Spis treści:

Ignaz Semmelweis. Człowiek, który nie nauczył lekarzy mycia rąk

Wyobraź sobie chirurga przygotowującego się do operacji.

Czy w twojej głowie właśnie pojawił się obraz lekarza w czepku i fartuchu, szorującego ręce w umywalce za drzwiami oddzielającymi strefę zabiegową od reszty szpitala? Nawet jeśli nie, to przyznaj, że taki widok byłby dobrą ilustracją dla mojej prośby.

Higiena, a właściwie sterylność dłoni lekarza, wszystkich narzędzi i w ogóle każdej powierzchni na sali operacyjnej jest dziś powszechnym standardem, który w miarę możliwości wdraża się nawet w medycynie polowej. To coś tak oczywistego, że trudno w ogóle dopuścić do siebie możliwość, żeby kiedykolwiek było inaczej. Przecież nawet przed odkryciem wirusów i bakterii ludzie musieli kojarzyć brud z zakażeniem i chorobą.

Jeśli tak sądzisz, to niestety przeceniasz całe pokolenia medyków, cyrulików i kształconych lekarzy, którzy nawet mając przed oczami niezbite dowody na konieczność mycia rąk, latami udawali, że ich nie widzą. Ba! Uważali takie insynuacje za śmiertelną obelgę.

Bardzo boleśnie przekonał się o tym Ignaz Semmelweis – węgierski lekarz, który jako pierwszy zrozumiał te zależności, za to z całą pewnością nie pierwszy zderzył się z bezmiarem ludzkiej głupoty i zadufania.

W lutym 1846 roku 28-letni wówczas Ignaz Filip Semmelweis objął swoje pierwsze medyczne stanowisko, został asystentem Kliniki Położniczej w Wiedniu. Był to raczej efekt chwytania nadarzającej się okazji, a nie świadomego wyboru spośród wielu opcji – Semmelweis nigdy wcześniej nie miał bliższej styczności ani z położnictwem, ani z ginekologią. W założeniu miała to być zresztą chwilowa przygoda, bo jego poprzednik przed odejściem zapewnił sobie możliwość powrotu.

Gdy Semmelweis obejmował posadę, był pogodnym, nieco niefrasobliwym młodzieńcem. Wystarczyło jednak kilka miesięcy, aby jego charakter uległ całkowitemu przeobrażeniu. Tym, co w krótkim czasie (jak się okazało na zawsze) odebrało mu radość i humor, była choroba, na którą nawet nie zapadł. Każdego dnia bezsilnie patrzył jednak na jej tragiczne konsekwencje – choroba, o której mowa to gorączka połogowa.

Jedno miasto, dwie kliniki. Dramat wiedeńskich matek w XIX wieku

Żeby w pełni zrozumieć, z czym zetknął się Ignaz Semmelweis, musimy przynajmniej pobieżnie zarysować sytuację ciężarnych kobiet w Wiedniu z połowy XIX wieku. W mieście funkcjonowały wówczas dwa pododdziały jednej kliniki położniczej. Kwestię podziału pacjentek między oddziałami rozwiązano bardzo prosto – jednego dnia wysyłano je do jednej, a kolejnego do drugiej i tak na zmianę. Oba znajdowały się w bezpośrednim sąsiedztwie. W jednym przyjmowały i kształciły się głównie położne, a w drugim przede wszystkim studenci – oczywiście pod okiem doświadczonych lekarzy. 

Na pozór obu placówek nie różniło nic. Mimo to kobiety, które zbliżały się do rozwiązania, potrafiły symulować poród na ulicy i błagać kogo tylko się dało, żeby nie trafić na "oddział studentów". Był to efekt plotki, która głosiła, że śmiertelność jest tam nawet kilkadziesiąt razy większa niż u położnych! Najgorsze, że plotka, nie była plotką, ale "czystą" prawdą – pierwszego miesiąca pracy Semmelweisa na jego "studenckim" oddziale zmarło przynajmniej 38 z 208 przyjętych kobiet – ponad 18 proc. Na drugim oddziale odsetek nie przekraczał 4-5 proc. 

ignaz semmelweis
Ignaz Semmelweis w wieku 42 lat/ fot. József Borsos/ Albert Doctor/ domena publiczna

Przełożonym Ignaza był profesor Johann Klein, który szybko stracił sympatię do swojego nowego podwładnego. Stary doktor o ugruntowanej pozycji ponad wszystko cenił spokój, a ten nieustannie zakłócał mu przepełniony niepokojem Semmelweis, który bez przerwy dopytywał o szczegóły dotyczące gorączki połogowej. Największym "grzechem" asystenta były jednak otwarcie wygłaszane poglądy, w których śmiał on kwestionować ówczesny stan wiedzy lekarskiej. Ten w skrócie brzmiał mniej więcej tak – gorączka połogowa to straszna choroba, na którą niewiele można poradzić.

