Streszczenie szczegółowe
Santiago był starym rybakiem, chudym i pomarszczonym, a na jego skórze widać było plamy po raku skóry, którego nabawił się na słońcu podczas morskich wypraw. Mężczyzna łowił na Golfsztromie i pływał na sfatygowanej łodzi, z mocno połatanym żaglem. W ostatnim czasie miał pecha do połowów. Od 84 dni nic nie złowił. Do niedawna pływał z nim chłopiec, który pomagał mu na łodzi, ale jego rodzice, widząc po 40 dniach pecha Santiago, postanowili, że ich syn będzie łowić ryby na innej łodzi. Rzeczywiście po zmianie kutra okazało się, że inni rybacy nie mają problemu z połowami i codziennie wracali z nowymi zdobyczami z morza.
Chłopiec bardzo lubił Santiago i starał się zawsze mu pomagać po powrocie z morza. Wolałby z nim pływać, ale nie miał na to wpływu, ponieważ za niego decydowali jeszcze rodzice. Santiago nie miał mu tego za złe, bo wiedział, że chłopiec jest jego szczerym przyjacielem. Chłopak zaprosił starego na piwo na taras. Co prawda wielu wyśmiewało się z Santiago, ale on nic sobie z tego nie robił. Z przyjemnością spędzał czas z chłopakiem i rozmawiał o różnych sprawach. Wspominali między innymi, jak pierwszy raz wypłynęli razem w morze, gdy chłopiec miał 5 lat i udało im się złowić wielką sztukę, która prawie rozwaliła łódź. Chłopiec wspominał odgłos ogłuszania pałką ryby przez rybaka i pryskającą wokół słodką krew.
Obserwowali także innych rybaków, którzy opowiadali sobie o dniu spędzonym w morzu i sposobach łowienia ryb. Złowione ryby na koniec dnia były zabierane samochodem chłodnią na targ do Hawany. Tam trafiły marliny. Rekiny z kolei były oprawione w przetwórni, gdzie krojono ich mięso w paski i obficie solono.
Chłopiec zaproponował Santiago, że przyniesie mu sardynki na kolejny dzień, jako przynętę do połowu, ale stary nie chciał się na to zgodzić. Chłopiec nalegał, ponieważ bardzo zależało mu na tym, aby pomóc przyjacielowi. Santiago zapytał, czy przypadkiem ich nie ukradł, ale chłopiec powiedział, że je kupił. Ostatecznie stary zgodził się na przyjęcie dwóch sardynek.
Następnego dnia Santiago planował wypłynąć jak najdalej w morze z nadzieją, że wreszcie mu się poszczęści. Chłopiec chciałby namówić rybaka, z którym pływa, aby również popłynął daleko, ale ten ma ponoć kiepski wzrok i nie lubi udawać się w głąb morza. Stary dziwił się temu, ponieważ stwierdził, że wzrok psuje się od pływania na żółwie, a tamten rybak ich nigdy nie łowił. Chłopiec z kolei zauważył, że przecież Santiago łowił żółwie u Wybrzeży Moskitów, a jednak wzrok ma dobry. Stary kwitował to słowami: „Bo ze mnie dziwny staruch”. Chłopiec martwił się, czy jego przyjaciel ma jeszcze siłę na to, aby w razie udanego połowu poradzić sobie ze wciągnięciem na łódź większej ryby, ale Santiago stwierdził, że jakoś sobie poradzi.
Santiago zabierał do domu na noc maszt, żagiel, linki i harpuny. Chłopiec pomagał mu zanosić sprzęt do domu. Chata starca zbudowana była z liści palmy królewskiej (guano). W środku znajdowało się łóżko, krzesło i stół, a także miejsce do gotowania na węglu. Na ścianie wisiały obrazki przedstawiające Święte Serce Jezusowe oraz Najświętszą Pannę z Cobre – pamiątki po zmarłej żonie, której zdjęcie stary schował, aby nie czuć się samotnie.
Chłopiec zapytał, czy stary ma coś do jedzenia, a ten odpowiedział, że ma żółty ryż z rybą. Oboje wiedzieli, że nie jest to prawda, ale udawali przed sobą. Chłopiec poszedł po sardynki, a Santiago usiadł, aby poczytać gazetę, którą dostał od Perico. Zamierzał czytać o baseballu i obiecał porozmawiać o tej grze z chłopcem, kiedy ten wróci. Ustalili, że chłopak kupi także los na loterię z numerem 85, ponieważ następnego dnia miał być 85 dzień, w którym stary miał nadzieję na przełamanie złej passy na morzu.
Kiedy chłopiec wrócił, Santiago spał na krześle. Chłopiec chciał go okryć, ale mężczyzna się przebudził. Chłopiec przyniósł kolację od właściciela tarasu – Martina. Dostali czarną fasolę z ryżem, bananami i duszonym mięsem. Santiago postanowił podziękować Martinowi i dać mu kawałek mięsa wielkiej ryby, którą złowi. Wraz z obiadem do rybaka dotarły także dwa piwa Hatuney w butelce. Przyjaciele jedli ze smakiem i rozmawiali o baseballu i sławnych zawodnikach. Santiago stwierdził, że wielki Di Maggio jest w dobrej formie. Myślał, że wspaniale byłoby zabrać go na ryby, ponieważ ponoć jego ojciec również był rybakiem i być może sławny baseballista rozumiałby świat biedaków. Santiago wspominał, że będąc chłopcem, służył jako majtek na statku płynącym do Afryki, ale jego rozmówca wolał rozmawiać o baseballu, a nie o podróżach.
Chłopiec stwierdził, że Santiago jest najlepszym rybakiem, jakiego zna, na co stary odpowiedział, że ma nadzieję, że wielka ryba go nie pokona. Chłopiec poprosił przyjaciela, aby poszedł spać i wypoczął przed rejsem. Mężczyzna obiecał obudzić chłopca wcześnie rano.
Chłopiec wrócił do swojego domu na noc, a mężczyzna położył się spać. Śnił o Afryce i swoim dzieciństwie, podczas którego bywał na odległych lądach. Kiedy poczuł przez sen bryzę lądową, zazwyczaj się budził. Tym razem jednak poczuł ją za wcześnie i postanowił się jeszcze chwilę przespać. Później śniły mu się Wyspy Kanaryjskie.
