SUKNIABALOWA
(Wjd. pierw. 1842.)
— Którego mamy dzisiaj ? — zapytata z półziewnieniem piękna księżna S* obok której nie tylko dnie, miesiące lecz i lata mogłyby
płynąc niepostrzeżenie.
Podobne musiało być zdanie i zapytanego; po krótkiej bowiem przerwie zapełnionej spojrzeniem przeciągiem i smutnem prawie, odpowiedział: Ja sam rachubę dni straciłem; inaczej z panią się dzieje.
— Mon cousin! masz talent tragiczny, wierzaj mi: łzy a przynajmniej westchnienie żałosne zdołasz wycisnąć z najobojętniejszej leczy. Inaczej być powinno w twoim wieka panie... — i przerywa chwilową powagę głośnym i pustym śmiechem. — Nie! ja nie mogę lego imienia wymówić po polska; niech co chce prawi nasz poczciwy piar Konarski o potrzebie języka własnego, czyż podobna powiedzieć bez śmiechu panie Jędrzeja!... panie Andrzeja; ależ to imię i w francuskie m nieszczególne, przecież monsieur Andre lepiej się wydaje, i jakoś gładziej i składniej idzie rozmowa w tym prawdziwie zaokrąglonym języku.
— Lepiej zapewne wydałoby się Auguście.
— A nawet z roztrzepaniem, dodała, Stanisławie! — i zdybały się dwa spojrzenia wyraziste przez krótką chwilę. Zarumienioną
twarz zakryła księżna pysznym wachlarzem z perłowej złotem nasadzanej macicy; młoda zaś twarz młodego Andrzeja nieruchomie w nią wlepiona pobladła od wewnętrznego pomieszania, łez nawet parę za- zabłysło na jego pełnych życia oczach. Z łoskotem zsunęła wachlarz, Znikła pasta wesołość, powaga udana i pomieszanie niegodne takiej damy, a z oczów dobyło się spojrzenie dawno zapomniane, bo niegodne tych oczów podbijających, które miały, jak twierdzili mnodzy jej Wielbiciele, kolor szafiru, a połysk diamentu; było to spojrzenie godne lat młodszych, całe prawie, bo oczy jej wówczas długiemi rzęsami osłonięte do skromnych fiołków podobne były. — Za pewne — rzekła — korona ozdobi każde imię, chociażby najbrzydsze przed światem; ale przedemną ozdobić go więcej zdoła serce takie jakiem jest twoje. —A widząc poroszenie na twarzy milczącego, dodali z powracającym już dawnym uśmiechem: — dziecko jesteś kuzynku! —» i oparłszy rękę bielszą od białej atłasowej sukni, którą miała na sobie, na złożonych jego rękach,- jakby sobie do wstania pomóc chciała, lekko skoczyła z wygodnej sofy, pokrytej złocistym w szerokie pasy wezgłowiem i stanęła przed nim w całej okazałości swej. postawy wyniosłej, kształtnej i giętkiej, którą cała Warszawa podziwiała. Mimowolnym ruchem zatrzymał piękną rękę hrabia Andrzej. i złożył na niej pocałowanie za ogniste jak na kuzyna. Przemknęła rączym biegiem krótka ta chwila dla księżnej S*; spojrzenie rzucone na wielkie zwierciadło oprawione w złote, dziwacznemi rzeźbami upstrzone ramy, było zbudzeniem światowej damy. — Ale sam będąc tak wielkim zwolennikiem własnego języka i zwyczajów, wybierasz się w podróż za granicę; czegóż chcesz szukać we Włoszech lub w Paryżu?
Zapewne, ja jadę; było to dawniej jedno z najmilszych marzeń moich, dziś....
— Masz już nawet mon cousin paszport, jak mi mówiono.
— Mam— odpowiedział z westchnieniem śmiesznem w tym salonie, a ruchem ku piersi zwróconym, czy chciał wskazać paszport, który miał istotnie przy sobie, czy przycisnąć serce bijące niezepsutem jeszcze życiem.
Roztargnienie widoczne przez cały ciąg tej rozmowy ciągnącej się już od godziny nie dało księżnie S* dostrzedz tego ruchu pełnego wyrazu, jakoż wracając do pierwszej myśli, rzekła z rodzajem niesmaku wewnętrznego.
— Ależ na moje pytanie nie raczyłeś odpowiedzieć piękny kuzynku! a jest to przecie pytanie ważniejsze dla mnie niż mniemasz.
— Ważniejsze! — z przestrachem prawie przerwał hrabia Andrzej.
— Au nom de Dieu! oddasz się tej sentymentalności, z którą, jest ci zapewne do twarzy, ale w świecie wielkim ma ona postać niezgrabną.
— Ja też ją nie dla świata mam, ja ją mam tu w sercu,, a przemawiam jej językiem, patrzę jej wzrokiem wtenczas tylko, gdy jestem sam z tobą kuzynko! bo więcej cenię ciebie, niż sama chces* tego.
— Wierzę, wierzę mój kuzynku! —rąk uściśnienie krótkie ale wyraziste dokończyło reszty. — Dziś jestem roztargniona, źle usposobiona, bo widzisz, ten bal księżny wojewodziny, i dla tego pytam, o dzień dzisiejszy, bo prawdziwie nie pamiętam, kiedy bal ten wy* pada.
