Drugi, obok Adama Mickiewicza, polski wieszcz narodowy - Juliusz Słowacki - urodził się w Krzemieńcu na Wołyniu. Był jedynym dzieckiem Euzebiusza Słowackiego i Salomei z Januszewskich. Ojciec początkowo uczył wymowy w Liceum Krzemienieckim, w r. 1811 został profesorem literatury polskiej (dokładnie: wymowy i poezji) na Uniwersytecie Wileńskim. Wtedy to państwo Słowaccy przeprowadzili się do Wilna. Profesor Euzebiusz Słowacki osierocił syna w r. 1814 (zmarł na gruźlicę). Matka wróciła wraz z dzieckiem do Krzemieńca. W 1817 r. ojczymem Juliusza został August Bécu, także profesor Uniwersytetu, wykładający higienę i medycynę sądową. Była to postać bardzo dwuznaczna, Bécu należał do zauszników gubernatora Nowosilcowa, który z kolei zasłynął okrutnym śledztwem skierowanym przeciwko młodzieży polskiej i litewskiej w 1823 r.
Dzięki matce, jej inicjatywie, ambicjom intelektualnym oraz koneksjom towarzyskim późniejszy poeta od najmłodszych lat wzrastał w otoczeniu poetów, literatów, artystów. W wileńskim domu pani Słowackiej-Bécu istniał swego rodzaju salon literacki, w którym pojawiała się intelektualna elita Litwy, gościli między innymi Jan i Jędrzej Śniadeccy (Jan Śniadecki był rektorem Uniwersytetu Wileńskiego), profesor historii Joachim Lelewel. Bywała tam także uzdolniona młodzież zajmująca się poezją, między innymi młody Adam Mickiewicz.
Od 1819 r. Juliusz uczęszczał do gimnazjum przy Imperatorskim Uniwersytecie Wileńskim. Tu zaprzyjaźnił się z Ludwikiem Spitznaglem. Represje r. 1823, związane ze śledztwem przeciwko młodzieży wileńskiej, ominęły będącego wtedy w piątej klasie gimnazjum Słowackiego. Prawdopodobnie była to zasługa ojczyma, który wykorzystał swoją znajomość z Nowosilcowem, by ochronić Juliusza. 26 IX 1824 r. miała miejsce kolejna tragedia w rodzinnym domu Słowackich. Tym razem była nią śmierć doktora Bécu, zabitego przez piorun w jego własnym mieszkaniu.
W latach 1825-28 Słowacki studiował prawo na Wydziale Nauk Moralnych i Politycznych Uniwersytetu Wileńskiego, a w lutym 1829 r. przeniósł się do Warszawy, gdzie pracował jako aplikant w Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu. Okres studiów to czas powstawania pierwszych wierszy Słowackiego, to również czas rozwoju twórczego i osobowości poety.
Gdy 29 XI 1830 r. wybuchło powstanie listopadowe, Słowacki przebywał w Warszawie. Wtedy właśnie powstały jego liryki patriotyczne, poeta nie ukrywał swoich ambicji zostania polskim Tyrteuszem. W swoim najbardziej znanym utworze tego okresu, pieśni Bogarodzica! Dziewica! pisał między innymi:
"Słuchaj nas Matko Boża,
To ojców naszych śpiew,
Wolności błyszczy zorza,
Wolności bije dzwon,
Wolności rośnie krzew".
Jednak z niewyjaśnionych do końca do dziś powodów Słowacki opuścił stolicę wkrótce po wybuchu walk (dokładna data jego wyjazdu to 8 III 1831 r.). Wyjechał do Drezna, gdzie od wysłannika rządu narodowego otrzymał jakieś ważne pismo dla marszałka francuskiego. Z Drezna zawiózł tę korespondencję do Londynu, gdzie akurat bawił marszałek, w końcu w 1832 r. poeta przybył do Paryża. W swoich listach do matki z tego okresu pisał o swej podróży: "źle jest, żem wyjechał za granicę, ale już się stało", "smutno mi było - zdawało mi się, że uciekam i teraz jeszcze kłócę się z mojem sumieniem". W Paryżu zastała Słowackiego wiadomość o upadku powstania.
To właśnie w stolicy Francji, gdzie postanowił zatrzymać się na dłużej, ukazały się dwa debiutanckie zbiory jego poezji. I tu nastąpiło wielkie rozczarowanie. Żyjący w Paryżu na emigracji Mickiewicz o debiucie Słowackiego powiedział, że jest jak "gmach piękną architekturą stawiony, jak wzniosły kościół - ale w kościele Boga nie ma". To był bardzo poważny zarzut.
Mickiewiczowska opinia przez wiele lat fatalnie zaciążyła nad odbiorem dzieł Słowackiego. Dodatkowo wróciła po ukazaniu się drukiem III części Dziadów sprawa doktora Bécu, ojczyma Juliusza, i w związku z tymi bardzo przykrymi dlań kwestiami rozgoryczony Słowacki opuścił Paryż i w 1833 roku przybył do Genewy. Mieszkał tam do lutego 1836 r. W Genewie, powstały dramaty Kordian (1833) i Balladyna (1834).