Kiedy się obudził, zobaczył jasno świecący księżyc. Ubrał się i poszedł do domu chłopca, aby go obudzić. Drzwi były otwarte, zatem starzec cichutko wszedł do środka i delikatnie dotknął chłopca, uważając przy tym, aby nie obudzić innych domowników. Wyszli razem i poszli do domu mężczyzny, aby zabrać ekwipunek, potrzebny do kolejnego rejsu. Kiedy zanieśli wszystko do łodzi, chłopiec zaproponował staremu kawę. Młody poszedł po przynęty i sardynki, a stary pomału pił swoją kawę, która miała być jedynym jego posiłkiem na cały dzień. Zazwyczaj rejs zabierał tylko butelkę wody, a dopiero wieczorem cokolwiek zjadał po powrocie. Chłopiec wrócił z przynętami i pomógł staremu wejść na pokład łodzi i wypchnąć ją w morze. Życzył mu wszystkiego dobrego.
Tak rozpoczął się samotny rejs starca. Mijał inne łodzie, słyszał dobiegające z oddali rozmowy rybaków, ale tego dnia postanowił wypłynąć daleko w morze. Obserwował fosforescencję wodorostów, które gromadziły się w miejscu, gdzie była głębina. Pływało tam sporo ryb, które łowiono na przynętę oraz krewetki. Gdy rybak wypływał, było jeszcze ciemno, ale po pewnym czasie czuć było zbliżający się świt, a wraz z nim pojawiały się latające ryby wyskakujące z wody. Stary bardzo lubił latające ryby, a także ptaki, które próbowały coś złowić, ale rzadko im się to udawało. Myślał, że „Ptaki mają cięższe życie niż my, z wyjątkiem drapieżników i tych dużych, silnych”. Dumał również o tym, że traktuje morze jak kobietę, która daje lub odbiera łaski i nazywał ją „la mar”. Byli jednak tacy, dla których morze było jak konkurent i oni nazywali je, używając rodzaju męskiego „el mar”.
Bohater wiosłował, oddalając się od lądu. Przypominał sobie, że przez wiele dni próbował łowić bezskutecznie nad głębiną, dlatego musi odpłynąć, jak najdalej. W końcu zarzucił przynęty w trzech miejscach. Pierwszą na głębokość 40 sążni, drugą na głębokość 75, a dwie ostatnie na głębokości 100 i 125 sążni. Kiedy były gotowe, płynął dalej pomalutku, aby przynęty unosiły się cały czas na właściwym poziomie. Gdyby płynął za szybko, linki unosiłyby się za wysoko w wodzie. Myślał o tym, że przynęty, które założył, są bardzo dobre i powinny skusić jakąś dużą rybę. Na haczyki ponabijane były sardynki błękitne i żółte, makrele i tuńczyk. Na końcu grubych linek przyczepiony był zielony patyk, który wyginał się pod wpływem ciężaru, sygnalizując, że ryba złapała haczyk. Linki były miały zapas tak duży, że rozwijały się na 300 sążni.
Starzec płynął dalej, ale linki ani drgnęły. Myślał o tym, czy uda mu się coś złowić. Dodawał sobie otuchy, mówiąc, że innych razi słońce, a on potrafi już w nie patrzeć i widzi normalnie. Nagle zauważył na niebie sokoła morskiego, który krążył nad wodą, czając się na jakąś ofiarę. Postanowił, że ptak będzie mu drogowskazem i postanowił za nim płynąć. Okazało się, że zauważył dużą ławicę delfinów, jednakże ryby poruszały się za szybko, aby ptak miał szansę je złapać. Były też za szybkie dla starca, który nie mógł ich dogonić swoją łodzią.
Brzeg był już daleko i widoczny był już tylko, jako niewielka zielona linia z szaro-błękitnymi wzgórzami. Ciemna woda oceanu wydawała się aż fioletowa. Rybak zobaczył jednak, że w wodzie znajduje się sporo planktonu, co zwiastowało obecność także ryb. Ptak odleciał, a starzec dostrzegł w morzu meduzy. Nie lubił ich, ponieważ gdy przyklejały się do linek, parzyły mu ręce, gdy je wyciągał. Na lądzie z kolei rozdeptywał meduzy z prawdziwą przyjemnością. Przypominał sobie, że żółwie zjadały meduzy w całości. Rybak lubił żółwie i szanował te wielkie stworzenia, żałując ich, gdy były zabijane. Ponoć serce żółwia potrafiło bić jeszcze przez wiele godzin od wypatroszenia zwierzęcia. Rybak zjadał w maju żółwie jaja, które dawały mu siłę, aby przygotować się na jesień, kiedy wypływał na wielkie ryby. Ponadto codziennie pił kubek tranu z rekina, który dostępny był dla każdego w szopie dla rybaków. Tran nie był wprawdzie smaczny, ale zwalczał przeziębienie, grypę i dawał dobry wzrok.
Wnet starzec znów zobaczył na niebie ptaka. Oznaczało to, że w pobliżu prawdopodobnie znów są ryby. Nagle tuńczyki zaczęły skakać nad powierzchnią wody, a jedna z linek naprężyła się i rybak na jej końcu wyciągnął złowionego tuńczyka. Uśmiercił go i rzucił na rufę. Powiedział sam do siebie, że będzie z niego świetna przynęta. Zastanawiał się, kiedy zaczął sam mówić do siebie. Na morzu dobrym zwyczajem było raczej milczenie i mówiło się tylko w konieczności. Kiedy pływał z chłopcem, rozmawiali ze sobą, ale tylko wtedy kiedy była taka potrzeba. Kiedy pływał jednak sam, nikomu nie uprzykrzał życia, mówiąc, dlatego pozwalał sobie prowadzić rozmowy samemu ze sobą. Myślał o tym, że niektórzy mają przecież radio na statku i słuchają głosu innych.