— Bal księżny wojewodziny dla króla, dlaczego panią tyle obchodzi?
— O mój panie! nie lubię pytań, a osobliwie w tym tonie robionych. Bal dla króla, czy nie dla króla, ale bal ma być świetny wszystko co należy do wyższego towarzystwa, będzie na nim, czyliż nie dosyć by myśleć o nim? Przyjechałeś z prowincji, gdzie zakopany w wiejskiej ustroni przy nudnym, podagrą zmęczonym stryju, gier rozumiesz jeszcze życia miejskiego Mój drogi! bal taki jest dla nas, które już na wielkim świecie żyć musimy, dniem wielkim, stanowczym, to są nasze dnie bitew, zwycięztwa lub przegranej; czy mniemasz, że my młode i ładne kobiety żądne jesteśmy nowych-hołdów? mamy ich dosyć, aż do obrzydzenia! nie te zwycięstwa łechcą i pas na balach. O nie te, tam będzie pani krajczyna, tam będzie hetmanowa, tam będą wszystkie piękne, wszystkie młode kobiety.
1 —Ozyż ty kuzynko możesz się bać jakiegokolwiek porównania? Zbrzydła w tej chwili księżna S*, tak przykry uśmiech pogardy skrzywił usta koralowe. — Zapewne, gdybyś ty był Parysem ja my boginie, strojne tylko w przyrodzoną piękność. Tualeta, mój drogi! to jest zbrojownia niewyczerpana. —Czarowne rysy księżny S* pociemniały; myślałbyś, że na czole osiadła myśl głęboka, myśl wnikająca w najskrytsze życia tajniki. — Już podobno kilka tylko dni dzieli nas od tego balu, a dotąd nie wiem jak będzie ubrana krajczyna; i sama dotąd... a ta przeklęta krajczyna przyznać trzeba, umie się ubierać, coż dopiero na bal kostiumowy. Może będzie amazonką?...
I — To chyba strojem tylko!...
u: — Winszuję monsieur Andre! zdowcipniałeś w Warszawie!...
I Drogo ten dowcip kosztował biednego młodzieńca, który słuchał lekkomyślnej rozmowy kuzynki swojej, widział opadające listek po listku najpiękniejsze złudzeń kwiaty. Złudzeniem bowiem była ' wiara jego młoda w serce tej pięknej czarodziejki złożona, która go na samym wstępie w świat nowy przykuła do zwycięzkiego wozu Swego. I zwycięzca nieubłagany postępował z nim jak z niewolnikiem. Były to dwie istoty tak różne od siebie, iż nie wiedzieć, co więcej podziwiać należało, czy cześć bezgraniczną, jaką jej oddawał młody przybysz z krain marzeń, czyli mimowolny pociąg jaki czuła do niego kilkuletnia już obywatelka krainy rzeczywistości; oboje podobno zarówno się na sobie oszukiwali. Hrabia Andrzej C* dwudziestoletni młodzieniec świeżo przybyły do Warszawy z wiejskiej ustroni, czytał w jej czarujących, wyuczonych w szkole świata, spojrzeniach, co tylko sagi czytać chciał; jakoż w rzeczy samej, pominąwszy chwilowe roztargnienia i przemijające kaprysy, miała ona dla niego uśmiech najszczerszy, spojrzenia najprawdziwsze. Wrażenie jakie sprawić musiał na przesyconej czcią i jednostajną strawą dworskich pochlebstw młody i niezepsuty wieśniak, urok przyciągający jaki jest zawsze w naturze czystej i niewinnej, wzięła księżna S* za uczucie czulsze; poczęści wdzięczną była nawet młodemu kuzynowi swemu, iż zdołał wzbudzić w niej wzruszenia dawno już zapomniane, wzruszenia, które gdzieś daleko za nią pozostały w latach napoły dziecinnych, napoły dziewiczych; wdzięczną mu była za zazdrość jaką wzbudzały jego widoczne hołdy we wszystkich jej współzawodniczkach: hrabia C* bowiem, jakkolwiek go panie światowe na żarty pasterzem arkadyjskim, Amadisem, rycerzem smutnej postawy przezywały, był to kąsek smaczny dla wszystkich wiekiem swoim i naturalnością, urodzeniem i majątkiem już posiadanym, a większym jeszcze spodziewanym po starym stryju wojewodzie C*. Podobało się księżnie to bezwarunkowe poświęcanie się młodego człowieka najdrobniejszym jej kaprysom, ta jego bezgraniczna zależność od jej woli i jej widzimisię; pochlebiało jej być samowładną czarodziejką, od której skinienia najmniejszego, twarz jego uśmiechem wesela lub łzą smutku na przemiany poruszana, jaśniała pięknością szczęścia albo większą jeszcze pięknością cierpienia. Chociaż dotąd nie przyszło między nimi do żadnej stanowczej rozmowy, on w niej widział cel najwyższy życia; ona w nim kres konieczny tego krótkiego była na wielkim świecie, z którego rozumiała dobrze, iż najlepiej w czas zejść, chroniąc się w dobre małżeństwo; potulność pierwszej miłości brała za słabość charakteru, rokowała sobie zatem, tusząc dobrze o własnej sztuce życia, iż zostawszy żoną zakochanego hrabiego, nie straci wdowiej wolności, tego ideału szczęśliwości kobiet światowych. Myśli te nie były tak dobrze ustalone i wyrozumowane w pięknej ale roztrzepanej głowie