Wojna nikogo nie pozostawiła obojętnym. Zwłaszcza jednak zdecydowane stanowisko musieli zająć ci, którzy reprezentowali ważne grupy zawodowe, czy byli na świeczniku. Oni wcześniej czy później musieli zająć jakieś stanowisko i nic ich przed tym nie chroniło. Tak było w przypadku wielu znakomitych Niemców, którzy pokazali zdecydowany sprzeciw wobec ideologii nazistowskiej. Nie wahali się, a przecież taka postawa mogła ich drogo kosztować. Wielu zapłaciło nawet własną krwią. Jak na tym tle prezentuje się profesor Sonnenbruch? Odpowiedź wydaje się oczywista.

Jednak dla porządku trzeba zabrać różne informację i zastanowić się czy ma prawo do stwierdzenia: "Jestem uczciwym Niemcem". Z jednej strony lepiej niż ktokolwiek inny rozumie w jakim kierunku dążyła ówczesna władza i mówił wprost o swoim rozczarowaniu takim stanem rzeczy. W rozmowie z Bertą kładzie karty na stół i stwierdza, że Niemcy pod rządami Hilera, "rozstali się ze swoim szczęściem, ze swoim pięknem i dobrem, weszli na drogę szaleństwa". Jednak na tej konstatacji poprzestaje. To jest oburzające, bo przecież nie wystarczy dać do zrozumienia, ze coś jest złem, ale jeszcze trzeba z tym walczyć. Wyrażenie dezaprobaty to stanowczo za mało, bo do niczego nie prowadzi. Samo zamknięcie się, odizolowanie od świata niewielką mają wartość, kiedy wokół szaleją mordercze instynkty człowieka. Europa znalazła się w bardzo trudnej sytuacji także dziki takim ludziom jak profesor, którzy starali się zachować neutralność. Wszakże zbrodnia domaga się otwartego potępienia, a nie chowania głowy piasek. Oskarżam profesora, ponieważ nie walczyć z faszyzmem i tym samym swoją postawą dawał pozwolenie na rozprzestrzenianie się zła.

Znaczące i wiele mówiące są słowa Berty: "Zapiął się na wszystkie guziki po prostu nic go nie obchodzi!" W czasie wojny dobrego człowieka musi obchodzić los jego rodaków. Nie może się od wszystkiego odciąć. Przy tym odmowa przyjęcia prezentu, który chce mu wręczyć córka jest pustym gestem. Świadczy również o podwójnej moralności. Rzekomo kochający ojciec tylko może w ten sposób obrazić własne dziecko, a nie walczyć z nazizmem. Jest nawet śmieszny w tym swoim małym proteście. Mówienie: "od czterech lat, ja Europejczyk, nie bywałem w niemieckiej Europie. Ja Niemiec nie chcę bywać w niemieckiej Europie" to trochę za mało.

Według mnie tym bardziej od ludzi nauki powinno się wymagać respektowania zasad etycznych niezależnie od okoliczności. Ludzie mądrzy, wykształcenie, dobrze zorientowani w sytuacji powinni dawać innym wzór. Taka była potrzeba chwili i niestety, w odczuciu wielu, profesor temu nie sprostał. Zwłaszcza, że byli inni, którzy zachowali się bez zastrzeżeń i nie mieli problemu z pokazaniem po której są stronie. Jego alienacja i obojętność przemawia przeciwko niemu. Wtedy nie można było się izolować. Nic go nie usprawiedliwia.

Z drugiej strony nie uczestniczył w międzynarodowych konferencjach, bo wstydzi się i nie mógłby spojrzeć innym uczonym prosto w oczy. Jednak, czy nie miał dylematów moralnych, gdy patrzył na swoje oblicze w lustrze? Oskarżam profesora, że źle wychował swoje dzieci. Pozwolił synowi na uczestnictwo w Hitlerjugen, a później się dziwił, jak to się skończyło. Jako mądry obywatel i dobry rodzic powinien mu uświadomić, czym jest faszyzm. Jednak tego nie zrobił, nie zarysował strasznej wizji przyszłości Niemiec pod rządami SS. Mundur syna w jakimś stopniu też go obciąża. Człowiek światły powinien też wpłynąć na córkę. Czyż w takich czasach powinno się szukać mocnych wrażeń na ziemiach podbitych przez faszystów. Odpowiedź jest oczywista.

Oskarżam pana profesora o przyjęcie złej postawy wobec hitleryzmu. Nawet nie starał się pan pomóc swojemu najbliższemu przyjacielowi i uczniowi. Troska o rodzinę nie usprawiedliwia tchórzostwa i egoizmu. Jako uczony miał pan duże możliwości działania, ale ich pan nie wykorzystał. Wysoki Sądzie, piętnuję postawę profesora. Wyrządził wiele szkód i powinien za to ponieść surowa karę. Tego domaga się sprawiedliwość.