czy cierpienie zesłane nie niektóre osoby nie jest celowe. Mają one wtedy czas, aby odczuć ,że "wiara w Boga nie przynosi wolności od cierpienia, ale daje spokój w cierpieniu".

Nasze cierpienie możemy próbować odczytywać głębiej. Szukać innego, ważniejszego sensu..

Śmierć Jezusa miała odkupić nasze grzechy i nas zbawić. Ja jednak nie umiem sobie do końca wyjaśnić w jaki sposób śmierć Chrystusa wpłynęła na moje ewentualne zbawienie. A może całe to wydarzenie miało mnie zmobilizować do zmiany zachowania? Nie mogę jednak zaprzeczyć prawdzie, że Jezus naprawdę żył na tej ziemi i cierpiał-fizycznie i duchowo.

Bardzo wielu twórców kultury i sztuki przedstawiało na różne sposoby cierpienie i śmierć Syna Bożego. Matthiasa Grunewald przedstawił w jednym ze swych dzieł pewien motyw. Powtarza się on bardzo często w wielu dziełach sztuki. Mam na myśli Jezusa , który jest przedstawiany wszędzie jako cierpiący, ale jednak spokojny i opanowany, nie buntujący się. Zadawano mu ogromny fizyczny ból a on nie okazywał swych uczuć. Przecież tak straszliwie cierpiał. Podobnie przedstawił postać Chrystusa Mel Gibson w swym filmie "Pasja". Główny bohater, mimo, że okrutnie bity i poniżany nie skarży się, zachowuje ciszę. Mimo , że zadano mu ogromny ból, nie okazuje tego na zewnątrz. Właśnie od tego czasu zastanawiam się, czy powinniśmy poddać się cierpieniu i je zaakceptować. I czy w ogóle można się tak nauczyć żyć. Zastanawiam się czy w taki właśnie sposób powinniśmy reagować na cierpienie. Po prostu pogodzić się z nim i nie próbować ulżyć bólu? Zaakceptować i żyć z nim? Jednak ból Odkupiciela był inny niż nasz. Całe to wydarzenie miało inne znaczenie. Jednak nie mogę oprzeć się kolejnemu twierdzeniu czy wątpliwości. Na ile cierpienie Jezusa i jego śmierć było kontrolowane przez Boga, a może nie miał on na to żadnego wpływu. A całe cierpienie Chrystusa to tylko wymysł i po prostu cierpiał on tak jak każdy inny człowiek?

Nie da się ukryć, że Jezus cierpiał a razem z nim jego matka Ona jednak pokazywała swoje uczucia wszystkim ludziom. Zachowywała się jak każda matka, która musi patrzeć na śmierć swego jedynego syna. Na tak wielu obrazach i rzeźbach przedstawiana jest jako lamentująca i cierpiąca kobieta. Również przedstawiono jej osobisty dramat w "Lamencie Świętokrzyskim". Przeżywa ona tu życie i śmierć Jezusa oraz pokazuje nam swój ludzki ból.

Często zastanawiam się nad jednym zjawiskiem. Dlaczego pojawiają się matki, które zabijają swoje własne dzieci? Jeśli miłość matczyna jest tak mocna, że matka drży o swoje dziecko na każdym kroku, to oznaczałby, że matki-zabójcy nie kochają swoich maleństw. Matka Teresa często powtarzała, że "nie może być miłości bez cierpienia". Przyszła mi do głowy myśl, że może są jakieś inne powody dla których te kobiety zabijają swoje własne potomstwo. No bo jeśli taka przyszła matka sama również nie zaznała w życiu miłości jak może kochać kogoś innego? A może uważa, że ma prawo odebrać dziecku życie bo tak będzie dla niego lepiej i nie zazna żadnych przykrości, ani cierpienia?

Zastanawiam się, czy znajdę na świecie kogoś, kto mi podpowie jak odczytywać cierpienie. Czy mam z nim walczyć czy się pogodzić? A może lepiej udawać, że go nie ma? A może zapomnieć o wszystkim?

Czasami słyszę, że "przyjemność jest sama przez się dobrem, a cierpienie złem" (Bentham Jeremy) .Zgadza się, ale jeśli to zło to jak z nim walczyć? A jeśli słyszę, że

"cierpienie jest siłą doskonalącą duszę ludzką" to mam to rozumieć tak, że cierpienie mi pomaga i mnie oczyszcza?

Do tego dokładam jeszcze fragment wiersza Miłosza, który przekonuje mnie, że: "jest taka cierpienia granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna", I czy to znaczy, że mam się pogodzić z cierpieniem i nauczyć się z nim żyć

Jeden z węgierskich mężów stanu( Józef Eotovos) zaznaczył, że : "Smutek każdy i niesmak znika, gdy mu pożywienia nie dajesz." Czy to oznacza, że sama jestem winna temu, że mnie boli i że cierpię?.

Tak, ja oddaje panu rację, panie Eotovos. Wydaję mi się, że bardzo często ludzie poddają się cierpieniu i to czasami w takich sprawach, które nawet nie są tego warte. W ten sposób sami siebie niszczą. Jest jeszcze inne zachowanie, które mnie denerwuje. Są pośród nas tacy, którzy do przesady starają się ukryć własne smutki i cierpienia. I nie pozwalają sobie pomóc. A nie da się uczuć wyeliminować z życia. I nie wolno się zamykać w sobie. To wszystko bardzo często dokłada się jeszcze do cierpienia już i tak wielkiego.

Chciałbym dodać jeszcze jedna złotą myśli. Znalazłam ten fragment w książce Paula Coelho pt. "Alchemik":

"Moje serce obawia się cierpień. Powiedz mu, że strach przed cierpieniem jest straszniejszy niż samo cierpienie. I że żadne serce nie cierpiało nigdy, gdy sięgało po swoje marzenia, bo każda chwila poszukiwań jest chwilą spotkania z Bogiem i z Wiecznością."

.

Przysłuchuje się dyskusja na temat cierpienia. Jest tak wielu ludzi, którzy się wypowiadają. A ja nie umiem ocenić, kto jest lepszy, kto mądrzejszy, na kim się wzorować?

I zastanawiam się czy kiedykolwiek uda się nam wypracować jedna odpowiedź zadowalająca wszystkich? Czy ludzie kiedykolwiek poradzą sobie z tym wszystkim?

Ja ciągle zmieniam swoje zdanie, bo nie umiem się do żadnego do końca przekonać. Przecież nie tak dawno moje zdanie było zupełnie odmienne.

Czym jest to cierpienie? Czy ktokolwiek i kiedykolwiek odkryje jego tajemnicę?