- Dziewięć dni wędrowali już Staś i Nel do Smaina po wypalonej dżungli i bezdrożnych stepach Afryki. Gebhr, który był wodzem karawany, z łatwością odnajdywał ślady pochodu Smarna. Po upływie kilku dni trafili na przestrzeń spalonego stepu, gdzie wiatr rozniósł pożar na wszystkie strony. Gebhr wówczas nie bardzo wiedział, gdzie dalej iść. Dlatego za wszystkie niepowodzenia mścił się na Kalim. Od dwóch ni karawana podążała skalistym wąwozem o wysokich i stromych ścianach. Z naniesionych i porozrzucanych bezładnie kamieni łatwo było poznać, że w czasie pory dżdżystej wąwóz napełniał się wodą, ale obecnie dno było puste. Gebhr zapuścił się w tę kamienną gardziel, dlatego iż w nocy łatwiej będzie mu dostrzec płomień ogniska Smaina. Była godzina piąta po południu i słońce zniżało się ku zachodowi, gdy Saba wybiegła naprzód, poszukując małp, które na jej widok rzucały się niespokojnie i raz w raz znikały gdzieś w zakrętach wąwozu. Nagle jednak umilkła, po chwili przybiegła pędem z najeżoną sierścią na grzbiecie i ogonem wtulonym pod siebie. Oto na wielkiej skale leżał potężny lew. Zdumieni i przerażeni Beduini nie wiedzieli, co począć. Potężny zwierz, ujrzawszy jeźdźców i konie, podniósł się na przednie łapy i począł na nich patrzeć. Konie przysiadły, kręciły się i cofały. Beduini postanowili poświęcić, że dla zwierza Kalego, a sami wówczas uciekną ocaliwszy swoją skórę. Staś, choć bardzo się bał, poprosił Gebhra, aby ten dał mu strzelbę. Ten za namową Chamisa zgodził się i dał chłopcu sztucer. Staś stanął oko w oko z lwem, który patrzył na niego ze zdziwieniem. Całą siłą woli przemógł bezwładność nóg, przesunął się dalej i mierząc w środek czoła bestii, pociągnął za cyngiel. Huknął strzał, lew wspiął się na chwilę i wyprostował na całą wysokość, po czym runął na wznak łapami do góry. W ostatniej chwili konwulsji stoczył się ze skały na ziemię. Gebhr, Chamis i Beduini zaczęli krzyczeć radości i chcieli skoczyć chłopcu, ale nic nie mogło zmusić koni do zrobienia kruku naprzód. Staś wówczas podjął drastyczną decyzję o zabiciu zwolenników Smaina. Byli wraz z Nel wolni, ale w głębi Afryki bez map, kompasu, lekarstw, doświadczenia. W tej sytuacji Staś wykazał niezwykły hart duch. W obronie Nel gotów był stawić czoło całemu światu. Nel bała się go, gdyż po raz pierwszy widziała jak zabił ze sztucera ludzi. Gdy Staś wrócił z polowania, nie mógł znaleźć dziewczynki. W końcu usłyszał jej głos dobiegający z głębi wąwozu. Gdy pobiegł do krawędzi i spojrzał w dół, zobaczył Nel siedzącą przy słoniu. Jego serce zamarło ze strachu, że zwierze zrobi jej krzywdę. Natychmiast zsunął się po obdartej z kory lianie w dół.
Gdy słoń zaczął poruszać nerwowo uszami, Nel uspokajała go. Ochłonąwszy, Staś zapytał z żalem, dlaczego mała Rawlison nie posłuchała jego próśb i wybrała się na samotny spacer. Wówczas dziewczynka swoim ujmującym głosikiem odparła, że chciała tylko zobaczyć słonia i wrócić do obozu, ale zwierze zatrzymało ją i zajęło zabawą. Gdy kazała słoniowi pokołysać chłopca, ten wykonał polecenie. Ośmielony Tarkowski klepał zwierzę po głowie i karku, a potem zsunął się jak po drzewie. Gdy stanął na ziemi, pomógł Nel wyciągać kolce z nóg słonia.
