Opowieść rozpoczyna się na burzliwych wodach Atlantyku, na pokładzie ogromnego, żelaznego parowca „Blücher”, który z nieugiętą siłą płynął z niemieckiego Hamburga prosto do portu Nowego Jorku. Chociaż wokół panował tłok i głośny gwar, dominujący Niemcy, śpiewający pieśni o swojej dumie narodowej i nowym życiu, nie zauważali dwóch najbardziej samotnych i milczących pasażerów. Byli nimi stary chłop Wawrzon Toporek i jego córka, młoda Marysia, polscy emigranci z wielkopolskich Lipiniec. Nie płynęli w nadziei na szybki zysk, lecz z rozpaczy i pod przymusem. Ich historia była kroniką naiwności i nieszczęścia, które zaczęło się od drobnej, absurdalnej sprzeczki o szkodę poczynioną przez krowę sąsiada – zaledwie trzy marki stały się katalizatorem całkowitej katastrofy finansowej. Wawrzon, zaślepiony chłopską dumą i uporem, odmówił zapłaty, wdał się w spór, który w obcym, pruskim systemie sądowym urósł do rozmiarów lawiny finansowej. Koszty sądowe przekroczyły pierwotny dług wielokrotnie, co zmusiło Toporka do sprzedaży konia i, ostatecznie, całej ziemi. Co gorsza, za opór wobec urzędników, został na krótko uwięziony. Ten niefortunny zbieg okoliczności, połączony z ulewnymi deszczami, które zniszczyły jego niezżęte zboże, sprawił, że Wawrzon stracił wszystko, co stanowiło o jego tożsamości i bycie. W tym stanie upokorzenia i ruiny, dał się zwieść fałszywym obietnicom niemieckiego agenta emigracyjnego, który obiecał mu raj na ziemi w Ameryce, gdzie chleb i bogactwo czekają na każdego pracowitego człowieka.
Na statku Wawrzon trzymał się kurczowo tej naiwnej, niemal mesjanistycznej wizji bogactwa, traktując Amerykę jako ostateczne wybawienie. Marysia natomiast odczuwała podróż jako nieodwracalne zerwanie z przeszłością. Jej serce wypełniała głęboka, melancholijna tęsknota za Lipińcami, za polską mową, za wiejskim rytmem życia, a przede wszystkim za Jaśkiem Smolakiem, koniuchą, któremu ślubowała wierność. Postać Jaśka i wspomnienie przysięgi stawały się dla niej emocjonalną kotwicą w coraz bardziej obcym świecie.
Nagle, w środku rejsu, rozszalał się potężny, groźny sztorm. Statek miotało na wszystkie strony, a Toporkowie, po raz kolejny konfrontowani z siłą natury, byli sparaliżowani lękiem. Burza wydawała się im karą za opuszczenie ojczyzny, a śmierć – jedynym pewnym losem. Gdy statek uspokoił się po przejściu żywiołu, Wawrzon odważył się na rozmowę z marynarzem, który okazał się Kaszubą i rozumiał polską mowę. Ten rodak nie tylko podtrzymał ich na duchu, informując o bliskości lądu, ale także udzielił im kluczowej rady: by natychmiast wymienili niemieckie marki na amerykańskie dolary, ostrzegając przed portowymi oszustami. Wawrzon posłuchał, wierząc w uczciwość rodaka. Dwa dni później ich oczom ukazał się Nowy Jork: labirynt wież, dymu, hałasu, który paraliżował ich strachem. Weszli na ląd i z naiwną wiarą czekali na komisarza, obiecanego im przez agenta.
Czekali na darmo. Zostali bezlitośnie oszukani. Niemiec zniknął, a oni, zziębnięci i zdezorientowani, zasnęli na chłodnej, betonowej posadzce portu. Po przebudzeniu zderzyli się z brutalną rzeczywistością: nie znali języka, nie rozumieli tłumu, a wkrótce stracili (lub zostali okradzeni z) wszystkie pieniądze. Rozpoczęła się ich gehenna. Wawrzon, przerażony głodem i brakiem dachu nad głową, próbował znaleźć pracę w porcie, ale jego nieporadność, obcość i brak kwalifikacji czyniły go pośmiewiskiem. Był poniżany, odganiany i bity. Chłopska godność Wawrzona runęła ostatecznie, a głód stał się nie do zniesienia.
W obliczu cierpienia córki, Wawrzon popadł w obłędną rozpacz. W nocy, na pomoście, uznał, że litość wymaga zakończenia męki. Pchnął Marysię do wody, chcąc ją utopić, a potem samemu rzucić się w otchłań. Krzyk przerażonej, walczącej o życie córki wyrwał go z szaleństwa. Rzucił się za nią i ją uratował, a po tym akcie Ojcobójczej próby, osunął się w skrajną skruchę i poczucie winy.
