M. Konopnicka Mendel Gdański, bohater główny i tytułowy; warszawski introligator.
Wygląd: Nic nie zwraca szczególnej uwagi w jego wyglądzie: "Mimo sześćdziesięciu i siedmiu lat rześki jest jeszcze w sobie. Spokój i powaga maluje się na jego typowej, zwiędłej w trudach twarzy. Włosy jego są mocno siwe, a długa broda zupełnie siwa".
Życiorys: Ma sześćdziesiąt siedem lat, pracuje jako introligator. O dwudziestu siedmiu lat mieszka w kamienicy przy jednej ze spokojnych warszawskich ulic. Ma dziesięcioletniego wnuka, Kubusia.
Charakterystyka: Jest spokojnym, uczciwym człowiekiem, prowadzi monotonny tryb życia. Wcześnie wstaje, wysyła Kubusia do szkoły, pracuje, często spogląda przez okno, zna każdy fragment ulicy. W południe sąsiadka przynosi Mendlowi skromny obiad, z którym czeka on na powrót wnuka. Potem chłopiec siada do lekcji, a Mendel wraca do pracy.
Jest dobrym dziadkiem, czule opiekuje się wnukiem, który jest synem zmarłej Liji, ukochanej córki Mendla. Introligator czuje się Polakiem. Jest patriotą, który całe życie poświęcił ciężkiej pracy dla ojczyzny. Nie były to zajęcia przynoszące sławę. Mendel jest skromny, właściwie ocenia wartość swojej pracy - oprawione przez niego książki służą uczniom w szkole, chrześcijanom do modlitwy, adwokatom w ich kancelariach. To bardzo cieszy starego człowieka, wie, że jego praca jest potrzebna, przynosi efekty. Czuje się więc pełnoprawnym obywatelem, Polakiem. Wraz z innymi Polakami przeżywa niewolę swojej ojczyzny. Mówi: "Ale jak te ludzie do smutku się zejdą, jak się uni do płakania zejdą, nu, to już nie jest nic. To już ten jeden temu drugiemu bratem się zrobił, bo już ich ten smutek jednym płaszczem nakrył. To ja panu dobrodziejowi powiem, co ja w to miasto więcej rzeczy widział do smutku niż do tańca i że ten płaszcz to bardzo duży jest. Ajaj, jaki un duży... Un wszystkich nakrył, i ze Żydami też!".
To bardzo mądry, dobry, pobożny człowiek. Dla niego nie ma ludzi różnych narodowości, są po prostu dobrzy i źli, uczciwi i oszuści i tych złych należy potępiać bez względu na narodowość. Ale dobrych i uczciwych w cywilizowanym kraju nie może spotkać krzywda - w to Mendel głęboko wierzy: "Nasze miasto bardzo dużo smutku ma i bardzo dużo ciemności, i bardzo dużo nieszczęścia, ale na nasze miasto jeszcze to nie przyszło, co by się w nim ludzie gryźli jak psy".
Bohatersko staje w oknie swego pokoju i patrzy na rozszalały tłum. Sąsiadom tak tłumaczy swoją postawę: "Ja się nie chcę wstydzić, co ja Żyd. Ja się nie chcę bać! Jak uny miłosierdzia w sobie nie mają, jak uny cudzej krzywdy chcą, nu to uny nie są chrześcijany, nu, to uny i na ten krzyż nie będą pytali ani ten obraz... Nu, to uny i nie ludzie są. To uny całkiem dzikie bestie są. A jak uny są ludzie, jak uny są chrześcijany, nu, to dla nich taka siwa głowa starego człowieka i takie dziecko niewinne też jak świętość będzie". W tej wypowiedzi Mendel surowo ocenia swoich prześladowców i ma niestety rację.
Rola w utworze: pokrzywdzony w czasie pogromu Żydów w Warszawie przedstawiciel tej nacji.