Eliza Orzeszkowa„Nad Niemnem” (fragm.)Młody człowiek, nie odpowiadając, naprzód postąpił i przed ojcowskim biurkiem stanął.- Mój ojcze...Zawahał się, oczy spuścił i po kilku sekundach dopiero, zwykłym sobie ruchem determinacji ręce w zakładając, z cicha dokończył:- Przychodzę, mój ojcze, z ustami i sercem pełnymi... skarg!- Na kogo? czyich? - zapytał Benedykt.- Ludzkich... na ciebie, ojcze!Benedykt oczami błysnął.- Na mnie, cóż? Czy kogo na drodze zrabowałem albo czyje dziecko na śniadanie zjadłem?- Na wszystko cię błagam, ojcze - zawołał Witold - porzuć ten ton drwiący i rozjątrzony, z jakim przemawiasz, ilekroć pewnych stron życia, dla mnie nad życie droższych, dotykamy!... Młody jestem, to prawda... lecz cóżem winien temu, że natura zamiast serca nie włożyła mi w piersi busoli z igłą zwróconą ku drodze użycia, zysków i... świetnej kariery.[...]Benedykt zdawał się jeszcze słuchać i czekać. W ziemię patrzał.- Cóż - odezwał się - cóż dalej? Mów... sędzio! słucham! Chcę cały swój wyrok usłyszeć... Czy na gardło mię skażesz, czy tylko - na wieżę? a?Ile w tych słowach było bezdennego smutku, Witold nie dosłyszał; zrozumiał tylko ich ironię i szał bólu zaświecił mu w oczach. Wyprostował się, drżał cały.- Nie masz prawa, mój ojcze, igrać tak z najświętszymi uczuciami mymi! - zawołał. - Młody jestem! cóż stąd? Nam, dzieciom czarnej nocy, jak żołnierzom w porze wojny, rok za dwa liczyć się powinien! W upale cierpień prędko dojrzewamy!Wpół ze zdumieniem, wpół z ironią Benedykt sarknął:- Cierpień! ty... ty cierpiałeś?- Więc myślisz, ojcze, że ci, których młodość gotowa istotnie w każdej jaśniejszej chwili wytrysnąć swawolą i śmiechem, nie rozglądają się przecież wkoło siebie, nie rozumieją, nie czują kurczów chłostanej dumy, nie mają litości, która w nich płacze, i trwogi o rzeczy drogie, która w nich krzyczy: „Ratunku!" [...] Młody jestem! cóż stąd? Kiedy już z życia tyle wyssałem piołunowych soków, ile ich trzeba, ażeby w głowie szumiały pytania: skąd? za co? dlaczego? W takich pytaniach dusze dojrzewają prędko!...Teraz w szerzej niż zwykle rozwartych oczach Benedykta malowało się osłupiałe prawie zdziwienie. [...]- Wiem, ojcze, że bardzo byłem zuchwały - dziwnie zmienionym głosem zaczął - pomiędzy sobą i tobą wzniosłem zapewne ścianę nieprzebitą i która rozdzieliłaby nas na zawsze. [...]Benedykt porwał się i jak płótno blady w mgnieniu oka za ramiona go pochwycił. [...]Zmienił się dziwnie. Blask oczu jego wilgotny był i jakby rozmarzony, postawa dumną. Na syna patrzał.- Słuchaj - zaczął - jeżeli wam się zdaje, że wy to pierwsi wymyśliliście wszystkie szlachetne uniesienia i wzniosłe idee, że wy pierwsi poczęliście kochać i ziemię, i lud, i sprawiedliwość, popełniacie błąd gruby i grzech przeciw sprawiedliwości...Zatrzymał się na chwilę; tak już dawno w ten sposób i o takich przedmiotach nie mówił, że może słów mu zabrakło albo myśli splątały się w głowie. Ale powracająca fala odnosiła mu wszystko, co życie zabrało, i przypominała wszystko, co niegdyś umiał, wiedział, czuł.- I w naszych ustach - mówił dalej - brzmiało niegdyś hasło poety: „Młodości! ty nad poziomy ulatuj!”, i myśmy latali na mleczne drogi, i w blaski jutrzenki, i w ognie ofiary! Ten lud... to wasze bożyszcze... Boże wielki! tożeśmy się ku niemu jak szaleńcy rzucili, jak w słońce w niego wierzyli, jak w zbawienie zapatrzyli [...]. Krzywdy przez ojców jeszcze zrządzone własnymi choćby ciałami pragnęliśmy zmieść ze świata i z jego pamięci... A ziemia! Boże! dzieckiem, chłopięciem, młodzieńcem, ja każdą roślinkę, każdą kroplę wody, każdy jej kamień kochałem... mógłżem być wrogiem ludzi, którzy z niej powstali? to ja... ale niemało, nie mało nas takich było! Śmiech bierze na wspomnienie! Młodzi mędrcy... poeci... rycerze... apostoły... wskrzesiciele... górne marzenia... wielkie nadzieje... ogniste zapały! Wszystko jak w wodę wpadło! Śmiech na wspomnienie bierze!Zaśmiał się istotnie z oczami pełnymi łez. Drżącym głosem, lecz z głową podniesioną zaczął znowu: [...]- Braku miłości dla ideałów Korczyńskim zarzucić nikt nie ma prawa. Jeden ją życiem opłacił... drugiego zawiodła ona tam, gdzie honor i ludzką cześć stracił... trzeci... trzeci przebył życie, zazdroszcząc temu, który w mogile leży!Teraz dopiero te łzy, które napełniały mu oczy, spadły z nich dwoma wielkimi kroplami i ze zmarszczki na zmarszczkę toczyły się po policzkach. Ręką machnął, na fotel opadł i szeroką dłonią zasłonił sobie czoło i oczy. O dwa kroki od niego na krześle siedzący Witold, osłupiały, niemy, chciwymi oczami wpatrywał się w ojca, domyślając się istoty i natury tej siły, która go tak dziwnie wśród rozmowy z nim przetworzyła.
Rozprawki (Język polski)
Odpowiedzi (0)