"Puszcza jodłowa" Stefana Żeromskiego to nowela, która staje się poniekąd wyrazem uznania dla bohaterstwa Aleksandra Jankowskiego. Główny bohaterem jest narrator, a zarazem port parole samego autora. Narrator snuje wspomnienia dotyczące dzieciństwa. Wychowywał się na kielecczyźnie. Wspomina góry, po których chodził za młodu: Łysicę, Klonową, Kamień. Wspomina młodość jako życie niewinne, czyste w swej prostocie. Aż dochodzi do wniosku, że on sprzed lat to nie ten sam człowiek, co dzisiaj. Dawne czasy i natura, która wspomina jawią mu się niczym baśń:
"Znałem się wówczas na obyczajach i naturze ryb, na chytrości, mądrości i instynkcie dzikich kaczek, cyranek, bekasów, kurek wodnych, grzywaczy i jastrzębi".
Czuł się wówczas jak poeta swoich stron, jak wieszcz, pieśniarz. Lubił naturę w swej prostocie, lubił również polowania i połowy ryb: "Miałem w sobie lekkość lisa, nogi jelenia i jak gdyby skrzydła bekasa u ramion. Pisałem swe marne wiersze w lasach i wertepach..."
Pisarz przywołuje w swych wspomnieniach również pewien domek pustelnika w lesie. Była to zwyczajna chata wokół której stał jodłowy płot, a obok kapliczka upamiętniająca poległego żołnierza - powstańca z 1863 roku.
Pisarz będąc małym chłopcem w owej chatce wraz z przyjacielem - Janem Stróżeckim - wyrył swoje nazwisko.
Zrobili to na pamiątkę, że tu byli. Stróżecki w dorosłym życiu faktycznie zasłużył sobie na uznanie. Był zesłany na Sybir, później wyjechał do Francji, a tam zmarł w trakcie akcji ratowania tonącego człowieka. Żeromski zastanawia się - pewnego dnia do owego domku pustelnika przybędę zapewne zakonnice, by odmalować chatkę i wtedy zamalują również nazwiska chłopców. Zupełnie jak kiedyś słowa dotyczące powstańca. Pisarz rozmyśla nad przeszłymi czasami, nad dziejami tych stron, jakie wichry historii przeleciały przez tę okolicę. Wyobraźnia podsuwa mu widok pierwszego człowieka, pierwotnego mieszkańca tych rejonów. Takie wyobrażenia często miewał pisarz za młodu. Dziś to już zamierzchłe czasy, wspomnienia, fantazje. Ale sam mówi: "stare bóstwa domowe, leśne i polne nie pomarły. Strzygi i zmory, kostusie i morzyska siedzą u progów, w węgłach i na poddaszach". Były ciężkie czasy, ciemne, pierwotne, potem niczym światło nadeszło chrześcijaństwo, ale i to nie rozjaśniło mroków świata ludzkiego, wojna nadciągała. W końcu "przyszła znowu na swe miejsce Polska. Nie zamienili Moskale klasztoru Świętej Katarzyny na koszary konnicy, jak to było w planie, i nie przyłożył Austriak siekiery do korzenia lasów". Sam pisarz wzruszony tą przyrodą, jej surowością, jej byciem w każdym momencie historii, naturą, która jest krucha, ale i nie przemija, stwierdza, że nad ową puszczą jodłową czuwa Opatrzność. Puszcza jest i będzie i nadal na "jej oczach" będą się rozgrywać tak istotne wydarzenia. Jednocześnie jest niezniszczalna niczym "wielki oddech ziemi i żywa pieśń wieczności".