Dzieci musiały wracać, ponieważ spadły pierwsze krople deszczu. Nim dobiegli do drzewa, lało już bardzo mocno i Nel przemokła do suchej nitki. Mea przebrała dziewczynkę i zaczęła ją ogrzewać. Gdy ulewa przeszła, jak zwykle zaświeciło słońce.
Słoń z tęsknoty za Nel cały czas trąbił donośnie, aż dziewczynka musiała się mu pokazać. Gdy ją ujrzał, zaczął przebierać nogami, kiwać się, machać uszami i radośnie gulgotać. Mała Rawlison tłumaczyła, że musi być grzeczny i spokojny. Dzieci nazwały słonia King.
Burza piaskowa
- Tego dnia około godziny czternastej upał mimo zimowej pory był nie do zniesienia, a na niebie nie widać było żadnej chmurki. Nad głowami bohaterów unosiły się wygłodniałe sępy. W powietrzu czuć było swąd palonego drewna. Beduini ostrzegali, że złe duchy zbudziły wiatr śpiący na zachodzie pustyni, a ów wstał z piasków i bieży ku nam. Byli przekonani, że podążają wprost na niego.
Nagle widnokrąg pociemniał, zrobiło się duszno, powietrze zaczęło drżeć. Wszystko to było bardzo dziwne, ze względu na zimową porę roku. Zaczął wiać wiatr, a w oddali pojawiła się ciemna chmura. Podmuchy skręcały piasek w lejki, tworzyły się wiry. Trwało to sekundę, aż w końcu chmura znalazła się koło bohaterów. Tumany kurzu zakryły niebo i słońce i zapadł mrok. Oczy, usta jeźdźców napełniły się kurzem, mimo to pędzili dalej. Nie mogli się zatrzymać, ponieważ podczas huraganu groziło to śmiercią i zasypaniem. W takich warunkach najlepiej było pędzić razem z wichrem. Oni jednak nie mogli tego uczynić – cofnęliby się w kierunku, z którego przybywali, trafiliby w ręce pościgu. Nie mieli więc wyjścia – musieli zrobić postój.
Wielbłądy zbiły się w gromadę. Pył i piach wdzierał im się w płuca, usta, oczy. Arabów ogarnął śmiertelny strach. Jeżeli któryś wir huraganu pochwyciłby ich w swe skręty, wszyscy zginęliby w piaszczystej mogile. Trzymali wielbłądy na postronku, a unoszący się żwir zacinał ludzi niczym setki biczów.
Mijały godziny. Nastała zupełna ciemność, a oni wciąż tkwili w miejscu. Nagle rozległy się grzmoty, rozbłysły błyskawice, aż w końcu zapadła martwa cisza. Bohaterowie ruszyli w drogę, mimo iż w ciemności nie widzieli się nawzajem i posuwali się na oślep. Po chwili spadły pierwsze krople dżdżu, tak jak zawsze po huraganie. Podróżni zorientowali się, że stoją przed wąwozem.
Spotkanie z lwem
- Pewnego razu karawana wjechała w bardzo ciasny wąwóz, którego gardziel szła ku górze. Gebhr wywnioskował, że tą drogą dojdą do wyżyny, z której łatwiej będzie dojrzeć w nocy ogniska Smaina. Miejscami wąwóz był tak ciasny, że tylko dwa konie mogły iść obok siebie. W pewnej chwili wrócił Saba ze zjeżoną sierścią, który zazwyczaj biegł daleko z przodu. Dzieci szybko pojęły, że pies musiał czegoś się wystraszyć. Podjechali jeszcze kawałek i stanęli jak wryci, gdy ujrzeli lwa siedzącego na skale po środku wąwozu. Nawet konie były przerażone tym widokiem i przysiadły na zadach. Podróżnicy nie mieli gdzie uciec, znaleźli się w pułapce bez odwrotu.
