Książka opowiadająca o przygodach małej Ani jest ulubiona książką mojego dzieciństwa.

Ania Shirley trafiła na Zielone Wzgórze przez przypadek. Rodzeństwo Cuthbertów chciało zaadoptować chłopca z domu dziecka, by im pomagał w gospodarstwie. Okazało się jednak, że zaszła pomyłka i do Avonlea przyjechała chuda rudowłosa dziewczynka. Od samego początku oczarowała Mateusza swoją osobą, wiedział więc że chce ją zatrzymać. Należało przekonać jeszcze Marylę - osobę stanowczą i raczej oschłą. Szczęśliwy splot okoliczności sprawił, że Ania pozostała na Zielonym Wzgórzu.

Dziewczynka nie miała łatwego życia, osierocona we wczesnym dzieciństwie przebyła w kilku rodzinach, aż wreszcie trafiła do domu dziecka. Osamotnienie, które jej nie raz dokuczało sprawiło, że miała bujną wyobraźnię, a ona sama potrafiła cieszyć się z najmniejszych rzeczy. Mateusz był bardzo zdziwiony, słysząc nazwy, jakie nadawała Ania miejscom mijanym podczas pierwszej drogi do Avonlea. Była Biała Droga Rozkoszy, Jezioro Lśniących Wód, ale mężczyzna ze zdziwieniem zauważył, że gadulstwo dziewczynki wcale go nie nuży, ani nie denerwuje. Poczuł się nawet szczęśliwszy. Ania w bardzo krótkim czasie sprawiła, że na jego twarzy, tak niechętnej do radości, zagościł prawdziwy uśmiech. Od samego początku widział, że w tej dziewczynce jest coś magicznego. Również Maryla, początkowo bardzo niezadowolona z takiego obrotu rzeczy, dzięki niespożytej energii Ani, uczyła się radości wyrozumiałości, obroniła ją nawet przed atakami pani Małgorzaty Linde, która ostro skrytykowała wygląd dziewczynki. Maryla zobaczyła, że nie wszystko trzeba brać na serio, że wiele spraw można traktować z przymrużeniem oka. Z poważnej, niedostępnej osoby stała się kobietą pogodną. Choć zachowanie Ani początkowo ja gnębiło i nie potrafiła znieść jej nadmiernego gadulstwa, upodobania do kreowania nierzeczywistych światów, tęskniła na nią, gdy dziewczyna rozpoczęła naukę w seminarium nauczycielskim.

Nieobecność Ani zawsze była dostrzegana, także dlatego, że zawsze miała ona głowę pełną pomysłów (czasem niefortunnych, jak próba przedstawienia zakończona utonięciem łódki), czym szybko zaskarbiała sobie sympatię innych ludzi. Miała nadzwyczajny dar sprowadzania na siebie problemów, ale wierzyła, że "jutro jest zawsze wolne od błędów". Udawało jej się wychodzić z opresji, toteż z optymizmem patrzyła w przyszłość. Dodawała barw wszystkiemu, co działo się w Avonlea, niestety również swoim włosom, które pewnego dnia zafarbowała na...zielono! Jej naturalność sprawiała, że łamała konwenanse i zachowywała się inaczej, niż ludzie tego by oczekiwali.

Bardzo jej brakowało, gdy po którymś z wypadków nie mogła chodzić do szkoły. Po powrocie wszyscy powitali ją z wielką radością. Nie dało się nie lubić Ani, ponieważ była osobą, która nigdy nikogo nie skrzywdziła celowo, obce były jej knowania koleżanek. Starała się naprawiać błędy, choć czasem przynosiło to komiczne skutki, umiała przeprosić.

Doświadczenie zdobyte w czasie pracy z dziećmi, doskonale wykorzystała, gdy za krup zachorowała młodsza siostra Diany - przyjaciółki od serca. Ania po chwili namysłu powiedziała, co będzie jej potrzebne i po długiej, męczącej nocy, uratowała dziewczynkę. Bez jej pomocy dziewczynka mogłaby nie przeżyć, a lekarz przyjechał dopiero nad ranem. Było to dla niej bardzo ważne, gdyż dzięki temu, odzyskała zaufanie pani Barry, które straciła, upiwszy przez przypadek Dianę winem porzeczkowym.

Ania była osobą, która w głównej mierze obdarowywała innych. Miłość, jaka spotkała ja ze strony Mateusza i Maryli dawała jej dość sił, by być dobra dla wszystkich naokoło. Z chęcią pomagała w gospodarstwie i gdy po śmierci Mateusza zawisła nad farmą groźba sprzedaży, zrezygnowała ze stypendium i pozostała w Avonlea, obejmując stanowisko w tamtejszej szkole.

Ania była dobrym duchem wszędzie tam, gdzie się pojawiła. Wnosiła bowiem wszędzie radość i uśmiech, nawet wtedy, kiedy jej samej było trudno. Takie właśnie chyba są anioły.