Cóż więc rządzi nami tak naprawdę, jakie siły drzemią w naszej podświadomości, że nie potrafimy okiełznać naszych emocji i za wszelką cenę musimy pójść tam, gdzie czyha na nas najgorsze z możliwych niebezpieczeństw, co wreszcie takiego tkwi w magii władzy, ze ludzie nie potrafią cofnąć ręki, nawet gdy cena, która muszą za niż zapłacić jest tak wysoka? Te wszystkie pytania zdaje się stawiać przed sobą William Szekspir, który jest autorem Makbeta, czyli dramatu opowiadającego historię człowieka, który zginął z powodu rządzy posiadania władzy.
Od razu zaznaczam, że nie będę poświęcać się omówieniu poetki utworu, bowiem to nie ona musi stać się przedmiotem rozważań, niemniej jednak konicznie muszę podkreślić, iż Szekspir stawiany jest w równym rzędzie z tymi wszystkimi twórcami, którym zawdzięczamy kształt współczesnego teatru oraz pewną typologię bohatera tragicznego, jakim niewątpliwie był Makbet.
Początkowo nic nie wskazuje, aby ów młodzieniec wyróżniający się spośród tłumu innych rycerzy urodą, inteligencją oraz opanowaniem jakże trudnej sztuki fechtunku, miał przeżywać tak głęboko sięgające psychiczne rozdarcie. Oczywiście ktoś może powiedzieć, że niezbadane są przecież wyroki boskie i tak naprawdę człowiek nie ma żadnego wpływu na to, co zostało mu zapisane, dlatego nie opisywanie przypadku Makbet ma jedynie swój sens, jeśli pozostaniemy na gruncie rozważań o dokonanym i nie będziemy próbować na wet zadawać niewygodnego pytania "Dlaczego?. Osobiście nie zgadzam się z takim przekonaniem, bowiem według mnie jedynie dotarcie do ontologii zjawiska pozwala spojrzeć na nie w sposób całościowy i może zawieść badacza tam, gdzie kryje się właściwa prawda, przynajmniej zbliżona do prawdy ogólnej.
Zanim jednak padnie owo sakramentalne pytanie, poświęcę chwilę na czysto teoretyczne dywagacje. Otóż, co stanowi w dzisiejszym świecie o wartości człowieka, co decyduje, że podziwiamy kogoś, że pragniemy się z owym kimś utożsamiać, że jakaś wartość wydaje się nam o wiele bliższa niż inna zaś jakieś zachowanie bardziej naturalne? Idąc dalej, jak to się dzieje, że pewni ludzie łatwiej osiągają sukces niż inni, jak to możliwe, że każdy syn prawnika zostaje prawnikiem i jak to możliwe, że czasem największy nieuk osiąga najwyższe wyniki maturalne? Ktoś powie, że przypadek, że szczęście, że ślepy los tak chciał, że to wszystko dzieje się niezależnie od nas samych. Mnie zaś wydaje się inaczej. Otóż uważam, iż nie istnieją na świecie zachowania ludzkie, które nie mają swojej jasno określonej przyczyny, o których można z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że były przypadkowymi lub, że zachowaliśmy się w określony sposób bez naszej woli. Oczywiście nie należy w tym momencie brać jako kontrargumentu sytuacji wojskowego szkolenia czy klasowego sprawdzianu, bowiem te sytuacje są sprokurowane, zatem w żaden sposób nie są zależne od natury. Chodzi o coś zupełnie innego - o świadome wybory pomiędzy dwiema pojawiającymi się alternatywami, które czasem nie pozostawiają nam żadnego wyboru lub jest on wyłącznie teoretyczny, czasem zaś odwołują się do najgłębiej skrywanych pokładów naszej psychiki, której my sami się obawiamy. To właśnie określam na własny użytek esencją natury ludzkiej czy esencją człowieczeństwa, która mieszka w każdym z nas, która sprawia, że ludzie wciąż są tak wspaniale niemożliwi do przewidzenia i tak pięknie się od siebie różnią. Nie ma w tym cienia ironii - uważam, że Makbet miał prawo zrobić to, co zrobił… By nie uprzedzać faktów.