Na horyzoncie nie było już widać lądu, a jedynie szczyty gór. W wodzie było już coraz mniej planktonu, za to świeciły się ciała tuńczyków. Słońce grzało mocno, co rybak czuł na karku. Pomyślał, że w zasadzie chciałby się przespać, ale nie może sobie na to pozwolić po tylu dniach bez połowu. Nagle zauważył, że jedna z linek się napręża, a patyk wygina w dół. Czym prędzej chwycił go i zaczął badać w palcach ciężar ryby. Okazało się, że najprawdopodobniej ryba właśnie delektuje się przynętą, dlatego nacisk był raz większy, raz mniejszy. Co do jednego starzec był pewien – miał do czynienia z wielką rybą. Przytrzymał linkę delikatnie, aby nie spłoszyć swojej ofiary i mówił do niej, zachęcając ją do jedzenia. Wyobrażał sobie, jak ofiara robi jeszcze kółko i wraca do przynęty, aż wreszcie połyka hak. Przez chwilę wydawało się, że marlin odpłynął, ale po chwili stary znowu poczuł ruch linki. Szczęśliwy trzymał linkę dalej w gotowości do działania. Myślał o tym, że ryba zapewne właśnie zjadła przynętę, a hak wbija się w bok pyska, za chwilę ryba go połknie i nie będzie już odwrotu. Czekał cierpliwie, aż ryba połknie w całości hak, nadal zachęcając ją do jedzenia. Gdy uznał, że ryba połknęła hak, podciągnął mocno linkę, ale okazało się, że nie jest w stanie w żaden sposób ryby przyciągnąć do siebie. Postanowił chwilę odczekać i okazało się, że ryba zaczęła płynąć i holować jego łódź na północny zachód. Ryba płynęła nieustannie, a rybak żałował, że jest sam na łodzi i nie ma przy nim chłopca. Nie pozostało mu nic innego, jak czekać aż ryba się zmęczy. Cieszył się, że ryba nie schodzi w głąb i płynie cały czas pod powierzchnią, dzięki czemu holuje łódź, a nie wciąga jej w głębinę.
Minęły cztery godziny, a ryba niezmiennie płynęła dalej przed siebie na północny zachód. Zostały dwie godziny do zachodu słońca, a na horyzoncie nie było już widać lądu. Stary pomyślał, że jeśli nawet przyjdzie mu wracać po ciemku, wówczas będzie się kierował w stronę świateł Hawany. Nie obawiał się płynąć przez całą noc.
Ryba płynęła nieustannie, aż zapadła noc i przez całą noc nie zmieniała kierunku. Słońce zaszło i zrobiło się zimno. Stare przygotował sobie worek. którym okrył się, kładąc jednocześnie na nim linę, aby lepiej mu się trzymało rybę. Rybak pomyślał „Nie mogę nic z nim zrobić i on nie może nic robić ze mną”. Starzec zastanawiał się nad kierunkiem, w którym płyną i domyślał się, że zmienili kurs na wschód, ponieważ traci z zasięgu wzroku światła Hawany. Żałował, że nie ma przy sobie chłopca. Myślał: „Nikt nie powinien zostawać sam na starość […] ale to nieuniknione”.
Zaplanował, że zje rano tuńczyka, aby mieć siłę na walkę z rybą. W nocy słyszał pod łodzią dwa nadpływające delfiny i myślał o nich, że pewnie kochają się nawzajem. Przypomniał sobie, że kiedyś złowił ogromnego marlina na hak. Okazało się, że była to samica, która miała pierwszeństwo do posiłku, dlatego złapała się na przynętę. Towarzyszący jej samiec wyskoczył z wody, jakby chciał zobaczyć swoją ukochaną jeszcze raz. Stary był wtedy z chłopcem na łodzi i z szacunku do wielkiej ryby postanowili ją jak najszybciej uśmiercić. Samcowi jednak nie pozostało nic innego, jak odpłynąć w głębinę. Myśląc o tym, znów zatęsknił za chłopcem.
W nocy niespodziewanie jakaś ryba złapała kolejną przynętę, ale Santiago musiał ją odciąć, ponieważ cały czas musiał trzymać linkę z wielkim marlinem. Usunął wszystkie linki i związał końce zapasowych zwojów. Znów zatęsknił za chłopcem i jego bezcenną pomocą, która bardzo przydałaby mu się teraz. Kiedy jeszcze było ciemno, marlin mocno szarpnął, a rybak upadł na twarz, raniąc się pod okiem. Zaparł się o deski i dalej ostrożnie trzymał linkę ze złapaną rybą. Zastanawiał się, co było przyczyną szarpnięcia i jak długo jeszcze ryba wytrzyma.
Słońce wzeszło, a starzec uznał, że ryba płynie na północ. Pomyślał, że musieli odpłynąć wcześniej na wschód. Fakt, że ryba nie płynie z prądem, oznacza, że jeszcze ma dużo siły. Im więcej czasu mijało, tym bardziej starzec rozumiał, że ryba wydaje się w ogóle nie męczyć, ponieważ cały czas płynie przez siebie. Rybak chciał, żeby marlin wyskoczył nad powierzchnię wody, ponieważ wtedy napełniłyby mu się pęcherze powietrzem i nie mógłby zejść w głębiny, a jemu łatwiej byłoby go wciągnąć na pokład w łodzi. Próbował naprężać linkę, ale to jeszcze nie był moment, aby szarpać się z rybą.
Od północy przyleciał malutki drozd, widocznie bardzo zmęczony. Przysiadł na rufie i odpoczywał. Starzec zaczął do niego mówić, że chętnie by go zawiózł na ląd, ale nie może tego uczynić, ponieważ jest tu z przyjacielem. Nagle ryba tak mocno szarpnęła, że rybak prawie wypadł za burtę. Udało mu się jednak nie wypuścić linki z rąk, choć musiał ją trochę poluzować. Ptak uciekł. Rybak zauważył, że ma zakrwawioną rękę. Żałował, że ptak już odleciał, ponieważ miał w nim miłe towarzystwo. Znów pomyślał o tym, że tęskni za chłopcem.
Nadszedł czas posiłku. Rybak żuł tuńczyka, myśląc o tym, że musi mieć siłę na walkę z rybą. Mówił do swojej chorej ręki, że je dla niej. Miał nadzieję, że dzięki temu odejdzie też kurcz, który unieruchomił mu teraz dłoń. Żałował, że nie ma ze sobą soli, z którą ryba smakowałaby znacznie lepiej. Pomału rozluźniał palcach chorej ręki. Miał nadzieję, że gdy strawi tuńczyka, będzie mu lepiej.
