Jurand ze Spychowa to postać wykreowana przez Henryka Sienkiewicza, którą umieścił w scenerii bagien, gdzie miła on swoją posiadłość. Miał tytuł komesa a poczynał sobie jak udzielny książę, grabiąc i wykańczając okolicznych Niemców. Szukał na nich pomsty za śmierć swojej żony i nie miał nigdy dosyć wrogiej krwi.

Zachowywał jednakże obyczaje prawego rycerza i nigdy nie splamił się zdradą. Odpowiadał napaścią za napaść, ale nigdy nie atakował bezbronnego, ani takiego kto był obrócony plecami. Okrutnie poczynał z Krzyżakami, ale i oni nie skąpili mu najazdów. W jednej z takich potyczek pozbawili możnego pana oka. I tak trwała ta ciągła szarpanina i zapewne długo by tak było, gdyby...

Nagle Niemcy postanowili przechylić szalę na swoją stronę, mając już dosyć utraty swoich ludzi. Porwali więc Danusię, córkę Juranda. Ta wieść zdruzgotał wielkiego rycerza i pogrążyła w rozpaczy. Był gotów na wszystko, byle tylko odzyskać ukochaną istotę.

Pojechał do Szczytna, na wezwanie porywaczy, nie mówiąc nic nikomu, też na ich wyraźny rozkaz. Pozbył się całej swojej dumy i postanowił ukorzyć się przed okrutnym wrogiem, mając nadzieję na ratunek dla jedynej córki. Nie zważa na swoją godność i poniża się do granic możliwości. Krzyżacy jednak kpią z niego i niszczą go jako rycerza i jako człowieka. Miażdżą go całkowicie. Kiedy go wypuszczają, nie jest to już dawny Jurand ale wrak człowieka, który tylko trochę przypomina strasznego pana ze Spychowa.

Kiedy dochodzi do konfrontacji z jego katem, nie mści się ale jakimś nadludzkim czynem miłosierdzia przebacza straszna krzywdę i puszcza Zygfryda wolno. On przebolał śmierć córki, ale nie obrócił się przeciwko Bogu, lecz w modlitwie odnalazł uspokojenie.

Ten żelazny człowiek na pewno zasługuje na szacunek i podziw, bo któż potrafiłby tak wspaniałomyślnie postąpić ze swoim największym wrogiem.