Mógł mieć wszystko, osiągnąć zaszczyty, sławę, stać się największym rycerzem u boku króla Dunkana, a tymczasem uległ tak elementarnej pokusie - pokusie czasu. To prawda stara jak świat - nikt z nas nie lubi czekać, zwłaszcza wtedy, kiedy wie, że coś musi się wydarzyć i jest to niejako ustalone z losem. Czy nie przypominamy sobie swojej młodości, kiedy to przeszukiwaliśmy wszystkich szaf, by tylko odnaleźć upragnione prezenty i móc się nimi cieszyć już teraz, zaraz, natychmiast? I tak właśnie postępuje Makbet po spotkaniu z wiedźmami, które przepowiadają mu, że wkrótce zostanie królem. Czy nie nasuwa się w tym miejscu poczucie analogii? Oto mamy dziecko, które wie, że zbliża się Boże Narodzenie, zatem czas prezentów i oto mamy Makbeta, który wie, że zostanie królem, ale nie wie kiedy ów dzień nastanie. W tym miejscu pojawia się pragnienie, które porównać można chyba tylko z pragnieniem narkomana, który musi podać sobie kolejną porcję narkotyku, aby uśmierzyć pojawiający się i paraliżujący wszelkie myśli i działania ból - to strach, że chwila ukojenia nie nadejdzie, to lęk, że wydarzy się coś, co odwlecze w czasie nasze poczucie spełnienia i obiecane szczęście będzie znów zaledwie o krok, ale wciąż nie w naszych rękach. Spróbujmy postawić się w tej sytuacji. Każdy z nas ma własne marzenia czy może lepiej powiedzieć - ukryte pragnienia, o których nie mówi a czasem nawet sobie nie potrafi uświadomić, ale których szansa realizacji odbiera możliwość zdroworozsądkowego pojmowania otaczającego świata. Mam świadomość, że to nie będzie to, ale dla mnie czymś takim jest skok ze spadochronem. Mam świadomość niebezpieczeństwa, świadomość tego, że na ziemi czekają moi najbliżsi i przyjaciele, że może się wydarzyć tak wiele nieprzewidzianych sytuacji, że wystarczy jeden maleńki błąd a przede wszystkim, że moje zastawki mogą nie wytrzymać tego przeciążenia ale to wyzwanie jest tak silne, ta często śni mi się nocami a przestrzeń tak wspaniale pociąga swoją ciszą i wielkością. Na razie udaje mi się mu oprzeć, tylko jak długo jeszcze. Dlatego właśnie ośmielam się twierdzić, że wiem, co czuł albo może inaczej, wydaje mi się, że wiem, co mógł czuć Makbet, kiedy poranki rozwiewały mgły sennych marzeń i przynosiły kolejne dni oczekiwania. Oczywiście pozostaje pytanie - czy warto było poświęcać tak wiele? - jednak na nie odpowiem dopiero za chwilę.
Ktoś powiedział, że nikt nie rodzi się mordercą - do roli mordercy się dojrzewa a czas naszej wegetacji jest zawsze ściśle związany z pragnieniem, które motywuje nas do podejmowania konkretnego działania lub jego czasowego odwleczenia. Oczywiście nie jest dla nikogo tajemnica, że wszystko zależy od indywidualnych predyspozycji i uwarunkowań psychicznych - w końcu każdy jest mordercą, ale nie każdy staje się mordercą. Makbet nie zniósł presji, którą wywierała na nim jego żona, nie zniósł ciągłego krzyku jego własnych żądz, nie wytrzymał pragnienia, które wciąż przypominało mu o klątwie lub jeśli ktoś woli przepowiedni, wiedźmy i sięgnął po sztylet. Wówczas już wszystko potoczyło się samo. Szybkie pchnięcia ręki tak doskonale wprawionej w fechtunku nie dały królowi żadnych szans i otworzyły drogę do spełnienia marzeń… i niestety, otworzyły drogę, którą podążać musiał w zupełnej samotności.
Inną ogólną prawdą jest fakt, że śmierć pociąga zawsze za sobą kolejną śmierć, później następną i jeszcze jedną, aż wreszcie sięga po tego, który wcześniej zabijał. I tak właśnie jest z Makbetem. Nie mija wcale długi czas, kiedy ponownie sięga po zdradziecki sztylet i wymierza śmierć. Ten, kto mówił o ciągłości morderstwa wydaje się zapominać o czymś szalenie ważnym - o sumieniu. Ono to właśnie stanowi naszą granicę, której nie możemy i nigdy nie zdołamy przekroczyć, bowiem nigdy nie zdołamy zagłuszyć wewnętrznego głosu samooceny. I śmiem twierdzić, właśnie to wołanie zawiodło Makbeta na wierzę i, nie krzykiem, nie rozkazem, ale spokojnym głosem skłoniło go, by zrobił ten jeden, najważniejszy krok. Makbet wiedział, że nie ma odwrotu, bowiem za drzwiami czeka obłęd a tego bał się najbardziej w świecie.
Teraz właśnie postawię owo pytanie, o którym mówiłem na początku. Dlaczego? Makbet od samego początku wiedział, że podda się pragnieniu, wiedział, czego będzie musiał się dopuścić i wiedział, jakie będą konsekwencje jego czynów. Mimo to postanowił walczyć - walczyć z najpotworniejszym z przeciwników, walczyć z samym sobą. Choć od samego w zasadzie początku skazany był na niechybną klęskę - nie poddawał się i każdego dnia odsuwał od siebie śmiertelne myśli. Czy zatem można mówić o całej historii jako o zespole przypadków? - z całą pewnością nie i właśnie dlatego Makbeta można traktować równie dobrze jako ofiarę - ofiarę pragnień, spod których nie potrafił się wyzwolić. Czy zatem będzie nadużyciem, jeśli dopiszemy do listy osób które zamordował także i jego imię? - ktoś powie, "przecież się zabił, więc nie będzie to żadnym nadużyciem", jednak mnie chodzi o wymiar symboliczny tej śmierci, ponieważ myślę, że Makbet, aby zabić Banka, Dunkana i wszystkich pozostałych, najpierw dokonał mordu najstraszniejszego z możliwych - zabił własne sumienie…