Patrząc na morze, czuł ogromną samotność. Z drugiej strony wiedział, że na morzu nie jest się nigdy samotnym, ponieważ człowiekowi towarzyszą dzikie kaczki, ryby i inne stworzenia. Myślał też o tym, że ma szczęście, że pogoda jest dobra. Nic nie zwiastowało huraganu. Obłoki układały się w białe cumulusy i wyglądały jak krem na niebie. W powietrzu czuć było lekką bryzę.
Kąt napięcia linki zaczął się zmieniać. Starzec walczył ze ścierpniętą ręką, wiedząc, że ryba prawdopodobnie wypływa na powierzchnię. Linka podnosiła się i oczom starca ukazał się marlin. Jego ciemnofioletowy grzbiet błyszczał w słońcu i był ogromny. Rybak zdał sobie sprawę z tego, że ryba „jest o dwie stopy dłuższa od łodzi”. Zastanawiał się, jak może ją pokonać, skoro jest sam. Myślał o tym, że nie może dać rybie poznać, że jest niepewny własnej mocy. Była to największa ryba, jaką widział, a nigdy tak wielkich sztuk nie łowił w pojedynkę.
Kurcz ręki nadal nie chciał go puścić. Rybak zastanawiał się, dlaczego ryba wypłynęła i myślał, że to dlatego, żeby mu się pokazać, jaka jest duża. Ryba nadal płynęła równo przed siebie, a w południe kurcz wreszcie opuścił lewą rękę rybaka.
Rybak zaparł się, przyjmując wygodniejszą pozycję do trzymania linki, ale walczył z bólem, do którego nie chciał się sam przyznać przed sobą. Pomyślał, że wprawdzie nie jest religijny, ale pomodli się w intencji złapania ryby i obieca udać się w pielgrzymkę do Najświętszej Panny z Cobry.
Słońce się prażyło. Rybak postanowił założyć przynętę na jakąś małą rybę, aby mieć co jeść, gdyby marlin postanowił płynąć jeszcze kolejny dzień. Zamarzyła mu się latająca ryba, która jest smaczna na surowo. Rybak nie przypuszczał, że ryba, którą upolował, jest tak ogromna, jednak nadal wierzył w to, że uda mu się ją pokonać. „Chociaż to jest niesprawiedliwe – pomyślał. – Ale pokażę mu, co potrafi człowiek i co człowiek może wytrzymać”.
Myślał o tym, że chce udowodnić chłopcu, że udało mu się złowić taką rybę. Myślał o tym, że dobrze byłoby się przespać, ale wiedział też, że nie ma na to szans. Musiał oszczędzać siły, aby mieć szansę na pokonanie olbrzyma. Zbliżał się kolejny wieczór, a ryba płynęła bez ustanku. W ciągu dnia marlin skręcił na północny wschód. Stary myślał też o baseballu. Już kolejny dzień nie miał wiadomości o wynikach meczów. Obawiał się, że jeśli pojawią się rekiny, to pożrą i rybę, i jego samego. Prowadził też w myślach rozmowę z wielkim Di Maggio.
Gdy nadeszła noc, rybak wspominał, jak przed laty na Casablance siłował się na rękę z olbrzymim murzynem, który uznawany był na najsilniejszego w okolicy. Pojedynek trwał całą dobę. Ludzie wchodzili, wychodzili, ustanawiali za zakłady. Wygrał on – Santiago El Campeon, uzyskując przydomek championa. Wygrywał również kolejne pojedynki na rękę, ale zaprzestał ich, uznając, że niepotrzebnie osłabia kończynę, która potrzebna mu jest do pracy przy łowieniu ryb. Lewa ręka nie chciała być tak silną, jak prawa.
Na niebie rybak widział samolot, lecący do Miami. Myślał o tym, jak wiele delfinów widać z góry z samolotu, aż nagle delfin złapał się na małą linkę. Mocno trzymając nadal dużą linkę z marlinem, rybak wyciągnął z wody szamotającą się w konwulsjach złotą rybę i uśmiercił ją uderzeniem w głowę. Na hak założył nową sardynkę i wyrzucił linkę za burtę.
Marlin płynął z tą samą prędkością. Rybak postanowił przywiązać wiosła w poprzek rufy, aby w ten sposób spowolnić rybę i szybciej ją zmęczy. Myślał też o tym, że powinien wypatroszyć do złowionego delfina, ale postanowił zrobić to później. Uznał też, że marlin najprawdopodobniej jest już głodny. Myślał o przewadze, jaką ma nad rywalem. On zjadł tuńczyka, a za chwilę posili się delfinem. Marlin z kolei będzie dalej płynął głodny. Starzec analizował swoją kondycję i szanse w konfrontacji z rybą. Stwierdził, że ręce ma całkiem sprawne, nogi również, a na dodatek jest najedzony.
Zapadał zmierzch. Patrząc w gwiazdy, starzec myślał o tym, że będzie musiał zabić marlina, choć jest jego przyjacielem i na całe szczęście człowiek nie musi zabijać gwiazd.
Rybak zdawał sobie sprawę z tego, że musi znaleźć sposób, aby się trochę przespać. Postanowił też wypatroszyć jak najszybciej delfina, aby ten się nie zepsuł. W jego żołądku znalazł jeszcze dwie świeże latające ryby, które wyjął i także wypatroszył. Wyciął z delfina mięso, a szkielet i wnętrzności wyrzucił do wody. Marlin nieco zwolnił, a rybak zaczął jeść delfina, myśląc o tym, że taka ryba jest przepyszna gotowana, a na surowo obrzydliwa. Obiecał sobie, że będzie zawsze ze sobą zabierał sól lub cytryny.
Stary obserwował niebo i stwierdził, że „za trzy lub cztery dni przyjdzie niepogoda”. W końcu osadził się tak, aby bezpiecznie trzymać linki i postanowił się trochę zdrzemnąć. Śniły mu się ławice ryb, własne łóżko oraz plaża. Obudziło go szarpnięcie linki. Marlin wyskoczył nad wodę, linka rozwijała się, a rybak próbował ją bezpiecznie naprężać. Sądził, że nadszedł moment walki. Słyszał, jak marlin raz po raz skacze nad wodą i znów zatęsknił za chłopcem, który teraz tak bardzo mógłby mu pomóc. Było jeszcze przed wschodem słońca.