Sudańczycy wpadli na pomysł, że rzucą Kalego na pożarcie, by odwrócić uwagę lwa. Szybko zrozumieli, że niewolnikowi będzie łatwiej uciec w pojedynkę, a wtedy drapieżnik rzuci się na nich. Wtedy Gebhr postanowił, że poderżnie Kalemu gardło, a dopiero po tym rzuci go lwu na pożarcie. Jeśli drapieżnikowi będzie mało to był gotów zrobić to samo z dziećmi, a później powiedzieć Smainowi, że zmarły na febrę. Gdy Staś usłyszał o zamiarach Gebhra sparaliżował go strach. Gdy Sudańczyk podniósł nóż na Kalego, chłopiec krzyknął, że przecież mają sztucer. Usiłował przekonać Gebhra, że jeśli ten odda mu broń, to sam stanie oko w oko z wielkim lwem. Chamis rzucił Stasiowi strzelbę. Chłopiec sięgnął po naboje, naładował broń i ruszył w kierunku drapieżnika. Strach go wciąż nie opuszczał, ale wiedział, że to jedyny sposób, by wszyscy wyszli z tego z życiem. Podszedł najbliżej jak się dało do lwa i oddał strzał. Zwierze padło martwe na skały.
Gdy Beduini i Sudańczycy wznosili okrzyki radości Staś stał ze sztucerem w dłoniach i zdał sobie sprawę, że lepszej okazji do uwolnienia się od tych złych ludzi już nie będą mieli. Zastrzelił Gebhra i Chamisa. Nastała grobowa cisza. Staś stał nieruchomo z błędnym wzrokiem. Po chwili zwrócił się do Nel: Nel! nie bój się!.. Nel! jesteśmy wolni!...
Odpowiedzi (1)
Vena
Wschodząca gwiazda
Punkty rankingowe:
Zdobyte odznaki:
Vena 16.12.2022 14:04
Spotkanie ze słoniem
- Dziewięć dni wędrowali już Staś i Nel do Smaina po wypalonej dżungli i bezdrożnych stepach Afryki. Gebhr, który był wodzem karawany, z łatwością odnajdywał ślady pochodu Smarna. Po upływie kilku dni trafili na przestrzeń spalonego stepu, gdzie wiatr rozniósł pożar na wszystkie strony. Gebhr wówczas nie bardzo wiedział, gdzie dalej iść. Dlatego za wszystkie niepowodzenia mścił się na Kalim. Od dwóch ni karawana podążała skalistym wąwozem o wysokich i stromych ścianach. Z naniesionych i porozrzucanych bezładnie kamieni łatwo było poznać, że w czasie pory dżdżystej wąwóz napełniał się wodą, ale obecnie dno było puste. Gebhr zapuścił się w tę kamienną gardziel, dlatego iż w nocy łatwiej będzie mu dostrzec płomień ogniska Smaina. Była godzina piąta po południu i słońce zniżało się ku zachodowi, gdy Saba wybiegła naprzód, poszukując małp, które na jej widok rzucały się niespokojnie i raz w raz znikały gdzieś w zakrętach wąwozu. Nagle jednak umilkła, po chwili przybiegła pędem z najeżoną sierścią na grzbiecie i ogonem wtulonym pod siebie. Oto na wielkiej skale leżał potężny lew. Zdumieni i przerażeni Beduini nie wiedzieli, co począć. Potężny zwierz, ujrzawszy jeźdźców i konie, podniósł się na przednie łapy i począł na nich patrzeć. Konie przysiadły, kręciły się i cofały. Beduini postanowili poświęcić, że dla zwierza Kalego, a sami wówczas uciekną ocaliwszy swoją skórę. Staś, choć bardzo się bał, poprosił Gebhra, aby ten dał mu strzelbę. Ten za namową Chamisa zgodził się i dał chłopcu sztucer. Staś stanął oko w oko z lwem, który patrzył na niego ze zdziwieniem. Całą siłą woli przemógł bezwładność nóg, przesunął się dalej i mierząc w środek czoła bestii, pociągnął za cyngiel. Huknął