" ...W kilka dni później widziano Skawińskiego na pokładzie statku, idącego z Aspinwall do New Yorku. Biedak stracił posadę. Otwierały się przed nim nowe drogi tułactwa; wiatr porywał znowu ten liść, by nim rzucać po lądach i morzach, by się nad nim znęcać do woli. Toteż stary przez kilka dni posunął się bardzo i pochylił; oczy miał tylko błyszczące. Na nowe zaś drogi życia miał także na piersiach swoją książkę, którą od czasu do czasu przyciskał ręką, jakby w obawie, by mu i ona nie zginęła..."

… Lecz właśnie ten utwór, był mu najwierniejszym druhem w życiu. W czasie całej swej wędrówki do Nowego Yorku, obawiał się spojrzeć na białe stronice utworu. Każde jego spojrzenia na jego okładkę, ukochana Polska coraz wyraźniej jawiła się w starej, zamglonej już pamięci. Skawiński czuł strach przed bólem, który niszczył jego serce niczym kwas. Cały rejs na okręcie przesiedział zamknięty samotnie w swej małej kajucie. Usiłował zasnąć, jednak wspomnienia ciągle wracały, przychodziły ze zdwojoną siłą, sprawiając coraz większy ból, przedstawiając się coraz ostrzej.

Czwartego dnia rejsu, w końcu "Quinn Mary", zawinął do portu. Skawiński z pośpiechem zszedł z pokładu. Zatrzymał się na moment i popatrzył w górę. Na grubym palu widniała tabliczka, na której było napisane "Welcome in New York". Skawińskiemu nieomal serce pękło z palącego żalu. Ponownie poczuł, jak daleko znajduje się od swej ojczystej ziemi.

Dotarł do niewielkiego parku, dostrzegł pustą ławkę umiejscowioną w cieniu rozłożystego drzewa, spoczął na niej i zaczął przeglądać swą książkę. Każdy wers przynosił mu obraz okolic rodzinnych, gdzie kiedyś żył. Czytał i widział Zosię ubraną w białą zwiewną sukienkę, widział zaróżowione policzki Tadeusza, uwodzenie Telimeny, stał się Księdzem Robakiem, rozprawiającym się z niedźwiedziem.

Obudził się kolejnego dnia, zanim wybiło południe. Na przemian szlochał i zanosił się szczerym śmiechem. I wówczas już nic na świecie nie było w stanie go powstrzymać. Złapał książkę i pośpiesznie ruszył w stronę nabrzeża. Zbliżył się do marynarzy, którzy zajęci byli załadunkiem i po chwili rzekł:

- Dzień dobry Panom!

-Dzień dobry!

Odparł na jego powitanie któryś z marynarzy.

- Może wiecie, który okręt zamierza płynąć do Europy?

- Z tego, co wiem to "św. Victoria" ma rejs do Neapolu

Odezwał się barczysty marynarz i pokazał Skawińskiemu miejsce, gdzie zacumowany był okręt.

- Serdecznie dziękuję za informację

Odrzekł starzec i w pośpiechu ruszył w stronę wskazanego mu miejsca.

Dopiero co poznani marynarze, powiedzieli, iż zabiorą go ze sobą, jeśli pomoże wraz z nimi załadować skrzynie. Starzec zgodził się natychmiast, pomimo tego, że nie był już młodzieńcem, lecz myśl o wyruszeniu w drogę powrotną dostarczała mu niezbędnych sił.

Ładowanie przeciągnęło się aż do godzin popołudniowych. Dopiero ok. godziny 19 okręt odbił od brzegów Ameryki, i wkroczył na niezgłębione wody oceanu. Starzec poszedł do zaoferowanej mu kajuty. Na drzwiach umocowany był wieszak, podłoga przykryta wytartym chodnikiem, oprócz tego, znajdowała się tam mała koja i niewielki okrągły stoliczek. Starzec, zmęczony całym dniem, położył się do łóżka.

Nagle wszystko ożyło. Znajdował się teraz tuż przy wejściu do swego domu. Witali go jego najbliżsi, po twarzy spływały mu wielkie łzy. W największej izbie zgromadziła się cała jego rodzina. Wszyscy byli tak uradowani jego widokiem, jakby właśnie wrócił z długich wakacji, jego również przepełniało szczęście…

Nastał kolejny ranek, któryś marynarz zjawił się u Skawińskiego ze śniadaniem, lecz on nawet się nie poruszył. Marynarz stwierdził, że Skawiński jeszcze się nie obudził, dlatego wrzasnął tubalnym głosem - "pobudka!", ale starzec nie zareagował. Marynarz zbliżył się do niego. Na twarzy Skawińskiego zastygł błogi uśmiech, a w kąciku jego oka lśniła wielka łza.

Był martwy…