Stary pomyślał, że zaczyna mu się mieszać w głowie i powinien jeszcze porzuć delfina, ale z drugiej strony obawiał się mdłości po kolejnej porcji ryby. Zwrócenie treści żołądka z kolei mogłoby go bardzo osłabić. Pomyślał jednak, że może powinien zjeść drugą latającą rybę.
Nadszedł trzeci wschód słońca podczas tego rejsu. Stary zauważył, że marlin zaczyna kołować. Starzec szacował, że będzie to trwało jeszcze z godzinę, zanim go znów zobaczy, a wówczas ryba będzie już na tyle zmęczona, aby mógł ją zabić. Okazało się jednak, że dwie godziny później ryba cały czas kołowała, a starzec był już bardzo wyczerpany i miał przed oczami mroczki. Na domiar złego czuł także zawroty głowy. Obiecywał, że odmówi później Ojcze nasz i Zdrowaś Mario po sto razy, ale nie teraz, bo nie ma na to siły.
Rybak cały czas myślał o taktyce: „Muszę otrzymać jego ból w tym samym miejscu – pomyślał. – Mój jest nieważny. Mój mogę opanować. Ale jego ból może go doprowadzić do obłędu”. Gdy marlin pokazywał się pod powierzchnią wody, stary znów nie mógł uwierzyć, że ryba jest tak ogromna. Planował uderzyć ją harpunem w serce. Starcowi jednak robiło się co jakiś czas słabo. Z każdym kolejnym kołem zataczanym przez rybę, starzec toczył walkę sam ze sobą, czując swoją niemoc. Pomyślał nawet, że to ryba jego zabija: „Zabijasz mnie – pomyślał stary. – Ale masz do tego prawo. Nigdy bym nie widział nic większego, piękniejszego, bardziej spokojnego i szlachetnego od ciebie, bracie. Przyjdź i zabij mnie. Wszystko mi jedno, kto kogo zabije”. Znów pomyślał, że miesza mu się w głowie. Stary był już bardzo słaby. Próbował przy każdym kole przymierzyć się do ryby, ale nie miał siły, aby podjąć próbę walki. W końcu zdecydował się zadać cios i trafił w bok ryby, raniąc ją mocno harpunem. Marlin wzbił się w powietrze, pokazując swój majestat, po czym runął do wody. Staremu zrobiło się ciemno przed oczami, a kiedy znów odzyskał wzrok, zobaczył rybę pływającą brzuchem do góry i wielką plamę krwi, unoszącą się na morzu. Rybak zabił Merlina. Próbował znaleźć w głowie myśli. Ryba była zdecydowanie za duża, aby załadować ją na pokład. Rybak postanowił zatem przywiązać ją do dziobu, rufy i środkowej ławy. Kiedy już się to udało, postawił maszt i rozłożył połatany żagiel, kierując się na południowy zachód. Kończyła mu się woda, zatem po zjedzeniu krewetek wypił tylko odrobinę. To, co wydawało się snem, wydarzyło się naprawdę. Poranione ręce nie były problemem, ponieważ starzec wiedział, że słona woda je wyleczy.
Nagle pojawił się rekin, który wywęszył zdobycz rybaka i płynął za nim niestrudzenie. Był to żarłacz mako – śmiercionośny nawet dla największych ryb morskich. W końcu dogonił łódź i złapał rybę zawieszoną na rufie. Rybakowi udało się trafić harpunem prosto w mózg rekina, uśmiercając go, ale jednocześnie stracił broń i linkę, które wraz z krwawiącą rybą poszły na dno. Rekin porwał też ze sobą spory kawałek złowionego marlina, zostawiając za łodzią krwawy ślad, który nęcił kolejne rekiny. Stary zdawał sobie sprawę z trudnej sytuacji, w której się znalazł, ale wymyślił, że przywiąże do wiosła nóż, zyskując tym samym nową broń. Rybak zastanawiał się, czy grzechem jest zabicie ryby, ale tłumaczył sobie, że przecież zrobił to po to, żeby nakarmić siebie i innych. Potem stwierdził, że uczynił to również dla swojej dumy, po czym uznał, że zabił rybę w samoobronie, a zatem nie miał wyjścia.
Rybak urwał kawałek ryby z miejsca, w którym ugryzł ją rekin i skosztował jej mięsa. Wokół siebie widział pustkę: żadnego statku, a jedynie latające ryby. Nagle zobaczył pierwszego z pary rekinów, żywiących się padliną. Gdy jeden z rekinów podgryzał rybę od dołu, trzęsąc łodzią, drugi wyłonił łeb nad wodę i starzec zadał mu śmiertelny cios w głowę i oko. Rekin poszedł na dno. Drugiego zwabił nad wodę, obracając rybę. Gdy go ujrzał, zaczął z całej siły walić nożem uwiązanym do wiosła w głowę rekina, aż wreszcie ten puścił szczęki i martwy poszedł na dno.
Starzec zmęczony od walki postawił żagiel i łódź popłynęła prawidłowym kursem. Rybak żałował, że wypłynął tak daleko w morze. Przez walkę z rekinami stracił już ćwierć ryby, której było mu bardzo żal. Taką rybę mógł jeść człowiek przez całą zimę, a teraz pozostawiła za sobą krwawy szlak, który wabił kolejne rekiny. Już wkrótce pojawił się rekin zwabiony wonią krwi. Ugryzł raz rybę, po czym rybak wbił mu w głowę nóż. Rekin okazał się jednak silny i szarpnął tak mocno, że ostrze noża pękło. Wraz z opadającym na dno trupem, stary stracił ostatnią broń. Mówił teraz do siebie, że ma jeszcze wiosła, rumpel i pałkę. Usiadł zrezygnowany, zdając sobie sprawę z tego, że jest za słaby, aby tymi narzędziami pokonać rekina, ale nie poddał się.