Gorączka połogowa – życiowa misja i przekleństwo Semmelweisa

Jej przyczyn upatrywano w "złym powietrzu", nieczystościach w jelitach pacjentek i zaburzeniu równowagi płynów w organizmie. Chodzi o teorię humoralną, w myśl której w ludzkim organizmie za zdrowie odpowiadają odpowiednie proporcje czterech płynów ustrojowych – krwi, flegmy, żółci i czarnej żółci – a choroby to zaburzenia w optymalnych proporcjach. Właśnie z teorii humoralnej wynikała niesamowita popularność upuszczania krwi.

Owładnięty palącą potrzebą rozwiązania zagadki nieporównywalnie wyższej śmiertelności na swoim oddziale Ignaz Semmelweis zaczął prowadzić coraz dokładniejsze statystyki i sekcje zwłok zmarłych kobiet. Nie trafiał jednak na nic, co mogłoby wyjaśniać te różnice. Co gorsza, dane wskazywały na coraz większy odsetek zakażeń. W międzyczasie węgierski asystent wykluczył szereg innych możliwości – odmienne metody leczenia na obu oddziałach, liczbę pacjentek (wysoką śmiertelność tłumaczono epidemią, ignorując fakt, że granicę epidemii wyznaczała ściana oddziału), a nawet różne praktyki religijne bywających na oddziałach księży.

Przełom nastąpił w dramatycznych okolicznościach – po śmierci najlepszego przyjaciela Semmelweisa, Jacoba Kolletschki. Ten zmarł w 1847 roku na skutek zakażenia, które wdało się w ranę po tym, jak jeden ze studentów przypadkowo zranił swojego nauczyciela skalpelem. Wszystko wydarzyło się podczas krótkiej nieobecności Semmelweisa w Wiedniu – na początku roku Kolletschko namówił go do wyjazdu, aby Ignaz choć przez moment odpoczął od trapiących go problemów.

Protokół sekcji zwłok, z którym zapoznał się Semmelweis, do złudzenia przypominał setki opisów wnętrzności zmarłych na gorączkę połogową pacjentek wiedeńskiej kliniki.

W tym momencie na Węgra spłynęło olśnienie – Kolletschko zmarł na skutek dostania się do organizmu "trupich cząstek". Olśnienie miało jednak wyjątkowo gorzki smak – Semmelweis w końcu zauważył tę nieuchwytną różnicę między oddziałami – studenci i lekarze każdego poranka przed wejściem na oddział przeprowadzają sekcje zwłok, położne nie. Wzrost śmiertelności, który zaobserwował po objęciu swojego stanowiska, był efektem jego nadprogramowej pracy w prosektorium, gdzie tygodniami szukał odpowiedzi na dręczące go pytania.

Bakterie po raz pierwszy wykryto niemal 200 lat przed opisywanymi tu wydarzeniami, jednak nikt nie łączył ich wówczas z chorobami. Semmelweis, który wiedział już, że za wszelką cenę musi wyeliminować z oddziału to, co lekarze po sekcji przenoszą na rękach i narzędziach, postanowił wykorzystać wodę z podchlorynem wapnia – wybrał tę substancję, bo w jego ocenie najlepiej zwalczała zapach rozkładającego się ciała. Szczęśliwie związek wykazuje też działanie antyseptyczne – to jeden z niewielu momentów w życiu Semmelweisa, kiedy dopisała mu fortuna.

Rewolucja Semmelweisa. Banalne rozwiązanie, cudowne efekty

Po wprowadzeniu rygoru mycia rąk przed każdym wejściem na oddział śmiertelność spadła z 12,34 do 3,04 proc. Nie ma mowy o błędzie statystycznym. Już w tym momencie zaczęły jednak pojawiać się głosy, które mimo oczywistych w interpretacji danych kwestionują teorię Semmelweisa. Robią to nie tylko inni lekarze, ale nawet studenci. Szybko do ich rąk trafia zresztą doskonały argument – po początkowych sukcesach, pewnego dnia na oddziale Semmelweisa na gorączkę zapadają niemal wszystkie pacjentki. Gdy niedowiarki triumfują, nasz bohater głowi się nad możliwą przyczyną. W końcu dociera do niego, że pacjentka leżąca wówczas najbliżej drzwi cierpiała na zaawansowanego raka macicy i wykazywała oznaki zakażenia. Lekarze umyli ręce przed wejściem, ale nie po zbadaniu pierwszej (ani żadnej innej) pacjentki.

