Akcja, którą zorganizowano pod Arsenałem była dogłębnie przemyślana i dobrze przygotowana, miała jeden główny cel: uwolnić Rudego, który miał zostać przewieziony w więziennym transporcie na Pawiak z alei Szucha. Organizacją akcji zajął się Kedyw oraz organizacja Szarych Szeregów.
Decyzję o takim "skoku" powzięto po otrzymaniu wiadomości o bestialskim i okrutnym potraktowaniu Rudego przez pracowników gestapo podczas pierwszych przesłuchań. Doprowadzono go wówczas do strasznego stanu, mocno pobito, z czym wiązały się ogromne cierpienia i bóle zarówno fizyczne, jak i psychiczne naszego przyjaciela. Zdecydowano, więc że nie możemy dopuścić do dalszej przemocy fizycznej na Rudym, zapadła decyzja o odbiciu go z więziennej karetki. Wszyscy z niecierpliwością i niepokojem czekaliśmy na datę jego przewiezienia na Pawiak.
Oczekiwana data w końcu nadeszła, nigdy nie zapomnę tego dnia tygodnia- piątek, mniej więcej piąta po południu. My od dawna znajdowaliśmy się we wcześniej umówionych miejscach, obstawialiśmy skrzyżowanie ulicy Bielańskiej i Długiej, którędy miał przejeżdżać konwój. Byliśmy gotowi do działania. Naszą bronią były pistolety oraz granaty, a także każdy miał przynajmniej jedną butelkę napełnioną benzyną. Naszym dowódcą był Orsza- komendant, który raz po raz nerwowo macał kolbę swojego pistoletu, by być gotowym na błyskawiczne oddanie strzału. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta i nerwowa, trwaliśmy bez ruchu ocierając pot kąpiący z czoła, jednakże nikt nie rezygnował, czekaliśmy na odpowiedni sygnał. Wreszcie Orsza zauważył znak, który wysyłał mu łącznik, co oznaczało, że karetka z Rudym wjechała już na odpowiednią trasę i lada chwila pojawi się w zasięgu naszego wzroku. To był sygnał rozpoczęcia akcji, ten, na który od kilkunastu minut wszyscy wyczekiwaliśmy. Spowodował on szybsze bicie serca i wzrost ciśnienia, ale emocje musiały zostać utrzymane w odpowiednim napięciu, nie było czasu na wzruszenia czy nerwy, gdyż to mogłoby sparaliżować nasze działania. Czas było rozpocząć naszą misję. Szybko usłyszeliśmy doniosły gwizd Orszy, co sygnalizowało nam, że musimy być już w pełnej gotowości, że zaraz dojdzie do ostatecznego spotkanie i działania. Nagle ujrzeliśmy, że na ulicy, na której miała rozegrać się cała scena jest mnóstwo ludzi, nie było w tym nic dziwnego, ale zawsze można było napotkać wśród nich gestapowców ubranych po cywilnemu, którzy w razie takiej potrzeby staną do walki i ochrony konwoju. To dodatkowo zwiększało napięcie i rodziło obawy. Zdawaliśmy sobie sprawę, że w razie pojawienia się dodatkowych agentów nie będziemy mieli z nimi szans, jednakże to nas nie zrażało, byliśmy gotowi walczyć o wolność Rudego. Nagle zobaczyliśmy więzienną karetkę, mknęło dosyć szybko i pewnie, niechybnie zbliżała się w naszą stronę. Kiedy już wszyscy byliśmy gotowi do ataku, nagle ni stąd ni zowąd na ulicy pojawił się policjant, co niezmiernie komplikowało nasz plan i mogło zupełnie przekreślić zamierzoną misję. Zośka zachował zimną krew i wydarł się, by ten zniknął z ulicy, jeżeli chce zachować swoje życie. Policjant oczywiście nie przejął się krzykami chłopaka a tylko zbulwersował i szybko sięgnął po swoją broń, by spacyfikować Zośkę. Gra była warta świeczki, dlatego Zośka nie zawahał się zlikwidować intruza.
Karetka była już bardzo blisko, niemalże na wyciagnięcie ręki, jednakże nieoczekiwanie jeszcze bardziej przyspieszyła a jej kierowca zmienił nieco wytyczony tor jazdy, jakby mając przeczucie, że coś jest nie tak, że coś wisi w powietrzu. Nie było więc czasu do namysłu, trzeba było działać. Ruszyliśmy. Wyskoczyliśmy tuż przed karetkę, by zmusić ją do zatrzymania i równo wyciągnęliśmy nasze butelki z benzyną. Po ich wyrzuceniu więzienny samochód szybko zajął się od płomieni, co zmusiło kierowcę do opuszczenia swej szoferki. Wywiązała się strzelanina: gestapowcy kontra my. Wymiana ognia trwała przez znaczną chwilę, później został z nich tylko jeden, który sprytnie się schował, tak by ochronić się przed strzałami Polaków a samemu mieć niezłe pole rażenia. To było dla nas niewskazane, minuty upływały i zaraz mogły pojawić się posiłki, co zapewne zmusiło by nas do odwrotu i uniemożliwiło odbicie Rudego. W końcu, ktoś z nas zestrzelił gestapowca i droga do wnętrza furgonetki była już "czysta". Podbiegliśmy do niej, chwile mocowaliśmy się z zamkiem, aż wreszcie Alkowi udało się otworzyć pancerne drzwi, poprzez które rozbiegli się zdziwieni i zaskoczeni przebiegiem wydarzeń więźniowie. Przez chwile nie mogliśmy odnaleźć wśród nich Rudego, w końcu, gdy kurz nieco opadł dojrzeliśmy go, był w bardzo ciężkim stanie. Na czworakach podążał w stronę wywarzonych drzwi. Szybko potrzymaliśmy go i wspólnymi siłami zanieśliśmy do oczekującego na nas samochodu. Radości i wzruszeniu nie było końca, ale jeszcze na chwilę trzeba było się opanować, by szybko uciec z miejsca naszego "rozboju". Niektórzy z nas pozbierali jeszcze tylko broń, którą wcześniej posługiwali się Niemcy.
Rudy był szczęśliwy, widać było na jego obitej i zmasakrowanej twarzy niewielki uśmiech, który obok szczęścia wyrażał uznanie dla nas oraz jego wdzięczność i podziękowanie za to, czego dokonaliśmy.
W parę minut opuściliśmy zagrożony teren i na dobre mogliśmy cieszyć się ze swego sukcesu. Na szczęście akacja zakończyła się pomyślnie, nikt z nas nie został ranny a Rudy został ocalony.
Za sobą widzieliśmy tamto skrzyżowanie ulic, na którym widniały już tylko trupy gestapowców, których zabiliśmy. Nagle to miejsce wymarło, nie było tam żywej duszy.
Wszyscy wykazaliśmy się nieprzeciętną odwagą, poświęceniem, gotowością ofiary na korzyść naszego przyjaciela, który tak dzielnie trzymał się podczas okrutnych przesłuchań. Byliśmy dumni z siebie, ale i z Rudego, który milczał, wolał zginąć niż sypnąć kolegów, dlatego i my nie wahaliśmy się poświęcić dla niego. Długo jeszcze rozpamiętywaliśmy tą akację pod arsenałem, przy tym każdy z nas nie raz się wzruszył i uronił kilka łez.
Komentarze (0)