Kolejne dwa rekiny zaatakowały łódź rybaka, zanim słońce zaszło. Rybak walił je w pyski i głowy pałką, kiedy pożerały rybę. Wprawdzie ich nie zabił, ale mocno poturbował. Było już prawie ciemno i rybak miał nadzieję zobaczyć światła Hawany, licząc na to, że nie jest już daleko od brzegu. Ubolewał nad tym, że wielka ryba, którą z trudem złowił, jest już w połowie pożarta przez drapieżników.
Płynął dalej, zastanawiając się, czy jeszcze żyje. Nie miał siły na odmawianie obiecanych modlitw i nie był pewien, czy powinien teraz zasypiać. Domyślał się, że rekiny znów uderzą jeszcze przed świtem. Po paru godzinach zobaczył w oddali światła zwiastujące ląd. Miał nadzieję, że nie będzie już musiał toczyć kolejnej walki. O północy jednak przypłynęła cała horda rekinów, wobec których stary był bezradny. Uderzał i pałką w głowy, ale rekiny z powodzeniem pożerały resztkę ryby. W końcu stracił także pałkę. Nawet walenie rumplem ze steru było bezskuteczne wobec siły żarłocznych ryb. Po marlinie został już tylko szkielet, który w nocy zaatakowały kolejne rekiny, ale rybek nie zwracał już na nie uwagi. Sterował łodzią tak, aby, jak najszybciej dopłynąć do brzegu. Wiedział, że przegrał. Im bliżej był brzegu, tym łatwiej łódź sunęła w stronę domu. Rybak myślał o swoim łóżku, w którym z przyjemnością się położy.
Wreszcie dotarł do przystani. Był środek nocy i wszyscy spali. Spojrzał na resztki ogona i szkieletu nagiej ryby, którą z tak wielkim trudem złowił. Zwinął żagiel, wyjął maszt i poszedł na brzeg, ale ciężar utrudniał mu wejście na stromy brzeg. Upadł parę razy, kolejnych kilka musiał usiąść, aby dotrzeć do swojej chaty. Po dotarciu do domu napił się wody i położył na łóżku, zasypiając od razu.
Rano przyszedł chłopiec, który ujrzał w chacie śpiącego rybaka. Była to już pora, o której inni wypłynęli w morze. Rybacy zaciekawieniem oglądali szkielet przyczepiony do łodzi starca i mierzyli jego wielkość. Jeden z nich zapytał chłopca, jak czuje się stary, ale młodzieniec odparł, że rybak śpi i nie należy mu przeszkadzać. Okazało się, że złowiona ryba liczy „18 stóp od nosa do ogona”.
Santiago spał bardzo długo. Chłopiec czuwał przy nim z garnuszkiem kawy, którą w końcu musiał podgrzewać. Kiedy stary się ocknął, powiedział chłopcu, że ryby go pobiły. Chłopiec zaprzeczył. Ustalili, że głowę ryby Pedrico ma porąbać na więcierze, a miecz może zatrzymać chłopiec. Młody opowiadał, jak wszyscy szukali starca: straż przybrzeżna i samoloty, ale bez skutku. Chłopiec starał się przekonać starca, aby wspólnie od tej pory łowili, ponieważ udało mu się już w ostatnich dniach samodzielnie złowić ryby i razem będą mieli szczęście. Stary planował, że na pokładzie zawsze muszą mieć lance do zabijania ryb. Chłopiec polecił Santiago, aby odpoczął i zaleczył rany, podczas gdy on przyniesie mu coś do jedzenia i czystą koszulę. Obiecał także przynieść gazety, aby stary mógł przeczytać wiadomości o baseballu.
Na tarasie siedzieli turyści. Jedna z pań zwróciła uwagę na biały szkielet, przymocowany do łodzi i zapytała, co to. Kelner odparł, że jest to rekin tiburon. ludzie zachwycali się jego pięknym ogonem.
Santiago jeszcze długo spał pod czujnym okiem chłopca i śniły mu się lwy.
Streszczenie krótkie
Santiago był ubogim, starym rybakiem, pływającym w Golfstromie. Od 84 dni nie udało mu się złowić żadnej ryby. Rodzice chłopca, z którym wypływał na morze, po 40 dniach nieurodzaju zabronili synowi pływać z pechowym starcem i nakazali mu zmienić łódź. Chłopiec jednak bardzo lubił Santiago, zresztą ze wzajemnością. Młody pomagał rybakowi dźwigać sprzęt z łodzi i troszczył się o niego. Siadywali razem wieczorami i rozmawiali.
Kolejnego dnia Santiago postanowił wypłynąć daleko w morze, z nadzieją, że tam złowi wielką rybę. Miał pewne obawy, czy da sobie radę w pojedynkę z jakąś większą sztuką, ale doświadczenie kazało mu wierzyć we własne siły. Gdy ląd był już ledwie widoczny na horyzoncie, rybak dojrzał ławicę delfinów, wskazaną mu przez drapieżnego sokoła. Najpierw złowił tuńczyka, a potem na hak złapała się jakaś większa ryba. Santiago wyczuwał, że ma do czynienia z dużym rywalem, ale nie spodziewał się tak ogromnej ryby. Nie dał rady wyciągnąć jej do siebie, za to ryba, zaczęła holować jego łódź. Rybak wiedział, że musi się jej poddać, a gdy ryba się zmęczy, wówczas ją zabije i wciągnie na pokład.
Ryba płynęła bez ustanku dzień, noc, kolejny dzień i kolejna noc, a ryba wydawała się nie męczyć w przeciwieństwie do starca, któremu dolegał kurcz ręki i zraniona dłoń od linki, którą cały czas trzymał, aby mieć rybę pod kontrolą. Rybak żywił się najpierw tuńczykiem, potem udało mu się złowić delfina z dwoma latającymi rybami w żołądku, które także zjadł. Surowy delfin był niesmaczny, ale stary walczył z mdłościami i jadł, wiedząc, że potrzebuje siły do ostatecznego starcia z marlinem. Gdy ryba po raz pierwszy wyskoczyła nad powierzchnię wody, Santiago zdał sobie sprawę z tego, że jest gigantyczna i złowienie jej nie będzie łatwe.