wdowy, jak je tu podaję, bo przedewszystkiem wiedzieć trzeba, iż myśli ciągle były zupełnie niezgodne nie tylko z życiem księżny S*, ale nawet z życiem owoczesnem wszystkich kobiet. Życie kobiet w Warszawie, tej tak świetnej wówczas stolicy, różniło się o wiele od życia kobiet dzisiejszych; nie było jeszcze tylu powieściarzów, którzyby nauczyli brać serca cudze i własne pod nóż anatomiczny, uczucia zaś wielkie, rzadkie były na tem ówiecie, lubiącym używać; tragedje znano tylko, a te są mniej liczne od dramatów, których zupełnie jeszcze nie znano. Życie kobiet przechodziło swobodne bez myśli i uczuć głębokich, bo myśli przerzadzają włosy, których ilość, sztuką perukarza w dziwne kształty spiętrzona, stanowiła wielką część piękności podług owoczesnego rozumienia, uczucia zaś starszemi czynią, a wówczas młodość i wdzięki stanowiły wszystko. Wszyscy żyli w teraźniejszości; któżby chciał zaglądać okiem błyszczącem młodzieńczym ogniem w przyszłość, by broń Boże ogień ten zwycięski łzami nie spłynął; któżby chciał czyste jak marmur czoło poorać smutnem przewidywaniem: wszyscy wpatrywali się w to słońce owoczesne Warszawy, w tego zawsze pięknego, zawsze grzecznego, zawsze miłego Stanisława Augusta, kórego oblicze spokojne i pogodne ciągle jednostajnym uśmiechem promieniało wszystkie okoliczne planety. Świetny był to czas! my nauczeni, nie rozumiemy szczęścia, obojętności i lekkojrelności, a przecież dawniej dobrze umiano śmiać się, wesołą jitą przeskakiwać życie, jak Pompeji czarownych i roskosznych muzyk dźwiękiem zagłuszać groźne ryki nad głową wiszącego panu.
Czas jakiś ciągnęła się rozmowa obojga krewniaków, leniwiej niż zwykle; roztargnienie coraz widoczniejsze, niecierpliwości napady, nawet niezwykłe zamyślenie odbijało się w słowach księżnej i odbierało młodemu hrabiemu odwagę, z jaką przyszedł tą razą po star Krezą odpowiedź. Lecz nawet zapytania zrobić nie śmiał, i coraz mętniejsze, coraz czarniejsze snuły mu się po głowie myśli, na widok tego niezwyczajnego stanu pięknej kuzynki; tysiączne uczucia " wszystkie boleśne krzyżowały się w duszy jego. Zazdrościł godny nie mając ani prawa do tego, ani wiedząc kogo obwiniać; rość taka bez celu jest najokropniejsza, bo sama w sobie zebrana, Bo zchodzi się ani na gniew, ani na wymówki, ani na słodką zemstę. Darmo rozumem swoim młodym chciał zbadać niezbadaną; podziejka równie w światowej. rozmowie jak w wejrzeniach wy- ykaia się z przed jego uwag i postrzeżeń, to czułem słowem, to owem urazy, to głosem drżącym od wewnętrznego wzruszenia, to rymem gniewu; jednem słowem natura uległa sztnee; rozpaczał przejęty hrabia Andrzej, przeczuwał i przewidywał tajemnicę jakąś, ?Odgadnąć jej nie potrafił.
W tem otwarły się podwoje pysznego salonu, w którym tak |glgo sam na sam w przedwieczornych siedzieli godzinach i rzęsiste ępowaty wizyty. Pierwsza wbiegła raczej niżeli weszła piękna Jofata, bo wówczas kobiety piękne i młode nie wchodziły jak dzisiaj poważną stopą; wlatywały, lekkie sylfidy, na skrzydłach, fałdzistych spodnie, które zastępowały pomału niezgrabne ftwlci: kiedy nie było poezji uczuć, poezji wnętrza duszy, była |tomia8t wielka poezja powierzchowności, poezja życia rzeczywistego, zja ubiorów, poezja trefionych włosów, poezja pudru różnobarwnego, ga mowy, tonu, poezja przywitań i uścisków. Jedno z najpoety- ejszych, a przynajmniej pewnie zmyślonych było przywitanie odyni domu z nienawistną krąjczyną; jak zaczęły się witać, Bkać, uśmiechem miłym, miodopłynnemi słowy, spojrzeniem przy- znem przemawiać, niedoświadczony pan Andrzej uwierzył prawie |3i szczerość, a przynajmniej w dobroć serca swojej bogini, która "ebacza tak łatwo urazy swoje do tej głównej nieprzyjaciólki miane; ĘK te, wstydząc się może niezepsntej natury młodego człowieka, wała ona tysiącznemi poprawami obmów szkaradnych, chęci szkoda, chociaż prawdziwą i główną przyczyną nienawiści było, że 'czyna była piękna i młoda. Wówczas kiedy życie całe było n& chni, piękność wszystkiem; wówczas kiedy trzeba było bye gną, albo nie być zupełnie, łatwo wyobrazić sobie można jaka yjażń musiała różnić ładne kobiety. A do tego kiedy Parysem czytał w jej czarujących, wyuczonych w szkole świata, spojrzeniach, co tylko sagi czytać chciał; jakoż w rzeczy samej, pominąwszy chwilowe roztargnienia i przemijające kaprysy, miała ona dla niego uśmiech najszczerszy, spojrzenia najprawdziwsze. Wrażenie jakie sprawić musiał na przesyconej czcią i