Jest późna noc, a ja siedzę nad kartką papieru, a po moim czole spływają krople potu. Wiem, że już bardzo niedługo przyjdzie kres mojego życia. Nie wiem, czy ktokolwiek przeczyta kiedyś moje zapiski, jednak odczuwam wewnętrzną potrzebę przelania na papier historii mojego życia.

Whisky, moja jedyna przyjaciółka i towarzyszka, dodaje mi sił.

Przyszedłem na świat w ubogiej, wiejskiej rodzinie drwali. Nie miałem rodzeństwa, toteż od najmłodszych lat dokuczała mi samotność. Prawie cały czas spędzałem sam, aż do momentu, gdy mając cztery lata stworzyłem sobie przyjaciela. Miał na imię Jacek i miał tyle lat, co ja, a jego włosy miały kolor pszenicy. Był trochę wyższy niż ja, bardzo silny, choć szczupły. Wszędzie chodziliśmy razem: czy to do stodoły poleżeć na sianie, czy do obory wydoić krowy. Razem karmiliśmy kury, biegaliśmy po pełnych kwiatów łąkach, z których układaliśmy kolorowe bukiety. Przeżywaliśmy razem wszystkie chwile, dobre i złe, momenty załamania i słabości, ale i euforii. Kiedyś udaliśmy się nad rzekę. Wystarczył moment nieuwagi, by wartki nurt porwał nie umiejącego dobrze pływać Jacka. Widziałem, jak znosi go prąd wody. Po chwili znikł z moich oczu. Już nigdy go nie zobaczyłem.

Wreszcie nadszedł czas pójścia do szkoły. Od dawna czekałem na ten moment. Miałem nadzieję, że zyskam tam nowych przyjaciół. Z zazdrością patrzyłem na idących grupami, rozweselonych rówieśników. Chciałem i ja zaprzyjaźnić się z kogokolwiek, jednak na przeszkodzie stała mi paraliżująca nieśmiałość. Ona była powodem mojego odseparowania od reszty kolegów. Za jej przyczyną moje dorastanie było pełne smutku i niechęci do świata. Wiedziałem, że rodzice bardzo ciężko pracują, bym miał zapewniony byt. A jednak czułem się nieszczęśliwy. Nie umiałem powiedzieć im o moich troskach i zmartwieniach, jednak nie chciałem dostarczać im kolejnych kłopotów. I tak w samotności upływały po sobie dni, tygodnie, miesiące i lata. Miałem już około siedemnastu lat, kiedy odkryłem zasoby barku ojca. Gdy byłem sam, otworzyłem kluczykiem drzwiczki, za którymi kryły się rozmaite trunki. Pierwszy raz widziałem taką ilość alkoholu. Sięgnąłem po jedną z butelek. Szczególnie zasmakował mi napój, na którego etykiecie widniał napis "whisky". Miała ostry, palący w gardle smak. Po kilku łykach zaczęło mi się kręcić w głowie. Za moment świat wyglądał już zupełnie inaczej, był barwny i kolorowy, a przy tym było mi lekko na sercu. W poszukiwaniu tych przeżyć zakradałem się do barku coraz częściej. I tak powoli uzależniłem się. Swoje smutki topiłem w kieliszku. Alkohol znieczulał mnie na ból samotności. Tymczasem zdarzył się tragiczny wypadek. Niefortunnie spadające drzewo przygniotło moich rodziców. Mając dwadzieścia cztery lata zostałem całkowicie sam na świecie.

Nieustannie zapijałem samotność. Znałem kilku podobnych mi ludzi, których jedynym zajęciem było picie. Razem przepijaliśmy ostatnie grosze. Opuścili mnie, kiedy nie miałem już nic. Jestem sam, nikt mnie nie potrzebuje ani za mną nie tęskni, ludzie gardzą mną, a ja się temu nie dziwię. Ostatnie kilkanaście lat zlewa się w jedno. Każdy dzień podobny był do drugiego. Szara monotonia alkoholika. Nie chcę tak już dłużej żyć. Postanowiłem zakończyć moje zmarnowane życie. Obok mnie leży sznur, a w ogrodzie czeka na mnie mocny konar drzewa.