Ignaz rozszerza swoją teorię – źródłem zakażenia, oprócz zwłok, mogą być też żywi. Procedury także ulegają rozszerzeniu – odtąd mycie rąk w chlorowanej wodzie jest obowiązkowe po każdym badaniu. Niedługo później odsetek zakażeń wynosi zaledwie 1,3 proc. – mniej niż na oddziale położnych.

Każdy czytelnik ma teraz nadzieję, że wkrótce po odkryciu Semmelweisa wszyscy lekarze zrozumieli doniosłość tych wniosków i wdrożyli jego procedury, a sam Ignaz doczekał się wiecznej sławy i posłuchu nie mniejszego niż jego mocowany na cesarskim dworze przełożony (profesor Klein). Niestety jak już wspomniałem na początku artykułu, nic takiego nie miało miejsca. 

Największa hańba w historii medycyny

Początkowo wydaje się, że tezy węgierskiego lekarza znajdą posłuch wśród starszych kolegów po fachu – jeden z nich, profesor Hebra publikuje nawet artykuł opisujący osiągnięcia Semmelweisa (ten z nie do końca znanych przyczyn długo wzbraniał się przed wzięciem pióra do ręki). W 1848 przez Europę przetacza się rewolucyjna zawierucha znana dziś jako Wiosna Ludów, kiedy wiele narodów bez własnego państwa (m.in. Węgrzy podlegli monarchii habsburskiej) domagali się większej autonomii.

Semmelweis sympatyzował z "wywrotowcami", o czym nie zapomniał powiadomić austriackich władz profesor Klein. W tym miejscu może nazwijmy go już "po imieniu" – leniwe, zakompleksione beztalencie, które niemal wszystko, co osiągnęło, zawdzięczało koneksjom na dworze. 

Mimo wstawiennictwa kilku innych profesorów Klein wymusza na Semmelweisie odejście z wiedeńskiej kliniki w marcu 1849 roku. Ignaz wraca na Węgry i przyjmuje mało znaczącą posadę w klinice położniczej szpitala w Peszcie. Wszystko do złudzenia przypomina historię z Wiednia – obejmuje oddział z szalejącą gorączką połogową, wprowadza nakaz mycia rąk, czym redukuje chorobę niemal do zera (w latach 1851-55 na 933 pacjentki umiera zaledwie 8).

Co robią w tym czasie położnicy w najbliższych szpitalach, którzy dobrze wiedzą o osiągnięciach Semmelweisa? Zamykają oczy, przykładają ręce do uszu, zaczynają nucić "la-la-la-la-la" i ignorując otaczającą rzeczywistość, zlecają lewatywy, twardo obstając przy teorii, że gorączka połogowa to wynik nieczystości w jelitach. 

"Ręce dżentelmena zawsze są czyste". Absurdalne argumenty, kuriozalne zadufanie

Semmelweis był w coraz gorszej formie psychicznej, jednak nie porzucił nadziei na zmianę skostniałego układu i uratowanie tysięcy kobiet przed bolesną śmiercią. Publikuje dwa artykuły, krótką książkę, występuje też na kilku konferencjach, co umożliwia mu tytuł profesorski nadany przez jeden z węgierskich uniwersytetów. Ten jednak nie liczy się zbytnio w świecie ówczesnej europejskiej medycyny. Coraz mniej, o ile to w ogóle możliwe, liczą się też słowa samego Semmelweisa, który podczas wystąpień, a także w listach do kolegów po fachu otwarcie nazywa ich mordercami kobiet.

semmelweis książka
"Etiologia, pojęcie i profilaktyka gorączki połogowej" - strona tytułowa książki Semmelweisa. Jak widać, nie pisał po węgiersku, więc nieznajomość języka nie usprawiedliwia lekarzy, którzy nie przyjęli oczywistych opisanych w niej faktów /fot. domena publiczna