jednostajną strawą dworskich pochlebstw młody i niezepsuty wieśniak, urok jwciągaiący jaki jest zawsze w naturze czystej i niewinnej, wzięła księżna S* za uczucie czulsze; poczęści wdzięczną była nawet młodemu kuzynowi swemu, iż zdołał wzbudzić w niej wzruszenia dawno jui zapomniane, wzruszenia, które gdzieś daleko za nią pozostały w latach napoły dziecinnych, napoły dziewiczych; wdzięczną mu była za zazdrość jaką wzbudzały jego widoczne hołdy we wszystkich jej współzawodniczkach: hrabia C* bowiem, jakkolwiek go panie światowe na żarty pasterzem arkadyjskim, Amadisem, rycerzem smutnej postawy przezywały, był to kąsek smaczny dla wszystkich wiekiem swoim i naturalnością, urodzeniem i majątkiem jnż posiadanym, a większym jeszcze spodziewanym po starym stryju wojewodzie C*. Podobało się księżnie to bezwarunkowe poświęcanie się młodego człowieka najdrobniejszym jej kaprysom, ta jego bezgraniczna zależność od jej woli i jej widzimisię; pochlebiało jej być samowładną czarodziejką, od której skinienia najmniejszego, twarz jego uśmiechem wesela lub łzą smutku na przemiany poruszana, jaśniała pięknością szczęścia albo większą jeszcze pięknością cierpienia. Chociaż dotąd nie przyszło między nimi do żadnej stanowczej rozmowy, on w niej widział cel najwyższy życia; ona w nim kres konieczny tego krótkiego była na wielkim świecie, z którego rozumiała dobrze, iż najlepiej w czas zejść, chroniąc się w dobre małżeństwo; potulność pierwszej miłości brała za słabość charakteru, rokowała sobie zatem, tusząc dobrze o własnej sztuce życia, iż zostawszy żoną zakochanego hrabiego, nie straci wdowiej wolności, tego ideału szczęśliwości kobiet światowych. Myśli te nie były tak dobrze ustalone i wyrozumowane w pięknej ale roztrzepanej głowie wdowy, jak je tu podaję, bo przede wszystkim wiedzieć trzeba, iż myśli ciągle były zupełnie niezgodne nie tylko z życiem księżny S*, ale nawet z życiem ówczesnym wszystkich kobiet. Życie kobiet w "Warszawie, tej tak świetnej wówczas stolicy, różniło się o wiele od życia kobiet dzisiejszych; nie było jeszcze tylu powieściarzów, którzy by nauczyli brać serca cudze i własne pod nóż anatomiczny, uczucia zaś wielkie, rzadkie były na tym świecie, lubiącym używać; tragedie znano tylko, a te są mniej liczne od dramatów, których zupełnie jeszcze nie znano. Życie kobiet przechodziło swobodne bez myśli i uczuć głębokich, bo myśli przerzadzają włosy, których ilość, sztuką perukarza w dziwne kształty spiętrzona, stanowiła wielką część piękności podług owoczesnego rozumienia, uczucia zaś starszymi czynią, a wówczas młodość i wdzięki stanowiły wszystko. Wszyscy żyli w teraźniejszości; któżby chciał zaglądać okiem błyszczącym młodzieńczym ogniem w przyszłość, by broń Boże ogień ten zwycięski łzami nie spłynął; któżby chciał czyste jak marmur czoło poorać smutnym przewidywaniem: wszyscy wpatrywali się w to słońce owoczesne Warszawy, w tego zawsze pięknego, zawsze grzecznego, zawsze miłego Stanisława Augusta,
którego oblicze spokojne i pogodne ciągle jednostajnym uśmiechem promieniało wszystkie okoliczne planety. Świetny był to czas! my nauczeni, nie rozumiemy szczęścia, obojętności i lekko- jrelności, a przecież dawniej dobrze umiano śmiać się, wesołą jitą przeskakiwać życie, jak Pompeji czarownych i rozkosznych muzyk dźwiękiem zagłuszać groźne ryki nad głową wiszącego panu.
Czas jakiś ciągnęła się rozmowa obojga krewniaków, leniwiej jak zwykle; roztargnienie coraz widoczniejsze, niecierpliwości napady, nawet niezwykłe zamyślenie odbijało się w słowach księżnej i odbierało młodemu hrabiemu odwagę, z jaką przyszedł tą razą po odpowiedź. Lecz nawet zapytania zrobić nie śmiał, i coraz smutniejsze, coraz czarniejsze snuły mu się po głowie myśli, na widok tego niezwyczajnego stanu pięknej kuzynki; tysiączne uczucia " wszystkie boleśnie krzyżowały się w duszy jego. Zazdrościł nie mając ani prawa do tego, ani wiedząc kogo obwiniać; rość taka bez celu jest najokropniejsza, bo sama w sobie zebrana, Bruźchodzi się ani na gniew, ani na wymówki, ani na słodką zemstę. Darmo rozumem swoim młodym chciał zbadać niezbadaną; podziejka równie w światowej. rozmowie jak w wejrzeniach wynikają się z przed jego uwag i postrzeżeń, to czułem słowem, to słowem urazy, to głosem drżącym od wewnętrznego wzruszenia, to rymem gniewu; jednym słowem natura uległa sztuce; rozpaczą ząjęty hrabia Andrzej przeczuwał i przewidywał tajemnicę jakąś, ?Odgadnąć jej nie potrafił.