Po trzecim świcie na morzu marlin zaczął kołować i po męczących kilku godzinach rybakowi udało się go zabić resztą sił. Widząc martwego rywala, zobaczył, że ryba jest większa od łodzi. Przymocował ją zatem do rufy i ruszył w drogę powrotną. Marlin zostawiał za sobą zapach krwi, który wabił rekiny. Pierwszy zginął od harpuna, ale rybak w walce stracił broń. Kolejne rekiny pożerały po trochu marlina, a strzec bronił siebie i swojej ryby z pomocą noża przywiązanego do wiosła, a gdy i tę broń stracił. Została mu pałka. Ostatecznie i ona przepadła, a po ogromnym marlinie pozostał szkielet, łeb i płetwa.
Zrezygnowany rybak w końcu dotarł do domu resztką sił. Wiedział, że przegrał. Czuwał nad nim chłopiec i planowali kolejne wyprawy. Inni rybacy podziwiali wielkość złowionego marlina.
Plan wydarzeń
- 84 dni bez połowu.
- Pomoc chłopca staremu rybakowi.
- Kolacja Santiago i chłopca.
- Opowieści o baseballu.
- Poranek i przygotowanie do rejsu.
- Sardynki na przynętę od chłopca dla rybaka.
- Santiago wypływa na głębokie morze.
- Sokół morski wskazuje ławicę delfinów.
- Złowienie tuńczyka.
- Marlin łapie się na haczyk.
- Wielka ryba zaczyna holować łódź.
- Ryba rani się pod okiem.
- Wizyta drozda i szarpnięcie ryby.
- Marlin pokazuje się rybakowi.
- Modlitwy rybaka.
- Wspomnienia Santiago o siłowaniu się na rękę.
- Złowienie delfina.
- Marlin przyjacielem rybaka.
- Trzeci wschód słońca na morzu.
- Kołowanie marlina.
- Santiago zabija marlina.
- Przymocowanie marlina do rufy.
- Atak rekina i strata harpuna.
- Kolejne rekiny i strata noża.
- Utrata pałki w walce z koleiny i rekinami.
- Marlin pożarty przez rekiny.
- Powolny powrót do domu i przegrana rybaka.
- Odpoczynek rybaka i opieka chłopca.
- Podziwianie szkieletu ryby przez innych.
Charakterystyka bohaterów
Santiago — stary, wychudzony rybak, który łowi w Golfsztromie. Od dziecka pływa na statkach i ma duże doświadczenie rybackie. Niestety dopada go pech i przez 84 dni wraca z morza bez ryb. Traci przez to towarzystwo chłopca, który pomagał mu na łodzi. Postanawia przełamać złą passę i złowić wielką rybę, udowodniając sobie i innym, że jeszcze na wiele go stać. Jest odważny i dzielny, odporny na głód, niewygody i ból. Z rejsu wraca jednak przegrany, pomimo tego, że złapał gigantyczną rybę. Los jednak nie dał mu się nią nacieszyć.
Manolin – chłopiec, który pomaga Santiago. Pływał z nim na łodzi, ale ze względu na nieudane połowy, rodzice chłopca nakazali mu zmianę łodzi. Manolin szanuje starca, pomaga mu jak może. Ma w sobie dużo empatii i widzi potrzeby Santiago. Podziwia jego doświadczenie i wytrwałość, uważając go za najlepszego rybaka.
Martin – właściciel Tarasu, czyli kawiarni na nabrzeżu. Stawia Santiago kawę, kolację i piwo, które przynosi mu chłopiec.
Czas i miejsce akcji
Czas akcji „Starego człowieka i morze” Ernesta Hemingwaya nie jest jednoznacznie określony. Można je orientacyjnie datować na pierwszą połowę XX wieku, prawdopodobnie lata 30. (wówczas 1936 r. Hemingway opublikował szkic „Na błękitnej wodzie” będący zalążkiem późniejszego opowiadania. Ponadto w 1939 r. przybył na Kubę i mieszkał w Hawanie, wiążąc się z tym regionem na kolejne parę lat). Akcja rozgrywa się w ciągu 4 dni, z czego pierwszy wieczór dzieje się na lądzie, kolejne 3 dni na morzu, z którego bohater wraca w nocy i w ciągu czwartego dnia odpoczywa po wyczerpującej wyprawie.
Wydarzenia opisane w „Starym człowieku i morze” Hemingwaya mają miejsce na Kubie w małym miasteczku nieopodal Hawany, której świateł wypatrywał Santiago z morza.
Geneza utworu i gatunek
„Stary człowiek i morze” to opowiadanie, które przyniosło Ernestowi Hemingwayowi sławę, nagrodę Pulitzera i nagrodę Nobla. Genezy utworu można szukać w szkicu z 1936 r. „Na błękitnej wodzie”, którą pisarz opublikował w miesięczniku „Esquire”. Tę samą historię rozwinął lata później w 1952 r. w opowiadaniu „Stary człowiek i morze”, które swój debiut miało także na łamach gazety i opublikowano je w znanym piśmie „Life”. Sukces historii starego Santiago był tak spektakularny, że już po tygodniu opowiadanie ukazało się w formie książki. Hemingway spędził sporo czasu na Kubie, gdzie z pewnością znajdował inspirację dla stworzenia swojego arcydzieła.
Gatunek – opowiadanie, czyli krótki utwór epicki, charakteryzujący się najczęściej jednowątkową fabułą i luźną kompozycją. W „Starym człowieku i morze” Hemingway osiągnął mistrzostwo tej formy, dzięki wymownym opisom i wyrazistej sylwetce bohatera. Badacze literatury widzą w tym dziele także elementy przypowieści, w której upraszcza się opisywany świat.
