...Pech? czy można to tak nazwać? No, nie wiem! To musi być fatum, bo pech kiedyś się kończy, a to niepowodzenie towarzyszyło Skawińskiemu przez całe życie. Ale czy do końca? Przekonaj się sam!
Czyż można lepiej przeżyć życie? Faktem jest przytłaczająca ilość niepowodzeń, ale zawsze jest przecież nadzieja na lepsze. Widocznie Skawiński nie tracił jej, chociaż tyle złego go już spotkało. Świadczy o tym chociażby ta historia.
Skawiński zawiedziony, że znów mu się nie udało, wsiadł na statek płynący do Wielkiej Brytanii. Nie miał pojęcia co może go spotkać, nawet się nie domyślał. Tylko trochę się bał, że znów mu się nie powiedzie. Lecz ta obawa była zmieszana z nadzieją, że jednak wydarzy się coś po jego myśli. Zasypiając, Skawiński ściskał w ręku tę nieszczęsną książkę, przez którą został zwolniony z pracy.
Obudził się dopiero, gdy był na miejscu. Jego jedynym bagażem był "Pan Tadeusz". Ta książka nie ważyła zbyt dużo, dlatego siedemdziesięcioletniego staruszka nie bolały plecy. Mógł więc spokojnie przejść po ulicach Plymonthu. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że to takie spokojne miasto. Od razu je polubił.
Po drugiej stronie jezdni zauważył księgarnię. Postanowił sprzedać swój jedyny dobytek, aby mieć pieniądze na wypożyczenie jakiegoś taniego lokalu.
Księgarnia była skromna, lecz Skawiński mógł mniemać, że znajdowało się w niej bardzo dużo książek.
- Dzień dobry!
- Dzień dobry! Czy można tu sprzedać książkę?
- Nie, niestety nie! Kupujemy tylko bardzo rzadko spotykane powieści.
- A czy "Pan Tadeusz" Adama Mickiewicza należy do nich?
- Proszę zaczekać, zaraz sprawdzę w spisie.
W czasie gdy młoda pani przeszukiwała stosy kartek w celu znalezienia spisu, Skawiński zauważył przy drzwiach księgarni małego psa. Podszedł do niego z zaciekawieniem, bo tylko kilka razy widział oswojone kundelki. Widocznie pies był bezdomny, bo od razu przywiązał się do naszego bohatera.
- Proszę pana! Znalazłam ten spis!
- Ach, tak... I w końcu mogę tu sprzedać tę książkę?
- Tak! Jak najbardziej! Poszukujemy jej od dawna!
W staruszku znów zajaśniała nadzieja, że jakoś to życie nabierze sensu.
Później Skawiński przez wiele tygodni wynajmował małą chałupkę blisko kanału La Manche. Bardzo przywiązał się do psa, którego nazywał od pierwszego spotkania w księgarni Szarikiem. Jego życie nareszcie było spokojne.
Tuż obok domu staruszka był mały port, w którym zacumowane były do brzegu małe i duże łodzie.
Pewnej nocy Szarik obudził swego właściciela straszliwym szczekaniem.
- Co się stało? Siad! Nie dasz nawet spokojnie się wyspać... och! Ale co to? Co się dzieje?
Skawiński zerwał się szybko z łoża i wybiegł na zewnątrz. W jednej z łódek wybuchł pożar! Nie wiedział co ma robić... Ale zaraz oprzytomniał i ruszył w pogoń po pomoc! U skraju wyczerpania, padł przed drzwiami straży.
- Pożar! Wybuchł pożar! Łódki... Palą się!- wypowiedział ostatnim tchem.
Potem wszyscy zapomnieli o staruszku, który leżał na poboczu. Tylko Szarik siedział obok niego i czuwał. Organizm "latarnika" nie przygotowany na taki wysiłek, był u skraju wytrzymałości.
Nie wytrzymał. Skawiński zmarł na ulicy Plymonthu. Był to koniec jego życia, a zarazem pecha, który go prześladował. On sam także odchodził szczęśliwy, bo czuł, że choć Szrik będzie za nim tęsknił. Był dumny z siebie, że uratował ludzi i w końcu znalazł prawdziwego przyjaciela.
Nawet straszliwy pech, ani wielkie przeżycia nie były w stanie zepsuć wewnętrznej radości staruszka. Był on bardzo silnym i wytrwałym człowiekiem! Do szczęścia potrzebował tylko psa- swego przyjaciela... Czyż to nie piękne?!