W tem otwarły się podwoje pysznego salonu, w którym tak sam na sam w przedwieczornych siedzieli godzinach i rzęsiste wizyty. Pierwsza wbiegła raczej niżeli weszła piękna Jofata, bo wówczas kobiety piękne i młode nie wchodziły jak dzisiaj poważną stopą; wlatywały, lekkie sylfidy, na skrzydłach swych, fałdzistych spodnie, które zastępowały pomału niezgrabne ftwlci: kiedy nie było poezji uczuć, poezji wnętrza duszy, była natomiast wielka poezja powierzchowności, poezja życia rzeczywistego, poezja ubiorów, poezja trefionych włosów, poezja pudru różnobarwnego, poezja mowy, tonu, poezja przywitań i uścisków. Jedno z najpoetyczniejszych, a przynajmniej pewnie zmyślonych było przywitanie gospodyni domu z nienawistną krąjczyną; jak zaczęły się witać, uśmiechem miłym, miodopłynnymi słowy, spojrzeniem przy tym przemawiać, niedoświadczony pan Andrzej uwierzył prawie w szczerość, a przynajmniej w dobroć serca swojej bogini, która przebacza tak łatwo urazy swoje do tej głównej nieprzyjaciólki miane; te, wstydząc się może nieszpetnej natury młodego człowieka, wała ona tysiącznymi poprawami obmów szkaradnych, chęci szkoda, chociaż prawdziwą i główną przyczyną nienawiści było, że dziewczyna była piękna i młoda. Wówczas kiedy życie całe było, piękność wszystkim; wówczas kiedy trzeba było, albo nie być zupełnie, łatwo wyobrazić sobie można jaka przyjaźń musiała różnić ładne kobiety. A do tego kiedy Parysem to świadczyło o jakiejś głównej przemianie, odbywającej się w duszy czy w głowie. Westchnienie! tak jest, westchnienie usłyszał raz hrabia Andrzej; westchnienie księżny Ś*, było to zjawisko, które nawet przemądrego pana Kazimierza bałamuciło. Ostatniego osobliwie wieczora, który poprzedzał bal kostiumowy, księżna wydała się panu Andrzejowi najwięcej niezrozumianą; na jego pytania najczulsze, przysięgi najognistsze, wyrazy prosto z serca wyjęte, odpowiadała milczeniem; albo znowu jakby znudzona, namiętne wyrzucała wyrażenią bez związku jak z gorączki; w szaloną wpadając wesołości przemawiała dowcipem i szyderstwem tak przenikliwym, aż włosy młodzieńca wznosiły się ze strachu.
— Czegóż chcesz odemnie? — wołała jakby w rozpaczy; — ja nie jestem do szczęścia stworzoną, wszystkie zamysły moje los zawodzi nieubłagany... ty pojedziesz i zapomnisz... boś młody mój dobry kuzynku i...
— Wszak wiesz, że to od ciebie zależy, — odpowiedział rozczulony; — słowo jedno powiedz, o Jedno słowo błagam ciebie, słowo, od którego zależy cała przyszłość moja — i zapłakał dziecinnymi łzami.
— Słowo! słowo! — krzyknęła, — ty słów pragniesz? jutro usłyszysz słów niemało, tysiące, krocie; ale daj mi pokój do jutra; zlituj się nie męcz mnię więcej — do jutra!... Ach! jutro"!... jutro?... — i z niecierpliwością potrąciła ulubionego szpica, który nielitościwym piskiem zakończył scenę tylą namiętności odcieniowaną, iżby była godna naszych czasów i naszych powieściarzów.
Po długiej i bezsennej nocy, przyszło i jutro dla naszego bohatera; całonocnym myśleniem osłabiony, wszystkie jednakże zebrawszy siły, wziął nareszcie postanowienie męskie, wyrozumowane, konieczne: czuł iż rzeczy w tym samym stanie zostać nie mogą, chciał przemiany, gdyby nawet na najgorsze, a może nie mało do tego postanowienia przyłożyła się myśl dawna, nowym uczuciem zaćmiona, ale nie wypędzona. Dzieckiem jeszcze hrabia Andrzej marzył o podróżach; najulubieńsze książki jego były opisy cudzych krajów, dalekich miast i narodów! nie raz chodząc po szerokich, wiekowymi lipami zasadzonych ulicach ogrodu ojcowskiego, na skrzydłach wyobraźni przenosił się w dalekie kraje, i z tą myślą w głowie, odwiedzał, napoły dziecko jeszcze, nąjdalsze zakątki ogrodu, które małym będąc chłopcem nazwiskami miast i krajów różnych ochrzcił. Pierwsze chwile swobody młodzieńczej użył na to, by się puścić w świat; podróż swoją zaczął od stolicy, częścią aby naprzód poznać ojczystą stolicę, częścią by przyspieszyć paszport żądany za granicę; widok księżny nadał myślom jego inny kierunek; nie chcąc jednakże cofnąć zrobionych kroków paszport zatrzymał, i codzień prawie między rozebraniem a snem wzrok jego dzielił się między miniaturą kochanki i paszport; co dzień prawie zasypiał z westchnieniem napoły miłosnym, napoły podróżnym; co nocy marzył na przemiany o uroczej księżnie i o uroczych krajach nieznanych. Dziś albo nigdy! Myślał o sobie, ubierając się; albo tu przy niej zostanę na wieki najszczęśliwszy, albo na zawsze wyjadę, by szukać zgubionego spokoju. Z takim postanowieniem wszedł do księżny S*; w półubrana wybierała naprzeciw niemu z uśmiechem tak radosnym, czułym i czarującym, że aż zadrżało serce młodzieńca rozkoszą nadludzką.