Można zrozumieć oburzenie ludzi, którym ktoś zarzuca umyślne zabijanie innych ludzi, szczególnie gdy takie zarzuty kieruje się pod adresem lekarzy. Trudno jednak pojąć jak bardzo zaślepieni osobistą antypatią mogli okazać się, bądź co bądź, naukowcy. Nie potrafiąc wskazać żadnych sensownych argumentów w kontrze do badań i statystyk prezentowanych przez Semmelweisa, postanowili zadowolić się tymi zupełnie absurdalnymi. Jednym z nich jest stwierdzenie, że "lekarze to dżentelmeni, a ręce dżentelmenów zawsze pozostają czyste". Innym była opinia wygłoszona podczas jednej z konferencji, na której uznano, że odkrycia Semmelweisa "są oparte na jakichś pożytecznych założeniach, ale poprawne ich wykonanie jest związane z takimi trudnościami, że bardzo problematyczne korzyści nie usprawiedliwiają ich stosowania".

Żeby nikomu nie umknęła istota tej wypowiedzi, pozwolę sobie doprecyzować – trudnościami nie do przeskoczenia dla ówczesnych lekarzy było... umycie rąk.

Smutny koniec Ignaza Semmelweisa. Ojca dezynfekcji pokonało zakażenie

W 1864 roku psychika węgierskiego lekarza była już w opłakanym stanie. Żona zawiozła go do Wiednia, by szukać pomocy u jednego z nielicznych przyjaciół Semmelweisa, wspomnianego wcześniej profesora Hebry. Po przyjeździe zabiera on Ignaza na spacer, który kończy się w ogrodach zakładu dla obłąkanych. W końcu Hebra zostawia przyjaciela samego, a ten wpada w szał, który wymaga interwencji strażników. 

Ignaz Semmelweis, człowiek, który już przed odkryciami Pasteura uratował setki kobiet przed tragiczną śmiercią, umiera 14 sierpnia 1865 roku w wieku 47 lat. Przyczyną zgonu jest... zakażenie. Romantyczna teoria głosi, że śmiertelna rana powstała przypadkowo podczas jednej z ostatnich sekcji prowadzonych przez Semmelweisa, ale bardziej prawdopodobna jest ta mówiąca o pobiciu na terenie zakładu psychiatrycznego. 

Ludwik Pasteur odkrył bakterie odpowiadające za fermentację i gnicie – gronkowce i paciorkowce – w 1860 roku. Za ojca antyseptyki, dziedziny zajmującej się niedopuszczaniem do zakażenia drobnoustrojami w trakcie zabiegów medycznych, uważa się Josepha Listera, który w swojej praktyce chirurgicznej wykorzystał karbol. Jego teoria znajdująca mocowanie w pracach Pasteura spotkała się z powszechną akceptacją w dwóch ostatnich dekadach XIX wieku.

Obaj wymienieni naukowcy byli wybitnymi umysłami, żaden z nich nie negował zresztą odkryć Semmelweisa, a sam Lister nie raz wymieniał go w swoich licznych wystąpieniach. Było już jednak za późno, aby główny zainteresowany mógł w końcu zaznać spokoju dzięki świadomości, że jego praca nie poszła na marne. Trzy lata przed wybuchem zainteresowania pracami Listera spokój przyniosła mu śmierć.

muzeum semmelweisa
Muzeum Ignaza Semmelweisa w jego dawnym domu rodzinnym.  Semmelweis doczekał się kilku pomników, ulic, okolicznych monet, a nawet nazwania swoim imieniem jednego z węgierskich uniwersytetów. Szkoda, że dopiero wiele lat po śmierci / fot. Biusante/ CC BY-SA 4.0

Kilkanaście zmarnowanych lat w ocenie Jurgena Thorwalda, autora książki "Stulecie chirurgów" pozwala podsumować tragiczną historię Ignaza Semmelweisa następującym zdaniem:

"Nigdy później zarozumiałość, jednostronność i skostniałość uznanych 'bogów medycyny' nie miała tak fatalnych skutków dla postępu w medycynie, jak wtedy".

Oby nigdy więcej nikt nie miał okazji wykorzystać tego zdania inaczej niż w kolejnym artykule poświęconym tragicznym losom Ignaza Semmelweisa.

Źródła: Kubicki J., "Historia aseptyki i antyseptyki"; Thorwald J., "Stulecie chirurgów"; 

Marcin Szałaj

Czytaj także:

Robotyczny pies do zadań specjalnych. Co potrafi?

Zmiana czasu szkodzi zdrowiu. Jak przestawić zegar biologiczny?

Wykonujesz kilka czynności jednocześnie? To tylko złudzenie