strzał, lew wspiął się na chwilę i wyprostował na całą wysokość, po czym runął na wznak łapami do góry. W ostatniej chwili konwulsji stoczył się ze skały na ziemię. Gebhr, Chamis i Beduini zaczęli krzyczeć radości i chcieli skoczyć chłopcu, ale nic nie mogło zmusić koni do zrobienia kruku naprzód. Staś wówczas podjął drastyczną decyzję o zabiciu zwolenników Smaina. Byli wraz z Nel wolni, ale w głębi Afryki bez map, kompasu, lekarstw, doświadczenia. W tej sytuacji Staś wykazał niezwykły hart duch. W obronie Nel gotów był stawić czoło całemu światu. Nel bała się go, gdyż po raz pierwszy widziała jak zabił ze sztucera ludzi. Gdy Staś wrócił z polowania, nie mógł znaleźć dziewczynki. W końcu usłyszał jej głos dobiegający z głębi wąwozu. Gdy pobiegł do krawędzi i spojrzał w dół, zobaczył Nel siedzącą przy słoniu. Jego serce zamarło ze strachu, że zwierze zrobi jej krzywdę. Natychmiast zsunął się po obdartej z kory lianie w dół.
Gdy słoń zaczął poruszać nerwowo uszami, Nel uspokajała go. Ochłonąwszy, Staś zapytał z żalem, dlaczego mała Rawlison nie posłuchała jego próśb i wybrała się na samotny spacer. Wówczas dziewczynka swoim ujmującym głosikiem odparła, że chciała tylko zobaczyć słonia i wrócić do obozu, ale zwierze zatrzymało ją i zajęło zabawą. Gdy kazała słoniowi pokołysać chłopca, ten wykonał polecenie. Ośmielony Tarkowski klepał zwierzę po głowie i karku, a potem zsunął się jak po drzewie. Gdy stanął na ziemi, pomógł Nel wyciągać kolce z nóg słonia.
Dzieci musiały wracać, ponieważ spadły pierwsze krople deszczu. Nim dobiegli do drzewa, lało już bardzo mocno i Nel przemokła do suchej nitki. Mea przebrała dziewczynkę i zaczęła ją ogrzewać. Gdy ulewa przeszła, jak zwykle zaświeciło słońce.
Słoń z tęsknoty za Nel cały czas trąbił donośnie, aż dziewczynka musiała się mu pokazać. Gdy ją ujrzał, zaczął przebierać nogami, kiwać się, machać uszami i radośnie gulgotać. Mała Rawlison tłumaczyła, że musi być grzeczny i spokojny. Dzieci nazwały słonia King.
Burza piaskowa
- Tego dnia około godziny czternastej upał mimo zimowej pory był nie do zniesienia, a na niebie nie widać było żadnej chmurki. Nad głowami bohaterów unosiły się wygłodniałe sępy. W powietrzu czuć było swąd palonego drewna. Beduini ostrzegali, że złe duchy zbudziły wiatr śpiący na zachodzie pustyni, a ów wstał z piasków i bieży ku nam. Byli przekonani, że podążają wprost na niego.
Nagle widnokrąg pociemniał, zrobiło się duszno, powietrze zaczęło drżeć. Wszystko to było bardzo dziwne, ze względu na zimową porę roku. Zaczął wiać wiatr, a w oddali pojawiła się ciemna chmura. Podmuchy skręcały piasek w lejki, tworzyły się wiry. Trwało to sekundę, aż w końcu chmura znalazła się koło bohaterów. Tumany kurzu zakryły niebo i słońce i zapadł mrok. Oczy, usta jeźdźców napełniły się kurzem, mimo to pędzili dalej. Nie mogli się zatrzymać, ponieważ podczas huraganu groziło to śmiercią i zasypaniem. W takich warunkach najlepiej było pędzić razem z wichrem. Oni jednak nie mogli tego uczynić – cofnęliby się w kierunku, z którego przybywali, trafiliby w ręce pościgu. Nie mieli więc wyjścia – musieli zrobić postój.