I porwała go za rękę. — Szczęśliwa jestem! szczęśliwa!... ach sszczęśliwa — dodała cisnąc rękę o piersi własne — szczęśliwa — rzekła po chwili jakby się poprawić chciała — że ciebie widzę kochany kuzynka dzisiaj i mogę przeprosić... ale nie mam czasu, nie mam, na Boga się zaklinam, ani chwili jednej. Idź! idź! kochany kuzynku... jeszcze jedno uściśnienie ręki przyjacielskie! czy darowałeś mi?... bo widzisz K jestem biedna, zmęczona kobieta; ty nie wiesz, co to jest ten świat tak wesoły, tak śmiejący się, rozkoszą na pozór oddychający!.-. Ach, ja spokoju pragnę... spokoju kuzynku! ale idź! idź! czas tracę drogi przy tobie. — A widząc zapytanie jakieś w półotwartych ustach kuzynka, dodała jeszcze uciekając z pospiechem do gabinetu swego; — wieczorem bądź na dole przed domem księżny Wojewodziny, czekaj tam na mnie koniecznie, tam ci powiem.. — i z zamykających się drzwi tylko promień jeden ostatni, ogniem padł na duszę naszego hrabiego.
Ruch w mieście zwiększał się ku wieczorowi: ruch odpowiedni godności osoby wydającej bal, i balowi miesiącem przódy zapowiedzianemu. Na najodleglejszych Warszawy ulicach poznać było można, to jakieś zdarzenie odznaczające się odbywa się w mieście, bo chociaż festynów, bankietów i balów było bez liku w Warszawie w czasie Karnawałowym, każda przecie nowa zabawa u wielkiego pana dawana głośno się odbijała po całym mieście. Inaczej to dzisiaj; dzisia przechodząc przez ulicę, ledwie poznasz, czy się na niej w tym barokowym domu bal odbywa; po oświeconych patrząc oknach, myślałbyś, że tam może umarły ostatnią swoją paradę odbywa światłem otoczonym katafalku, gdyby cię przytłumiona nuta, więcej tęskna niż wesoła, Straussa lub Lannera nie nauczyła, że tam żywi się bawią; wyobrażenia nasze zdrobniały dzisiaj rozbiegając się po wszystkich stanach, życie panów spowszedniało przechodząc na dolne piętra, wszystko koło nas i w nas zmalało; któż dzisiaj balów nie daje! Inaczej się działo owego wieczora w Warszawie; na, ulicach mniej oświeconych jak dzisiaj wrzało życie pełne, tłumy ludu ciekawego przesuwały sie niesfornie napoły niknące w cieniach nocnych, Bipoly oświecone światłem buchającem od pochodni kometą lecących przed pańskimi powozami. Powozy następowały jeden po drugim nieskromną parką koni ciągnione; ale poszóstnym zaprzęgiem strojne świecące ubrania koni, lśniące od pozłoty, otoczone mnogą, zgrają pieszej i konnej służby w pysznych strojach, przemykały się szybko przed zdumionym ludem jak widziadła jakie, coraz nowych kształtów, coraz żywszych barw. Wesoło było w Warszawie w ostatnich dniach karnawału; nikt nie myślał o pokutnym poście.
Późno już było, coraz rzadsze przelatywały powozy, bo nawet Sg^Biiejszego znikły w oświeconych podwojach pałacu wojewodziny zewnątrz i wewnątrz błyszczał na około jak zamek diamentowy. Mimo dosyć mocnego zimna płaszczem owinięty stał hrabia Andrzej o kroków kilka od głównego wjazdu; biciem serca rachował wszystkie zajeżdżające powozy, i nie jedną już uwagę zwrócił na siebie, aż nareszcie żywszym ruchem uderzyła krew w zmrożoną twarz młodego trubadura, skoczył, aż żałosnym jękiem zadrżała gitara pod płaszczem ukryta, i z pysznego powozu wysiadającej księżnie S* podał rękę drżącą od zimna czy od wzruszenia. Widok ulubionej nagrodził długie oczekiwania chwile; a potem myślał, że tak późno przybyła umyślnie, aby tym swobodniej przy zmniejszonej liczbie zajeżdżających powiedzieć tych słów kilka, których się on spodziewał, bał i żądał zarazem; nie domyślał się zapewne, iż ona najpóźniej przybyła, aby wejść ostatnia między zgromadzone współzawodniczki; myśl o wrażeniu jakie sprawi przy wejściu na bal, wypędziła może nawet z myśli ranniejsze zamówienie hrabiego. A z cienia powozowego występując, światłem pochodni, jak wieńcem ognistym otoczona, z uśmiechem, ale uśmiechem malującym radość niezwykłą, zapytała go głosem dźwięczniejszym niż zwykle, bo drżącym od wewętrznego zadowolenia. — Czy piękna jestem w tym stroju?