W tym momencie absolutnej beznadziei, pojawia się siwy, elegancki Polak (pan Złotopolski), który odniósł sukces w Ameryce. Ujęty ich nędzą i słysząc polską mowę, zabrał ich do siebie, nakarmił i dał im schronienie. Ten dobroczyńca zorganizował im bilety i skierowanie do polskiej osady Borowina w stanie Arkansas, dając im ostatnią nadzieję na odzyskanie rolniczego bytu. Zanim jednak wyruszyli, na krótko trafili do nowojorskiej dzielnicy nędzy, do wilgotnej, zagrzybionej sutereny. Czas tam płynął na głodzie i milczeniu. Marysia, przygnieciona brudem i obcością, uciekała w majaczenia i gorącą tęsknotę za Lipińcami i Jaśkiem, idealizując utracony świat jako sielankę, w przeciwieństwie do otaczającej ją nędzy. Musieli opuścić i tę nędzną izbę, gdyż Wawrzon nie miał już czym zapłacić czynszu.
Rozpoczęła się długa, żmudna podróż koleją w głąb kontynentu. Marysia, obserwując z okna obcą, dziką, bezkresną przyrodę Ameryki, czuła coraz dotkliwiej, że na zawsze oddala się od Europy i od swojego losu. Wawrzon natomiast odzyskiwał nadzieję, widząc w rolniczej pracy szansę na odkupienie i odzyskanie utraconej godności. Dotarli do Borowiny, która okazała się być jedynie chaotycznym obozowiskiem niezdyscyplinowanych emigrantów, w większości nieprzystosowanych do ciężkich warunków. Ziemia była dzika, zarośnięta lasem, a klimat – uciążliwy. Wawrzon, z determinacją, kupił działkę i z pomocą innych, mozolnie postawił swoją drewnianą chatę.
W Borowinie Toporkowie poznali Czarnego Orlika, młodego, silnego, nieco surowego, ale bardzo zaradnego chłopa. Orlik, zafascynowany skromnością i urodą Marysi, zaczął się do niej zalecać i pomagał Toporkom w codziennym życiu, stając się ich nieformalnym protektorem. Mimo jego pomocy, ciężka praca i nieznane choroby szybko pokonały Wawrzona. Chłop ciężko zachorował, stając się obłożnie chory. Marysia z wielkim poświęceniem pielęgnowała ojca, podczas gdy Orlik, jako jedyny sprawny myśliwy, ratował ich przed głodem.
Wawrzon, czując zbliżającą się śmierć, wezwał córkę i w swoim ostatnim, wzruszającym testamencie, błagał ją o rękę Czarnego Orlika. Widział w nim jedynego człowieka zdolnego zapewnić jej przetrwanie. Jednak Marysia, choć kochała ojca, odmówiła, pozostając wierna przysiędze i pamięci Jaśka. W tym samym czasie, rzeka, w obliczu ulewnych deszczów, niebezpiecznie wezbrała, zwiastując klęskę.
Nadeszła katastrofalna powódź, poprzedzona huraganem. Woda zniszczyła chaty i porwała ziemię. Wawrzon i Marysia, wraz z posłaniem, zostali uniesieni przez nurt na oderwanej ścianie ich domu. Do nich dołączył Orlik. Niestety, dla Wawrzona to było za dużo: zmarł na tratwie, w ramionach córki, z dala od swojego grobu.
Marysia i Orlik dryfowali, walcząc o życie. Orlik, dostrzegając w oddali łódź ratunkową, ale widząc, że prąd ich unosi, podjął decyzję o heroicznym samopoświęceniu. Wyznał Marysi miłość i rzucił się do wody, by zaalarmować łódź. Walczył z prądem, ale zginął, wciągnięty przez wiry rzeki. Jego poświęcenie uratowało jednak Marysię: łódź dopłynęła i uratowała osamotnioną dziewczynę.
Marysia trafiła do szpitala. Po wyzdrowieniu wyruszyła do Nowego Jorku z ostatnią nadzieją odnalezienia pana Złotopolskiego. Tam spotkała ją ostateczna klęska: dobroczyńca zmarł, a jego rodzina wyjechała. Marysia została sama, bez dachu nad głową i bez środków do życia. Z resztką sił, powróciła na portową przystań, miejsce, gdzie wszystko się zaczęło. Codziennie, przez długie tygodnie, błagała kapitanów o zabranie jej z powrotem do Polski, choćby za darmo. Jej prośby spotykały się z obojętnością. Wyczerpana, zaszczuta, Marysia straciła zmysły, w majaczeniu wzywając Jaśka. Pewnego dnia nie przyszła do portu. Niedługo potem w policyjnych gazetach ukazała się lakoniczna notatka o zwłokach nieznanej dziewczyny wyrzuconych przez morze na skraju przystani. Marysia, ofiara fałszywych obietnic, zginęła samotnie, kończąc tragiczną opowieść o polskiej emigracji „za chlebem”.
mozeipomoge
Wschodząca gwiazda
Punkty rankingowe:
Zdobyte odznaki:
mozeipomoge
Wschodząca gwiazda