W 1834 r. Słowacki wraz z przebywającą wówczas w Genewie polską rodziną państwa Wodzińskich odbył podróż po Szwajcarii. Córka Wodzińskich, Maria, oczarowała Słowackiego, któremu w pamięć szczególnie zapadły urządzane z nią wycieczki w Alpy. Poetyckim plonem tych wydarzeń stał się poemat miłosny W Szwajcarii. W 1836 r. poeta wyjechał do Włoch, odpowiadając na zaproszenie krewnych. W Rzymie poznał Zygmunta Krasińskiego i zaprzyjaźnił się z nim. Odbył wycieczkę do Neapolu, zwiedził wulkan Wezuwiusz oraz zasypane przed wiekami po wybuchu wulkanu miasta Herakulum i Pompeje. Czas pobytu w Genewie i we Włoszech uznaje się za jeden z najszczęśliwszych i jednocześnie najbardziej płodnych artystycznie w życiu Słowackiego.
Bardzo ważny, również z literackiego punktu widzenia, był wyjazd poety na Wschód - do Grecji, Egiptu, Palestyny (Korfu, Korynt, Ateny, Aleksandria, Kair, piramidy, Teby, wyprawa Nilem, droga pustynią do Ziemi Świętej, Jerozolima, Betlejem, Nazaret, Damaszek, Bejrut). Zwiedzanie miejsc wspaniałych i ważnych - jak na przykład grób Chrystusa - wywarło na Słowackim ogromne wrażenie. O swych przeżyciach szczegółowo pisał do matki. Wiadomo na przykład, że do Jerozolimy przybył dokładnie 13 I 1837 r., zapamiętał nawet godzinę - była dziewiąta wieczorem. Ta podróż zaowocowała wieloma utworami, znaczącymi kolejne etapy wycieczki, a w efekcie przynoszącymi Słowackiemu zasłużone i oczekiwane przezeń uznanie, takimi jak Anhelli (1838), Ojciec zadżumionych, Podróż do Ziemi Świętej z Neapolu (tu: Grób Agamemnona, wyd. 1840).
Ostatni etap podróży Słowackiego to przyjazd w grudniu 1838 roku do Paryża, miasta z którego przed kilkoma laty uciekł, rozczarowany i zawstydzony. Tym razem pozostał tu już do końca życia, tym bardziej, że stolica Francji przyjęła Słowackiego życzliwiej, szczególnie gdy ukazały się jego dramaty Lilla Weneda (1840), Mazepa (1840), Ksiądz Marek (1843), Sen srebrny Salomei (1844) oraz poemat dygresyjny Beniowski (1841). W tym czasie Słowacki pisał traktat filozoficzno-poetycki Genezis z Ducha (1844, wyd. 1866). Paryż jednak nie dał poecie pełni szczęścia. Mimo uznania, jakie zdobywały jego książki, życie Słowackiego obfitowało w ciężkie chwile - wiadomość z kraju o uwięzieniu matki, oskarżonej o działalność polityczną, choroby, zauroczenie mistykiem i oszustem Andrzejem Towiańskim.
Ze stanem zdrowia Słowackiego było już w tym czasie coraz gorzej. Chorował ciężko na gruźlicę, zresztą już od dłuższego czasu. Wiedział, że choroba jest śmiertelna, że niewiele czasu mu pozostało, gorączkowo pisał więc kolejne utwory, aby dać światu z siebie jak najwięcej. Na kilka dni przed śmiercią powstał utwór niezwykły, stanowiący dramatyczne rozliczenie się z własnym życiem, twórczością, z rodakami: Testament mój. Współczesnym i przyszłym pokoleniom głęboko w pamięć zapadły zawarte w tym wierszu zaklęcia umierającego człowieka, jak choćby to najbardziej znane:
"... niech żywi nie tracą nadziei
I przed narodem niosą oświaty kaganiec;
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie, przez Boga rzucane na szaniec".
Juliusz Słowacki zmarł 3 IV 1849 roku. Został pochowany na cmentarzu Montmartre w Paryżu, skąd w roku 1927 jego prochy sprowadzono do Polski i złożono w dniu 28 VI w wawelskiej krypcie w Krakowie. Spoczął tam obok Adama Mickiewicza.
Wzorem Byrona Słowacki wyglądał i zachowywał się jak rasowy dandys. Oto, co pisze w jednym z listów do matki: "... pierwszy raz ubiorem zwróciłem oczy dam - bo miałem białe szarawarki, kamizelkę białą kaszmirową, w ogromne różnokolorowe kwiaty, tak jak dawne suknie damskie, i kołnierz od koszuli odłożony - do tego dodajcie laseczkę z pozłacaną główką i glansowane rękawiczki, a będziecie mieli Julka (...) Jeden z moich kolegów słyszał nawet damę mówiącą: "Jaki ładny kostium"... Damą, a raczej kilkunastoletnią dziewczyną, która obdarzyła go głęboką miłością była Kora Pinnard, córka paryskiego drukarza. Poeta chętnie z nią romansował, wyznał jej nawet miłość (jak napisał w liście do matki), ale nie planował trwałego związku. Kora wyszła za mąż za pana Champfleury, ale po śmierci Słowackiego do końca własnego życia składała na grobie poety jego ulubione kwiaty - fiołki. Nakazała to również swoim spadkobiercom. (J. Dackiewicz W romantycznym Paryżu).