Strój jej był rzeczywiście zachwycający, bo doskonale zrozumiany; nie był to strój ślepo i niewolniczo naśladujący wiek jaki lub kraj — o nie! był to kostium zapewne, ale zupełnie własny, nowym pomysłem szczęśliwie utworzony. Suknię miała z materii lekkiej, białej jak śnieg, przejrzystej jak mgła, to też jak mgłą kapryśną rozbiegły się fałdy szerokie spadające śniegiem ogona, tej konieczności balowej. Na spodzie suknia wykrojona w kształcie starożytnej tuniki, obszyta była szeroką taśmą złotą, wyobrażającą potok złoty; stanik na przodzie grubo ufałdowany, spięty był na ramionach dwoma złotymi głowami lwimi, emaliowanymi na czarno; przepaska również złotem przesypana spinała się na przodzie napierśnikiem i podobnież lwami. Rękawy krótkie, greckim niby krojem rozdwojone ściągnięte były dwoma guziczkami podobnymi do napierśnika; ręce były gołe, a miała je księżna jak z alabastru utoczone. Ubranie głowy było niemniej piękne i zupełnie odpowiednie całości; było takie jak na Antykach, włosy zebrane na wierzchu głowy utrzymywała siatka, złożona z łańcuszków złotych, której każde ogniwo odznaczone było emalią czarną: siatka ta, jak na dawnych posągach widzieć można, spięta była na przodzie głowy rodzajem złotego natyka, również z czarną emalią, ze środka której błyszczał cudnej wody, mniej jednak świecący niż jej oczy w tej chwili pełne nadziel. Na szyi łabędziej był wąż złoty, którego łuskę balladowała czarna emalia; podobneż były naramienniki i kolce. Cudowną była w istocie księżna, jak gwiazda w mglistej chmurze zawieszona; osobliwie dobrze był wyrachowany do jej rysów regularnych? liniami greckiemi zaokrąglonych, przy kibici giętkiej, uginającej, ten
napoły fantastyczny, napoły posągowy; wyglądała jak bóstwo Jgnera z mgły Ossianowej wypływające!
Okrzyk zachwycenia odpowiedział jej. W tej chwili wydała się hrabiemu piękniejsza niż najpiękniejsze jego marzenia młodzieńcze. Wstrzymując znakiem ręki idącą za nią służbę, oparłszy się na ramieniu hrabiego postępowała pomału po szerokich, miękkimi dymi wystanych schodach.
— I wiesz! — mówiła drżącym głosem, podnosząc mglisty ogon— "lesz co to jest?., to jest muślin indyjski, ten muślin, o którym na balu u hetmanowej krajczyna rozpowiadała nam jak o bajce jakiej,jak o Feniskie, twierdząc, że go niepodobna dostąp... Ja go dostałam Weie... już powątpiewałam... i dziś dopiero z rana, dziś!.. możesz sobie wyobrazić!... pierwszy muślin taki w Warszawie... O! krajna zachoruje.
— Więc po to kazałaś mi tu przyjść, by mi powiedzieć...
.— Daruj Andrzeju! ale ty nie rozumiesz tego... król będzie ubrany po grecku jak Alcybiades, dziś się z rana dowiedziałam o tym od pana pisarza; czy pojmujesz teraz ? a ta biedna .Jeżyna przysięgnie, że będzie w stroju Ludwika XIV, i wyobraź sobie jak będzie wyglądać w stroju ciężkim, robronowym pani cha! cha! cha!... — Aż się musiała zatrzymać na każdym schodzie, tak ją dusiła radość, dławiło poruszenie wewnętrzne; tchu brakowało, a z oczu łyskał już ten tryumf przeczuty. Mimo całej 'sztuki życia, serce jej biło tak gwałtownie pod tym cudownym muślinem, jak kiedy dzieckiem niewinnym szła po raz pierwszy do spowiedzi.
Lecz któż opisać zdoła, co się działo z hrabią Andrzejem; Przeziębił go aż do kości; te słowa lekkomyślne ukochanej, pały lodem na duszę jego: odczarowanie odzywało się w nim w swoej ostatniej i najokropniejszej przemianie.
