Który z bohaterów "Hobbita" J.R.R Tolkiena byłby najlepszym towarzyszem podróży? To pytanie jest ciekawe dla mnie i z pewnością także dla innych czytelników.
Przygoda przeżyta w towarzystwie któregokolwiek z nich pozwoliłaby nam zapomnieć o naszym szarym i często nieciekawym życiu. Warto by było przenieść się na jakiś czas w piękny, magiczny i na swój sposób bajkowy świat. Nie można jednak mylić pojęcia "bajkowy" z określeniem "bezpieczny". Tolkienowska rzeczywistość nie jest bynajmniej bezpieczna. Owszem, jest piękna - spotkać tam można wspaniałe istoty i zobaczyć niezapomniane rzeczy czy krajobrazy, wręcz znaleźć istny raj na ziemi. Niestety, Śródziemie pełne jest potworów i niebezpieczeństw, o jakich Andersen czy Milne bali się napisać. Jednak to przecież niebezpieczeństwa rodzą przygodę. I wypieki na policzkach czytelników.
Trudno jednoznacznie powiedzieć, którego z głównych bohaterów powieści warto by zabrać na wędrówkę w poszukiwaniu przygody.
Ktoś, kto przeczytał książkę pobieżnie i nie "wgryzł" się w tolkienowski świat, wybrałby na pewno Gandalfa. Wiekowy czarodziej z pewnością byłby pomocny, w końcu to on ratował Bilba z wszelkich tarapatów. Jednak z pomocą Gandalfa, największe niebezpieczeństwa nie przyprawiłyby nas nawet o słaby dreszczyk emocji. Ominęlibyśmy je bezpiecznie, ale jednocześnie nie zaznalibyśmy poszukiwanej przygody - przygoda to przecież emocje i adrenalina. Dziadek w końcu zanudziłby nas na śmierć i wrócił do spraw, które "dla nas nie są istotne, ale za czterdzieści lat…". Co gorsza, ciągle pali fajkowe ziele (nie wiemy, czy pochodzące z Holandii). Mało już pewnie brakuje mu do arytmii i zawału, a w końcu nie jesteśmy tu by zwiedzać elfickie szpitale.
W przygodach w Śródziemiu zawsze można natknąć się na jakąś jaskinię. Któż lepiej radzi sobie pod ziemią, niż krasnoludy? Można więc dołączyć do swawolnej, przepraszam, przygodowej kompanii jednego lub dwóch. Nie, nie można przyłączyć dwóch, w końcu przybyli jako zwarty oddział liczący trzynaście toporów. Taka twarda ekipa drwali, zakup właściwie hurtowy. Jednak z taką "ochroną" naprawdę trudno podróżować, a przygoda mogłaby przerodzić się w wojnę. Z samego Thorina można ewentualnie zrezygnować, zawsze to o jednego mniej, jak mawiały elfy w czasie elfio - krasnoludzkich wojen, ale to w końcu ich przywódca. Pewnie inni też by odeszli. Nawet, gdyby zostali, ciągle mieliby jakieś pretensje - a to, że za mało jedzenia, a to, że nogi ich bolą, a to wreszcie, że żadnych skarbów nie znaleźli. Nie, to nie jest właściwe towarzystwo dla uczciwego i rozsądnego poszukiwacza przygód. Lepsze były by elfy, w końcu lasów w Śródziemiu też jest w nadmiarze. Nie kłócą się, nie narzekają, dotrzymują kroku. Ale cóż, niestety nie lubią zadawać się z ludźmi…
Pozostaje ostatni, główny i tytułowy bohater. Bilbo Baggins, stateczny niziołek w średnim wieku, Hobbit, a więc bynajmniej nie urodzony wędrowiec. Zwykle niziołki to istoty lękliwe, żeby nie powiedzieć - tchórzliwe, nie nadają się też do długich wypraw. Bilbo wyrastał ponad przeciętność, lecz i on bez magicznego pierścienia i pomocy Gandalfa nie poradziłby sobie na szlaku przygody.
Wydaje się, że wszystkie możliwości zostały wyczerpane - żaden z głównych bohaterów powieści nie okazał się idealnym towarzyszem podróży. Jest jeszcze jedna opcja. Ich wyprawa była sukcesem, bo działali RAZEM. Krasnoludy dobrze walczą i trzymane krótko przez Thorina, za bardzo nie przeszkadzają. Gandalf umie wyciągnąć z kłopotów. Jeśli zabraknie waleczności i mądrości, można liczyć na łut szczęścia Hobbita. Jeśli wszyscy by zawiedli pozostawałby pierścień. Nie, nie pierścień - Pierścień. Jeszcze raz nie, wystarczyłby mi sam Pierścień. Ahoj, wesoła przygodo…