Problematyka
Problematyka „Starego człowieka i morze” Ernesta Hemingwaya dotyczy przede wszystkim walki człowieka z przeciwnościami losu, gdzie jednostka skazana jest na klęskę. Santiago pomimo ogromnego hartu ducha i prawdziwej siły charakteru – przegrał z rybą. Wprawdzie dla chłopca pozostał nadal najlepszym rybakiem, a mieszkańcy wioski doceniali jego wyczyn złowienia gigantycznej ryby, ale bohater, jako jednostka czuł się przegrany. 3-dniowa heroiczna walka z rybą większą od łodzi rybaka dowodziła prawdziwej odwagi i uporu bohatera. Morska wyprawa stała się także przyczynkiem do rozmyślań i wspomnień, w których Santiago opowiada między słowami o podróżach do Afryki, lwach i zwycięskich pojedynkach na rękę. Jednocześnie trzeba pamiętać, że rybak jest stary, słabo odżywiony i zmęczony trudami surowego życia. Nie przeszkadza mu to wierzyć we własne siły i wypłynąć w dalekie morze, aby utrzeć nosa pechowi, prześladującemu go od 84 dni. Kiedy orientuje się, że ryba, którą złowił, jest dosłownie gigantyczna, ani na chwilę nie traci wiary w to, że uda mu się ją złowić i dowieźć do domu.
Santiago nie cierpi z powodu swoich ograniczeń związanych z wiekiem czy z fizycznymi dolegliwościami. Najbardziej doskwiera mu samotność, ale i z nią potrafi się mierzyć. Wspomina często chłopca, którego pomocy i towarzystwa bardzo brakuje mu na łodzi, ale potrafi sobie wszystko wytłumaczyć i dalej działać taktycznie, zgodnie z planem. W chwilach słabości postanawia się modlić, choć nie należy do osób szczególnie religijnych. Widać to zresztą w obietnicy kolejnych modlitw, zamiast ich odmówienia po raz drugi.
Ciekawy jest także aspekt konieczności zabijania. Santiago podziwia swoją wielką rybę, mówi do niej i traktuje, jak przyjaciela. Jednocześnie mówi, że musi ją zabić, bo taka jest kolej rzeczy. Być może właśnie wiara w naturalne zależności istniejące w świecie przyrody pozwala mu pogodzić się z utratą ryby na rzecz rekinów, wobec których staje się bezradny. Nie oznacza to bynajmniej poddania się bez walki. Wręcz przeciwnie – stary do końca ma nadzieję, że do brzegu uda mu się dopłynąć, choć z kawałkiem wielkiej ryby. Walczy do końca, a jednak wie, kiedy bezradność uniemożliwia dalsze przeciwstawianie się przeciwnościom.
Santiago to z jednej strony wielki wygrany, który dokonał czegoś ponad swoje siły, pokonując gigantyczną rybę w 3-dniowej walce. Szkielet zawieszony na łodzi budzi respekt, podziw i uznanie innych ludzi. Z drugiej strony rybak staje się wielkim przegranym, gdy okazuje się, że wszystkie jego starania i cierpienie, związane z trudem połowu idą na marne, znajdując swój finał w paszczach rekinów. „Stary człowiek i morze” Ernesta Hemingwaya to opowieść o przekraczaniu granic ludzkich możliwości i buncie człowieka, przeciwko swoim słabościom, a także o walce z siłami przyrody.
Biografia autora
Ernest Hemingway urodził się 21 lipca 1899 r. w Oak Park. Był pisarzem, dziennikarzem, korespondentem wojennym. Został laureatem nagrody Pulitzera oraz literackiej nagrody Nobla. Uznawany jest za jednego z najwybitniejszych pisarzy amerykańskich.
Dzieciństwo spędził w rodzinnych stronach, gdzie w czasie liceum próbował swoich sił w dziennikarstwie. W czasie I wojny światowej został ranny we Włoszech. Wrócił do domu, a potem przeniósł się do Toronto, gdzie dostał pracę i został korespondentem zagranicznym w „Toronto Star Weekly”. W 1920 przeniósł się do Chicago, ale dalej pisał artykuły do gazety. W 1921 r. Hemingway poślubił pierwszą żonę Hadley Richardson, z którą wyjechał do Paryża, gdzie twórca poznał śmietankę europejskich pisarzy i artystów. Nadal pisał reportaże do „Toronto Star”. Kolejne lata mijały między Toronto, Paryżem, a Hiszpanią. Wówczas powstawały pierwsze utwory literackie Ernesta.
W 1927 r. Hemingway rozwiódł się i ożenił Paulina Pfeiffer, z którą miał romans. Początkowo mieszkali we Francji, potem przenieśli się do Stanów. Nadal pisał opowiadania i powieści. W 1933 r. udał się z żoną w podróż do Afryki, która zaowocowała kolejnymi kartami twórczości. W 1934 r. pływał po Karaibach, a 3 lata później został korespondentem z wojny domowej w Hiszpanii. Kolejne 2 lata później znalazł się w Hawanie, gdzie w 1940 r. po kolejnym rozwodzie poślubił swoją trzecią żonę — dziennikarkę Marthę Gellhorn. Razem pracowali jako reporterzy w Chinach (Hemingway został tam tajnym agentem KGB). Po powrocie do Ameryki pisarz patronował wybrzeże Kuby, poszukują niemieckich łodzi podwodnych, a pod koniec wojny wrócił znów do Francji, gdzie obserwował lądowanie aliantów w Normandii, a także pracował jako korespondent wojenny. Nie był jednak bierny i kiedy mógł – walczył z Niemcami. Za swoją odwagę został odznaczony Brązową Gwiazdą.
O wojnie w 1946 r. ożenił się po raz czwarty. Wybranką była Mery Welsh. Odbyli wspólnie podróż przez Atlantyk, mieszkali w Afryce, potem w Paryżu, Hiszpanii i znów w Ameryce. Pisarz wielokrotnie wracał też na Kubę, gdzie w banku zostawił swoje rękopisy. Pod koniec życia był przekonany, że śledzi go FBI. Ernest Hemingway odebrał sobie życie 2 lipca 1961 r. w Ketchum z pomocą ulubionej strzelby.
Twórczość Hemingwaya została doceniona nie tylko przez czytelników i krytyków literackich, ale także przez świat filmu. Wiele jego powieści i opowiadań zostało przeniesione na duży ekran, zyskując sympatię widzów.
Ważniejsza twórczość:
- „Słońce też wschodzi” (1926)
- „Pożegnanie z bronią” (1929)
- „Zielone wzgórza Afryki” (1935)
- „Komu bije dzwon” (1940)
- „Stary człowiek i morze” (1952)
- „Śniegi Kilimandżaro” (1961)
- „Wyspy na Golfsztromie” (1970)