Było późne popołudnie. Wiedząc, że w lesie mogę spotkać Zbyszka, weszłam w gąszcz. Chciałam pomóc podczas polowania na niedźwiedzia. Atmosfera w lesie była dość dziwna, trudna do opisania. Stawiając stopę na ziemie usłyszałam odgłos łamania - jakby kości. Zza drzew widzę czerwone promienie zachodzącego słońca, a nad głową wirowały czarne, złowieszcze kruki. Wchodząc jeszcze głębiej w gęstwinę lasu straciłam widok słońca, a przede mną rozciągała się ciemność, nad którą górowały jaśniejące korony drzew.

Z oddali usłyszałam głęboki pomruk.

Odwróciwszy głowę, spostrzegłam, że nikogo za mną nie ma, wszystko nagle ucichło. Pod stopami liście pokryła wieczorna rosa. W oddali udało mi się dostrzec przyczajoną postać Zbyszka. Schowałam się za pobliskim drzewem w oczekiwaniu. Po chwili zerwał się wiatr - poczułam zapach niedźwiedzia. Zbyszko wyprostowawszy się spoglądał w ciemność. Nagle z zupełnej czerni wynurzył się naprzeciw niego wielki niedźwiedź, ryczący w wpatrujący się groźnie w Zbyszka. Atakuje - stając na tylnych łapach a przednie wyrzuca chcąc pojmać myśliwego w morderczym uścisku. Jednak zwinny Zbyszko jednym susem z wyciągniętą włócznią, trafił w samą pierś zwierzęcia. Zatrząsł się cały bór od przerażającego skowytu i ryku padającego niedźwiedzia, z którym wciąż jeszcze siłuje się Zbyszko. Siła zwierzęcia jest nieporównywalna i młody mężczyzna nie może sobie poradzić… nagle widzę jak przewraca się podniety o kamień. Nie mogłam postąpić inaczej i wybiegłam zza drzewa aby podbić widłami zranione i rozwścieczone zwierzę. "Toporem!" krzyknęłam - i niedźwiedź padł zabity. Powoli również przyroda wyspokojniała, a drzewa łagodnie zaszumiały.

W spokoju patrząc na pole walki, widzę zabitego zwierza tonącego w kałuży wylanej przez siebie krwi. Ciepło ognia ogrzewa i rozjaśnia kołyszące się sosny. Dwa małe obserwujące radary - to sowa siedzi i bacznie obserwuje. A to znów jest Zbyszko - polowanie się udało i w spokoju możemy powrócić do domu.