—Więc po to kazałaś czekać na siebie, bym słuchał o królu? o pewności i chęci jaką masz z podobania mu się! — rzekł z takim wyrazem, że się aż opamiętała się księżna, i zwróciwszy na niego promieniste oczy, dobyła z nich spojenie najczulsze: była w nim proźba najtkliwsza, błaganie anioła; Spojrzenie to było arcydziełem sztuki, czy natury. Była tak szczęśliwą w tej chwili, iż chciałaby widzieć same szczęśliwe twarze koło siebie, twarze zapewne męskie tylko; upojenie radością Obrała za uczuciowe wzruszenie: jakoż w tej chwili zapału wierzyła sama w słowa, którymi pomału z czarującym wyrazem przemawiała do hrrabiego Andrzeja. — Źle mię rozumiesz; chciałam, abyś pierwszy widział mnie w tym stroju; mój pierwszy i najmilszy tryumf, w twoich chciałam czytać oczach! chciałam ciebie błagać o ten jeden wieczór, daruj mi go mój Andrzeju; ten jeden wieczór, niech użyję pełną, piersią zemsty nad tą nienawistną. Niech im zostawię na pożegnanie mój tryumf, bo ja to czuję, iż dziś zwyciężyć muszę; niech zejdą z pola tylu walk... tak, na pożegnanie mój drogi. jutro, jutro już twoje; moim niech będzie dzisiaj!... I coraz słodszym głosem, wzrokiem coraz ponęniejszym błagała.
Oniemiał hrabia Andrzej.
— Nie wierzysz! — mówiła coraz prędzej, czy zapałem nadzwyczajnym wiedziona, czy by prędzej zakończyć tę przedwstępną scenę, a w miękkich dłoniach cisnęła rękę hrabiego! — na twym ręku oparta wejdę między nich, i po godzinie tak długo żądanej zemsty, sama przedstawię cię królowi, jako tego, którego wkrótce, nazwisko...
W tej chwili na ostatnim już znajdując się schodzie wyprostowała się; mglisty ogon zsunął się z trzymającej dłoni i śniegiem potoczył po schodach. Hrabia Andrzej zadziwiony, omamiony tym wzrokiem tak tkliwym, słowy tak czułymi, uściskiem ręki tak szczerym nie wiedząc prawie co robi, chciał przyklęknąć, i zbliżył się ruchem prędszym od myśli, by ucałować tę uszczęśliwiającą go rękę. Księżną podniosła już nogę, by prędzej stąpać ku zwycięstwu; niezgrabną stopą zakochanego i zabałamuconego trubadura zatrzymany ogon ledwie dosłyszanym pryśnieniem oddarł się od sukni i śnieżną chmurą na niższe opadł schody. Była to jedna chwila, chwila krótka ale zapełniona uczuciami trudnymi do oddania; chwila szczytna i śmieszna razem Księżna i hrabia spojrzeli w jednym oka mgnieniu na tę nie do poprawienia szkodę; wzrok jaki rzuciła księżna na suknię a potem na niego, był tak wyrazisty, że aż się przestraszył hrabia Andrzej ; zbrzydła, zestarzała prawie w tej chwili. Ruchem szybkim jak myśl odepchnęła hrabiego, który oniemiały, słowa wyrzec nie był w stanie.
— Precz! precz! — przytłumionym wykrzyknęła głosem, głosem tak różnym od poprzedniej słodkiej mowy —precz! — powtórzyła, nie zważając na wyraz twarzy hrabiego i wzrok jego, w którym się mieściło przecie ostatnie błaganie i pierwsza groźba — precz niezgrabny! — a usta skrzywione drżały.
Prędkim ruchem skoczył hrabia i znikł biegnąc po schodach, jakby sie bał pogoni; chyba pogoni własnego żalu, bo księżna ledwie dostrzegła jego odejścia. Jak Niobe skamieniała, podobniejsza niż kiedy do posągu patrzała przed siebie na tę oddartą chmurę muślinu przed nogami leżącą. Co przecierpiała, ten pojmie tylko, kto zdoła wyobrazić sobie wszystkie te marzenia, z jakimi wyglądała miesiąc cały tej sukni, z jakimi ją witała, i z jakimi stroiła się na ten bal, już teraz dla niej zamknięty. W tej chwili nie myślała zapewne o całej przyszłości zniszczonej na zawsze, przyszłości która mogła być tak szczęśliwą...
Hrabia Andrzej tej nocy jeszcze wyjechał za granicę. Po długich latach, które zasmakowawszy w życiu podróżnym całą siłą wyobraźni i uczuć spaczonych, przywiązawszy się do człowieka, który wówczas sławą swoją zapełniał świat cały, przepędził za granicą w środku owych towarzystw wielkiego świata, których ogniskiem był: Paryż, powrócił mąż średniego wieku przetrawiony życiem. Odwiedził stolicę ojczystą ledwie pamiętając na chwile tak dawno minione, odległe o tyle zdarzeń późniejszych; na jednej z wieczornych zabaw stołecznych zdybał księżnę S* wdowę dotąd jeszcze, lecz ledwie ją poznał. Zmieniły się ich role; obojętnym wzrokiem, który tyle rzeczy widział, powlokł po twarzy tak sobie znajomej, i serce jego nic nie przemówiło. Księżna S* zadrżała na widok jego. Cóż dziwnego; on stał w środku tego życia światowej obojętności, z którego ona ,schodząc, już nadaremnie zwracała się do marzeń niepowrotnych w jej wieku. Na próżno!... Westchnienie niesłychane i nieuważane znikło w odgłosie pierwszych taktów muzyki balowej, gdy hrabia Andrzej przystąpił z grzecznym ukłonem, i prosił kuzynkę o rękę do poważnego tańca polskiego!...
Komentarze (0)