Wielbłądy zbiły się w gromadę. Pył i piach wdzierał im się w płuca, usta, oczy. Arabów ogarnął śmiertelny strach. Jeżeli któryś wir huraganu pochwyciłby ich w swe skręty, wszyscy zginęliby w piaszczystej mogile. Trzymali wielbłądy na postronku, a unoszący się żwir zacinał ludzi niczym setki biczów.
Mijały godziny. Nastała zupełna ciemność, a oni wciąż tkwili w miejscu. Nagle rozległy się grzmoty, rozbłysły błyskawice, aż w końcu zapadła martwa cisza. Bohaterowie ruszyli w drogę, mimo iż w ciemności nie widzieli się nawzajem i posuwali się na oślep. Po chwili spadły pierwsze krople dżdżu, tak jak zawsze po huraganie. Podróżni zorientowali się, że stoją przed wąwozem.
Spotkanie z lwem
- Pewnego razu karawana wjechała w bardzo ciasny wąwóz, którego gardziel szła ku górze. Gebhr wywnioskował, że tą drogą dojdą do wyżyny, z której łatwiej będzie dojrzeć w nocy ogniska Smaina. Miejscami wąwóz był tak ciasny, że tylko dwa konie mogły iść obok siebie. W pewnej chwili wrócił Saba ze zjeżoną sierścią, który zazwyczaj biegł daleko z przodu. Dzieci szybko pojęły, że pies musiał czegoś się wystraszyć. Podjechali jeszcze kawałek i stanęli jak wryci, gdy ujrzeli lwa siedzącego na skale po środku wąwozu. Nawet konie były przerażone tym widokiem i przysiadły na zadach. Podróżnicy nie mieli gdzie uciec, znaleźli się w pułapce bez odwrotu.
Sudańczycy wpadli na pomysł, że rzucą Kalego na pożarcie, by odwrócić uwagę lwa. Szybko zrozumieli, że niewolnikowi będzie łatwiej uciec w pojedynkę, a wtedy drapieżnik rzuci się na nich. Wtedy Gebhr postanowił, że poderżnie Kalemu gardło, a dopiero po tym rzuci go lwu na pożarcie. Jeśli drapieżnikowi będzie mało to był gotów zrobić to samo z dziećmi, a później powiedzieć Smainowi, że zmarły na febrę. Gdy Staś usłyszał o zamiarach Gebhra sparaliżował go strach. Gdy Sudańczyk podniósł nóż na Kalego, chłopiec krzyknął, że przecież mają sztucer. Usiłował przekonać Gebhra, że jeśli ten odda mu broń, to sam stanie oko w oko z wielkim lwem. Chamis rzucił Stasiowi strzelbę. Chłopiec sięgnął po naboje, naładował broń i ruszył w kierunku drapieżnika. Strach go wciąż nie opuszczał, ale wiedział, że to jedyny sposób, by wszyscy wyszli z tego z życiem. Podszedł najbliżej jak się dało do lwa i oddał strzał. Zwierze padło martwe na skały.
Gdy Beduini i Sudańczycy wznosili okrzyki radości Staś stał ze sztucerem w dłoniach i zdał sobie sprawę, że lepszej okazji do uwolnienia się od tych złych ludzi już nie będą mieli. Zastrzelił Gebhra i Chamisa. Nastała grobowa cisza. Staś stał nieruchomo z błędnym wzrokiem. Po chwili zwrócił się do Nel: Nel! nie bój się!.. Nel! jesteśmy wolni!...
Najlepsza odpowiedź